Bułgaria uwolni się od Bojko Borisowa?

Partia premiera Bojko Borisowa z krótkimi przerwami rządzi Bułgarią od blisko dwunastu lat. Jego przeciwnicy po wielu nieudanych próbach najprawdopodobniej w końcu odsuną go jednak od władzy. W bułgarskim społeczeństwie od dawna narastało bowiem rozczarowanie centroprawicowym rządem, oskarżanym wręcz o stworzenie państwa mafijnego.

Obywatele na rzecz Europejskiego Rozwoju Bułgarii (GERB) wygrali już czwarte z rzędu wybory parlamentarne. Problem w tym, że ugrupowanie Borisowa mimo sojuszu wyborczego ze Związkiem Sił Demokratycznych (SDS) straciło sporą część wyborców. Dodatkowo spore straty ponieśli jego dotychczasowi nacjonalistyczni koalicjanci, którzy nie przekroczyli progu wyborczego. Można więc pokusić się o stwierdzenie, że wybory są triumfem frontu przeciwników dotychczasowej władzy.

Zmęczenie

Przez blisko dwanaście lat rządów, Borisow musiał kilkukrotnie mierzyć się z poważnymi kryzysami politycznymi. Dwukrotnie zrezygnował nawet ze stanowiska, ale po przedterminowych wyborach triumfalnie na nie powracał. Przez ostatnie cztery lata jego GERB współrządziło w koalicji z nacjonalistycznymi ugrupowaniami WMRO – Bułgarskiego Ruchu Narodowego i Narodowego Frontu Ocalenia Bułgarii (NFSB) oraz przy wsparciu populistycznego ruchu Wola.

Także i w tym czasie przez Bułgarię przetoczyła się fala antyrządowych protestów. Była ona tym razem związana z publikacją zdjęć samego Borisowa. Przedstawiały one półnagiego szefa rządu leżącego w łóżku obok szafki nocnej z pistoletem oraz banknotami euro. Borisow o wyciek zdjęć oskarżył prezydenta Rumena Radewa, który miał zrobić je w jego rezydencji za pomocą swojego drona. Sama głowa państwa zaprzeczyła tym doniesieniom, potwierdzając jednocześnie, że… maszyna rzeczywiście do niej należała.

Kontrowersyjne fotografie, wraz z wejściem prokuratora generalnego do Pałacu Prezydenckiego, okazały się być kolejnym zapalnikiem. Oczywiście zarzutów wobec władzy GERB było dużo więcej. Najpoważniejsze dotyczą głęboko rozpowszechnionej korupcji, zastraszania przeciwników politycznych i opozycyjnych dziennikarzy przy zastosowaniu metod administracyjnych i „nieznanych sprawców”, a także realizowania interesów oligarchów za pośrednictwem struktur państwowych.

Na fali protestów

Od dawna w bułgarskim parlamencie pojawiały się ugrupowania protestu, sprzeciwiające się całej dotychczasowej klasie politycznej. Były to jednak tylko jednosezonowe efemerydy. Często wystarczyło zaledwie kilka miesięcy, aby Wola, Bułgaria Bez Cenzury czy Blok Reformatorski wylądowały na śmietniku historii. Teraz będzie jednak dużo ciekawiej, bo zwycięzców ubiegłorocznych antyrządowych protestów jest trzech.

Zobacz także: Premier Bułgarii do Rosji: Przestańcie szpiegować w naszym kraju

Na drugą największą partię w Bułgarii wyrósł ruch „Jest Taki Naród” (ITN), którego liderem jest znany prezenter telewizyjny Sławi Trifonow. Ugrupowanie co prawda powstało jeszcze przed wspomnianymi demonstracjami, ale to dzięki nim zyskało na szerszej popularności. Określenie ruchu Trifonowa mianem populistycznego nie jest epitetem, lecz tak naprawdę stwierdzeniem faktu. ITN proponuje między innymi cięcia pensji polityków czy wydatków na administrację, nie przedstawiając jednak żadnego konkretnego programu rządzenia.

Niewiele lepiej jest pod tym względem z ugrupowaniem „Wstań! Precz z Mafią!”. Już sama nazwa wydaje się być infantylna, a podobnie jest z postulatami ruchu. Głównym jego celem jest odsunięcie od władzy GERB, aby dzięki temu podwyższyć Bułgarom wynagrodzenia i emerytury, zreformować wymiar sprawiedliwości oraz podjąć się szeregu działań na rzecz ochrony środowiska.

Rykoszet

Borisow przez ostatnie cztery lata rządził przy pomocy wspomnianych już nacjonalistów, tworzących koalicję Zjednoczonych Patriotów. Z każdym rokiem sojusz WMRO – Bułgarskiego Ruchu Narodowego, NFSB i ATAKI powoli się jednak rozpadał, aby w lutym tego roku ostatecznie przejść do historii. Nacjonaliści znaleźli się więc w trzech różnych komitetach wyborczych, bo działacze tych trzech partii opowiadali się za zakończeniem współpracy.

Mniejsi koalicjanci na ogół najmocniej odczuwają słabnącą popularność współtworzonych przez siebie rządów. Tak właśnie było z bułgarskimi nacjonalistami. Zjednoczeni Patrioci mieli stabilne poparcie do czasu ubiegłorocznych antyrządowych protestów. Później zaczęło ono wyraźnie spadać, a dodatkowo partie tworzące tę koalicję nie cieszą się zbyt dużym poparciem głosów Bułgarów mieszkających zagranicą. Tymczasem diaspora miała spory wpływ na ostateczny wynik wyborów.

Z rezultatu nacjonalistów cieszą się nie tylko partie opozycyjne. Media z sąsiedniej Macedonii Północnej z entuzjazmem przyjęły ich porażkę. To właśnie ugrupowania tworzące Zjednoczonych Patriotów naciskały na Borysowa, aby nie zgadzał się na otwarcie kolejnych rozdziałów negocjacji akcesyjnych Macedonii z Unią Europejską. Problem w tym, że nowe partie w bułgarskim parlamencie także sprzeciwiają się macedońsko-unijnym negocjacjom.

Rząd jedności narodowej?

Wynik bułgarskich wyborów może, ale wcale nie musi oznaczać odsunięcia Borisowa od władzy. Tak naprawdę nowy parlament jest niezwykle podzielony. Trzeba pamiętać, że poza ugrupowaniami protestu znajdzie się w nim także prawicowa koalicja Demokratycznej Bułgarii (DB), Bułgarska Partia Socjalistyczna (BSP) wraz z sojusznikami oraz reprezentujący mniejszość turecką Ruch na rzecz Praw i Wolności (DPS).

Właściwie wszyscy poza DPS wykluczają jakąkolwiek koalicję z Borisowem, nawet jeśli nie byłby on premierem. Sam szef rządu apeluje z kolei o pozostawienie go przy władzy przynajmniej do końca roku. Postuluje stworzenie rządu technicznego, aby możliwe było przyjęcie środków z unijnego funduszu odbudowy. Poza tym Borisow twierdzi, że pozostali politycy nie mają odpowiedniego doświadczenia oraz wsparcia na arenie międzynarodowej.

Niesformowanie nowego gabinetu grozi przedterminowymi wyborami parlamentarnymi, które mogłyby także nie przynieść rozstrzygnięcia i pogrążyć kraj w jeszcze większym kryzysie. Pojawia się więc pytanie, czy partie protestu złagodzą w kolejnych dniach swoje stanowisko. Część z nich odmawia bowiem współpracy z „tradycyjną” opozycją, gdy tymczasem w inny sposób nie będą w stanie stworzyć większościowej koalicji. Wiele będzie więc zależeć od mediacji ze strony prezydenta Radewa.

Marcin Ursyński

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply