Futbol ponad granicami przynosi sukcesy

Integrowanie społeczności poprzez sport jest rozwiązaniem niemal starym jak świat. Zrozumiał to również węgierski rząd, właśnie za jego pośrednictwem wzmacniający świadomość narodową Węgrów w państwach ościennych. W efekcie, w europejskich pucharach zagrają tym roku dwie drużyny piłkarskie, które mogą liczyć na wsparcie z Budapesztu.

Niektórzy żartują, że Węgry już teraz dołączyły do topowych europejskich państw. W eliminacjach do faz grupowych piłkarskiej Ligi Mistrzów i Ligi Europy wystartuje bowiem łącznie sześć węgierskich zespołów. Jedną drużynę więcej w pucharach mogą bowiem wystawić tylko cztery najsilniejsze ligi na kontynencie: hiszpańska, angielska, włoska i niemiecka. To oczywiście tylko żart, ale okładka węgierskiego dziennika „Nemzeti Sport” z połowy czerwca nie pozostawiała złudzeń. Futbol wśród mniejszości węgierskiej w państwach ościennych nabrał wiatru w żagle.

Przetrwać

Największa w tym zasługa węgierskiego premiera Viktora Orbána. Od czasu ponownego przejęcia władzy w 2010 roku odbudowa piłki nożnej na Węgrzech jest jego oczkiem w głowie. Symbolem przemian są zaś nowoczesne stadiony, które powstały już niemal we wszystkich największych miastach. Wraz z rozwojem infrastruktury zwiększają się budżety klubów, a także rozbudowywane są piłkarskie akademie. Na razie w węgierskiej ekstraklasie roi się od zawodników zagranicznych, lecz sukcesywnie przebijają się w niej młode talenty.

Sam Orbán jest nie tylko kibicem. Przez wiele lat był czynnym zawodnikiem, a jeszcze przed dekadą występował w swojej rodzinnej wsi w trzecioligowej drużynie FC Felcsút. Miłośnicy gry komputerowej Football Manager mogli się o tym zresztą przekonać w wydaniu z 2006 roku, gdy lider opozycyjnego wówczas Fideszu był jednym z dostępnych w niej zawodników.

Krótki epizod w węgierskiej ekstraklasie zaliczył jego syn Gáspár. Trapiły go jednak kontuzje, stąd ostatecznie zawiesił on buty na kołku. Przed rezygnacją z gry Gáspár był zawodnikiem Puskás Akadémii Felcsút, czyli prawdziwego oczka w głowie swojego ojca. Kontrowersyjny projekt, wyłączając roczną przerwę, już od siedmiu lat występuje w węgierskiej ekstraklasie. Stadion Puskás Akadémii znajduje się… kilka metrów od domu Orbána, stąd regularnie gości on na meczach swojej drużyny.

Puskás Akadémia jest wdzięcznym obiektem kpin krytyków szefa rządu, a także przykładem rozrzutności Orbána. Oficjalnie jej właścicielem jest oligarcha Lőrinc Mészáros, który bogaci się za pośrednictwem swojego koncernu budowlanego, mogącego liczyć na hojne rządowe zlecenia. W składzie samej drużyny często bardzo trudno jest zresztą dostrzec wychowanków akademii. Dużo łatwiej można w niej znaleźć obcokrajowców, na których wydawane są coraz większe kwoty. Model drużyna plus akademia jest jednak eksportowany już poza granice Węgier.

Nie pierwszyzna

Najbardziej rozpoznawalną drużyną wspieraną przez mniejszość węgierską jest zespół zza naszej południowej granicy. DAC 1904 Dunajská Streda (węg. Dunaszerdahelyi), jak sama nazwa wskazuje, istnieje już od przeszło 116 lat. Ma też na swoim koncie pewne sukcesy. Największym z nich jest zdobycie Pucharu Czechosłowacji oraz Pucharu Słowacji w 1987 roku, a także osiągnięte rok później trzecie miejsce w lidze czechosłowackiej. Ponadto zespół znad słowacko-węgierskiej granicy zdobył w ubiegłym roku wicemistrzostwo Słowacji, natomiast w tym roku musiał zadowolić się „tylko” brązowym medalem.

Tym samym DAC ma już pewne doświadczenie w europejskich pucharach. Po raz pierwszy wystąpiło w nich w 1987 roku, a dwa lata temu powróciło do nich po trwającej dwadzieścia jeden lat przerwie. W 2018 roku w drugiej rundzie eliminacji do fazy grupowej Ligi Europy przegrało w dwumeczu 2:7 z Dynamo Mińsk, ale w ubiegłym roku było już dużo lepiej. O sile DAC mogła przekonać się zresztą Cracovia. Ostatecznie w rewanżu po dogrywce podopieczni Michała Probierza musieli uznać wyższość Węgrów. Na dodatek holenderski dyrektor sportowy DAC, Jan van Daele, mówił wprost o wyjątkowo archaicznej grze Cracovii.

Niewielu słowackich Węgrów mogło spodziewać się jeszcze kilka lat temu, że DAC będzie występować w europejskich pucharach. Martwiono się raczej o pozostanie w słowackiej ekstraklasie. Wiele problemów klubowi narobił jego poprzedni właściciel. Irański biznesmen zalegał z wypłatami (przekonał się wówczas o tym polski bramkarz Grzegorz Szamotulski), a klub ostatecznie spadł do drugiej ligi. Drużynę de facto uratował więc Oszkár Világi, najbardziej wpływowa osoba wśród mniejszości węgierskiej na Słowacji. Világi prowadzi nie tylko swoje prywatne biznesy, ale przede wszystkim jest prezesem koncernu naftowego Slovnaft. Spółka jest zaś własnością węgierskiego giganta MOL, stąd jego reklamy od kilku lat można zauważyć na koszulkach piłkarzy DAC.

Világi nie ukrywa, że przejmując klub w 2014 roku tak naprawdę kupił kota w worku. W jednym z wywiadów stwierdził nawet, iż był zszokowany, kiedy następnego dnia po transakcji zobaczył z czym ma do czynienia. Klub nie tylko zalegał z wypłatami dla trenerów i zawodników, ale miał nawet kłopoty z uregulowaniem rachunków za prąd i gaz. Konieczne było nie tylko dofinansowanie pierwszej drużyny, lecz zbudowanie nowej infrastruktury. Dzisiaj w miejscu archaicznego stadionu stoi MOL Arena, której trybuny zapełniają się praktycznie na każdym meczu pierwszoligowego zespołu.

DAC to jednak nie tylko zespół mający ambicje zdetronizować Slovana Bratysława, który w ostatnich sezonach wygrywa Fortuna Ligę z przewagą kilkunastu punktów nad rywalami. Dodatkowe cele właściciela klubu to sukces w europejskich pucharach, a także szkolenie młodzieży. Dzięki wsparciu państwa węgierskiego udało się zbudować imponującą akademię piłkarską. Finansowanie z Budapesztu jest zresztą bardzo ważne dla Dunajskiej Stredy. Przed meczami z Cracovią Világi wprost stwierdził, że klub nie będzie się dalej rozwijał bez większego wsparcia pieniężnego ze strony Węgier.

Wzrost znaczenia DAC nie wszystkim na Słowacji się jednak podoba. Wszak antywęgierskie resentymenty są tam obecne w przestrzeni publicznej, czego nie zmieniła nawet obecność w rządzie węgierskich polityków. Mecze wspomnianego Slovana z DAC, zaraz obok pojedynków stołecznej drużyny ze Spartakiem Trnawa, elektryzują całą piłkarską Słowację. Często kończą się też zamieszkami. Do najgłośniejszych doszło w 2008 roku, gdy klubem zarządzali jeszcze Irańczycy. Brutalność słowackiej policji zszokowała wówczas całą węgierską opinię publiczną, a ciężko rannych zostało 30 kibiców. Słowaccy politycy podejmowali ponadto inicjatywy, które ograniczyłyby możliwość odgrywania hymnu Węgier przed spotkaniami DAC. Na razie na przeszkodzie stanęło im jednak prezydenckie weto.

W tym sezonie słowaccy Węgrzy po cichu liczą na triumf w tamtejszej ekstraklasie. Na razie DAC po czterech kolejkach zajmuje pozycje lidera, mając na koncie komplet zwycięstw. Należy jednak podkreślić, że ich główny rywal, wspomniany Slovan, zagrał dotąd jedno spotkanie mniej. Dodatkowo aktualnego mistrza Słowacji prześladuje koronawirus. Z jego powodu Slovan odpadł już zresztą z eliminacji do Ligi Mistrzów. DAC ponadto chce zaprezentować się dobrze w kwalifikacjach do Ligi Europy. Pierwszą przeszkodą na tej drodze jest islandzki Fimleikafélag Hafnarfjarðar, czyli zespół reprezentujący jedną z najsłabszych lig na kontynencie.

W kontrze do rumuńskiego szowinizmu

W ubiegłym miesiącu o krok od swojego największego sukcesu w historii było rumuńskie Sepsi Sfântu Gheorghe (węg. Sepsiszentgyörgy). Zespół z Siedmiogrodu okazał się jednak słabszy w finale Pucharu Rumunii, przegrywając 0:1 z faworyzowanym FCSB Bukareszt. Minimalna porażka wstydu jednak nie przynosi, zważywszy na fakt, że FSCB odwołuje się do tradycji Steauy, czyli najbardziej utytułowanej rumuńskiej drużyny w historii. Na razie trofeum za zdobycie Pucharu Rumunii nie stanie jednak obok nagrody za awans do Liga I w 2017 roku.

Z finałem rumuńskiego pucharu wiąże się zresztą skandal związany z bukaresztańskimi kibicami. Samo spotkanie z powodu pandemii koronawirusa odbywało się bez udziału publiczności, jednak nikt nie mógł przeszkodzić fanom FCSB świętowania na stołecznych ulicach. Wśród kibicowskich przyśpiewek na pierwszy plan wybiły się te o antywęgierskim przesłaniu. Władze Sepsi wydały z tego powodu specjalne oświadczenie, w którym potępiły nienawiść na tle etnicznym. To jednak nie pierwszy tego typu incydent. Obraźliwe piosenki pojawiają się na większości spotkań z udziałem drużyny ze Sfântu Gheorghe, a w kwietniu 2018 roku kibice Dinama Bukareszt zerwali z płotu węgierską flagę.

Sepsi nie może pochwalić się na razie ani takimi sukcesami jak DAC, ani nawet infrastrukturą. Pod tym ostatnim względem sytuacja w najbliższym czasie ma się zmienić, bo nowy obiekt znajduje się w trakcie budowy. Tak naprawdę gra w rumuńskiej ekstraklasie jest największym sukcesem zespołu istniejącego zaledwie od dziewięciu lat. Po raz pierwszy Sepsi awansowało w 2017 roku i w pierwszym swoim sezonie znalazło się w grupie mistrzowskiej Liga I. Od tamtego czasu progresu w rozgrywkach ligowych nie widać, a w ostatnim sezonie rumuńscy Węgrzy musieli rywalizować w grupie spadkowej.

W porównaniu do DAC Sepsi nie może pochwalić się podobnymi możliwościami finansowymi. Właścicielem klubu jest co prawda węgierski biznesmen László Diószegi, ale jako właściciel piekarni nie dysponuje funduszami porównywalnymi do rumuńskich oligarchów. Dodatkowo Diószegi nie ma cierpliwości do zawodników i trenerów, potrafiąc krytykować ich otwarcie w mediach. Jak sam jednak przyznaje jest dopiero na początku swojej drogi, dlatego popełnia wciąż błędy, choć od dziesięcioleci jest fanem piłki. Właściciel Sepsi twierdzi także, że nie otrzymuje wsparcia od węgierskiego rządu na prowadzenie pierwszej drużyny. Budapeszt ma być bowiem zainteresowany jedynie wspomaganiem projektów infrastrukturalnych.

Diószegi w ubiegłorocznym wywiadzie przedstawił swoje największe marzenie. Jest nim występ Sepsi w europejskich pucharach, na co będzie musiał jednak jeszcze poczekać.

Nie można jednocześnie zapominać o innej drużynie mającej węgierskie korzenie. Jest nią aktualny mistrz kraju, od trzech lat dominujący w rumuńskiej lidze. CFR 1907 Cluj został założony na początku ubiegłego wieku przez węgierskich kolejarzy jako Kolozsvári VSC. Do dzisiaj większość jego najbardziej zagorzałych fanów stanowią właśnie Węgrzy, będący dziś mniejszością w Kluż-Napoce. Obecnie CFR nie znajduje się jednak w orbicie zainteresowania węgierskiego rządu, choć parę tygodni temu na pomoc z jego strony liczył właściciel klubu. Ioan Varga, przynajmniej oficjalnie, nie uzyskał odpowiedzi od Orbán na prośbę o udzielenie mu pomocy finansowej.

Sensacja z północy Serbii

O debiucie w międzynarodowych rozgrywkach z pewnością nie marzyli w najbliższym czasie włodarze FK TSC Bačka Topola (węg. Topolya). Tymczasem już dziś rozpoczną eliminacje do fazy grupowej Ligi Europy od spotkania z mołdawskim Petrocubem Hincesti.

Rok temu o tej porze TSC myślało przede wszystkim o utrzymaniu w serbskiej Linglong Tire SuperLidze. To zresztą naturalny cel każdego beniaminka, bo poprzedni sezon był debiutem serbskich Węgrów na najwyższym poziomie rozgrywkowym. Sam awans do serbskiej ekstraklasy stał się największym sukcesem klubu, który w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku występował w drugiej lidze Jugosławii. Zapewne nikt nie spodziewał się, że już w pierwszym sezonie TSC zapewni sobie udział w europejskich pucharach.

Co więcej, piłkarze z regionu Wojwodiny przez jedną kolejkę byli nawet liderem tabeli. Nie jest to tymczasem łatwa sztuka nawet na początku rozgrywek (TSC objęło prowadzenie w drugiej kolejce), bo liga zdominowana jest przez dwa legendarne kluby z Belgradu, czyli oczywiście Crvenę zvezdę i Partizan. Serbscy Węgrzy w środku sezonu złapali poważną zadyszkę, ale ostatecznie do ostatniej kolejki walczyli z Vojvodiną Nowy Sad o trzecią lokatę w lidze. Duża w tym zasługa pary napastników, Nenada Lukicia i Vladimira Silađiego. Obaj z 16 bramkami na koncie zostali najlepszymi strzelcami ligi, ex-aequo z jednym ze swoich rywali.

Bačka Topola jest kolejnym przykładem dużego nacisku węgierskiego rządu na rozwój infrastruktury. Na jesieni 2018 roku na otwarcie akademii piłkarskiej w tym mieście przybył sam Orbán, z kolei już za kilka miesięcy oddany do użytku ma zostać nowy stadion. Obiekt ma pomieścić ponad cztery tysiące widzów, a koszt jego budowy to kilka miliardów forintów. Na razie TSC musi rozgrywać swoje ligowe i pucharowe spotkania w nieodległym mieście Szenta.

Sama inwestycja na początku wzbudzała na Węgrzech spore kontrowersje. Jeszcze trzy lata temu TSC występowało na trzecim poziomie rozgrywkowym, stąd miliardy forintów przekazywane na inwestycje w futbol w niewielkim miasteczku mogły wzbudzać wątpliwości. Na dodatek w drużynie występował wówczas tylko jeden węgierskojęzyczny zawodnik, a treningi były prowadzone w języku serbskim. Teraz nikt poza najbardziej zagorzałymi przeciwnikami węgierskiego rządu nie roztrząsa sensu inwestycji w klub z północnej Serbii. Oficjalnie zaś jest on finansowany przez lokalnego biznesmena, Jánosa Zsemberiego, działającego w branży telewizji satelitarnej i kablowej.

Następni w kolejce

Niewiele brakowało, aby w europejskich pucharach znalazła się kolejna drużyna mniejszości węgierskiej. Do finału Pucharu Słowenii awansowała bowiem drużyna Nafta 1903 Lendava, występująca na co dzień w słoweńskiej drugiej lidze. Ostatecznie musiała ona jednak uznać wyższość pierwszoligowego NŠ Mura. Dotarcie do finału krajowego pucharu spowodowało, że cel na sezon 2020/21 jest prosty – awansować do słoweńskiej ekstraklasy.

Byłby to powrót najwyższej klasy rozgrywkowej do miasta położonego przy słoweńsko-węgierskiej granicy. Lendava ma bowiem niezwykle długie tradycje piłkarskie, sięgające 1903 roku, gdy miejscowość znajdowała się w granicach Austro-Węgier. W latach 1991-1993 i 2005-2012 zespół Nafty występował zaś w lidze niepodległej Słowenii, ale przed ośmioma laty musiał ogłosić bankructwo. Nafta 1903 kontynuuje więc długie tradycje węgierskiej piłki na Słowenii.

W ubiegłym roku węgierski rząd ogłosił, że klub mniejszości węgierskiej na Słowenii otrzyma z państwowego budżetu blisko cztery miliony euro. Mają one być przeznaczone w pierwszej kolejności na rozwój akademii piłkarskiej i sportu młodzieżowego. Za tym projektem stoi Ferenc Horváth, przyjaciel węgierskiego premiera i poseł do słoweńskiego parlamentu. Wcześniej był on z kolei dziennikarzem sportowym pisma adresowanego do tamtejszych Węgrów.

Na zapleczu ekstraklasy, choć tym razem w Rumunii, występuje natomiast zespół FK Miercurea Ciuc (węg. Csíkszereda). Co ciekawe, jest on obok TSC głównym beneficjentem pomocy od węgierskiego rządu. Nie słychać jednak na razie, aby klub z Siedmiogrodu miał ambicje podążania ścieżką Sepsi. Zamiast tego ma skupiać się właśnie na szkoleniu młodzieży. Właściciel ekstraklasowego zespołu nie ukrywa zresztą, że zamierza wprowadzać do swojej drużyny młode talenty pozyskane właśnie od sąsiadów z Miercurea Ciuc. W porównaniu do Sepsi drugoligowcy nie korzystają ze wsparcia obcokrajowców, stąd większość ich zawodników wywodzi się właśnie z mniejszości węgierskiej.

Podobną funkcję na Słowacji będzie zapewne pełnić również drugoligowy klub KFC Komárno. W sezonie 2018/19 przez kilka kolejek był on nawet liderem tabeli, lecz później odpuścił walkę o awans do słowackiej ekstraklasy z powodu braku odpowiedniej infrastruktury. Klub z Komárna jest jednak kolejnym beneficjentem pomocy z Budapesztu, w 2017 roku otrzymał niebagatelną kwotę siedmiu milionów euro. Podobne plany snuto wobec trzecioligowej drużyny MŠK Rimavská Sobota (węg. Rimaszombat), jednak ostatecznie z nich zrezygnowano.

Akademia piłkarska ma również powstać na Ukrainie, a dokładniej na zamieszkiwanym przez mniejszość węgierską Zakarpaciu. Zostanie zbudowana w miejscowości Dercen. Znajduje się ona w połowie drogi pomiędzy dwoma największymi ośrodkami ukraińskich Węgrów, a więc Mukaczewem i Berehowem. W planach ma być również budowa obiektów sportowych w Użhorodzie.

Naciągana sprawa

Wątpliwości względem inwestycji węgierskiego rządu nie zawsze są elementem frontalnej krytyki w której lubują się lewicowo-liberalne media. Najlepszym przykładem może być sprawa chorwackiej drużyny NK Osijek (węg. Eszék). Mniejszość węgierska w Chorwacji jest bowiem nieliczna, bo szacuje się ją na około 14 tys. osób. Osijek jest rzeczywiście jej nieformalnym centrum, lecz Węgrzy stanowią zaledwie 0,4 proc. wszystkich mieszkańców tego miasta.

Bankrutujący klub na początku 2016 roku został przejęty przez wspomnianego już Mészárosa, któremu jako prezes pomaga chorwacki przedsiębiorca Ivan Meštrović. Zespół od tamtego czasu czterokrotnie zajmował czwarte miejsce w chorwackiej ekstraklasie, natomiast przed rokiem zdobył nawet brązowy medal mistrzostw Chorwacji. W bieżącym sezonie rozpocznie rywalizacje w Lidze Europy od drugiej rundy kwalifikacyjnej.

Osijek mimo wspomnianych kontrowersji także został objęty wsparciem ze strony węgierskiego rządu. W chorwackim mieście powstanie więc zupełnie nowy stadion, mający pomieścić prawie 14 tys. widzów. Jednocześnie zostanie on dofinansowany przez Chorwacki Związek Piłki Nożnej, a całkowity koszt jego budowy to prawie 40 mln euro.

Parę tygodni temu Mészáros oficjalnie sprzedał swoje udziały w Osijeku, choć niedawno został wybrany przewodniczącym jego rady nadzorczej. Najprawdopodobniej ma to związek z występem w europejskich pucharach zespołu Puskás Akadémii, bo zgodnie z przepisami UEFA w rozgrywkach nie mogą brać udziału dwa zespoły będące własnością tej samej osoby. Udziały węgierskiego biznesmena trafiły do nowego funduszu private equity, stąd nie do końca wiadomo kto obecnie odpowiada za działalność klubu. Wiele wskazuje na to, że Osijek dalej należy do węgierskiego kapitału, który w ten sposób omija przepisy należące do europejskiej federacji.

Trudno szukać innego wytłumaczenia nagłej rezygnacji Mészárosa. Jeszcze niedawno mówił w jednym z wywiadów o swoim emocjonalnym stosunku do chorwackiej drużyny. Nieco bardziej interesujący był jednak inny fragment rozmowy. Biznesmen przyznał w nim, że w zeszłym roku sprzedał kilku zawodników Osijeku za blisko 15 mln euro, czyli kwotę nieosiągalną wciąż dla zespołów z Węgier. Właśnie biznesem, a nie wsparciem dla mniejszości węgierskiej można uzasadnić tę inwestycję. Chorwacja słynie bowiem ze szkolenia młodzieży, dlatego chorwaccy zawodnicy są drodzy z powodu swojej światowej renomy.

***

Nawet jeśli węgierskie zespoły z państw ościennych szybko zakończą swoją przygodę z europejskimi pucharami, ich sukcesy będą wciąż bezapelacyjne. Zaledwie kilka lat wystarczyło, aby zbudować zespoły oparte o solidne fundamenty. Trudno nawet porównywać to z sytuacją klubów sportowych polskiej mniejszości. O drugoligowej przygodzie Polonii Wilno mało kto już pamięta, natomiast Pogoń Lwów utknęła w amatorskich rozgrywkach na Ukrainie. Rząd Węgier przykłada jednak dużo większą wagę do losów swojej mniejszości niż jego polski odpowiednik.

Marcin Ursyński

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply