Zatrzymali nas Ruscy

Zapadł zmierzch, gdy w oddziale pojawił się „Jastrząb”, który łamiącym się głosem oświadczył – Stała się rzecz tragiczna! Składamy broń! Przestajemy być wojskiem! – Dla nas to był grom z jasnego nieba. Wszyscy osłupieli! Zaczęliśmy zasypywać „Jastrzębia” pytaniami, które uciął krótko – Taki otrzymaliśmy rozkaz! – Później zaczęliśmy zdawać broń. Wchodziliśmy drużynami na taki ogrodzony drutem kolczastym placyk i składaliśmy na nim broń.

– Podróżowanie na furmance w taborach nie było łatwe – wspomina Eugeniusz Mariański. Jakoś w końcu na tyle wydobrzałem, że gdy dywizja po opanowaniu Lubartowa ruszyła w kierunku Kozłówki, jakoś chodziłem. Nikt nie wiedział, co będzie dalej. Szeregowi żołnierze, tacy jak ja, nad tym się zresztą nie zastanawiali. Od myślenia byli dowódcy, do których mieliśmy pełen zaufanie. Tworzyliśmy poważną siłę, z którą każdy musiał się liczyć. Wszyscy zakładali, że będziemy bić się z Niemcami. Mój batalion stacjonował w Kamionce. W pewnym momencie otrzymaliśmy informację, że dywizja ma odbyć defiladę w Lubartowie, by sowieccy dowódcy mogli ocenić jej siłę. Taka wiadomość na poziomie szeregowych żołnierzy funkcjonowała. Wszyscy brali ją za dobrą monetę, początkowo wyglądało wszystko tak, jakbyśmy istotnie szli na defiladę. W Skrobowie weszliśmy do zastawionego przez Sowietów worka. Teren był przez nich obstawiony i o żadnej ucieczce nie było mowy.

Stała się rzecz tragiczna

– Oddziały sowieckie dysponowały artylerią i czołgami. Zostaliśmy zatrzymani, a nasi dowódcy udali się na rozmowy z Sowietami. My siedzieliśmy na rowach, śpiewaliśmy partyzanckie piosenki, niczego się nie domyślając. Zapadł zmierzch, gdy w oddziale pojawił się „Jastrząb”, który łamiącym się głosem oświadczył – Stała się rzecz tragiczna! Składamy broń! Przestajemy być wojskiem! – Dla nas to był grom z jasnego nieba! Wszyscy osłupieli! Zaczęliśmy zasypywać „Jastrzębia” pytaniami, które uciął krótko – Taki otrzymaliśmy rozkaz! – Później zaczęliśmy zdawać broń. Wchodziliśmy drużynami na taki ogrodzony drutem kolczastym placyk i składaliśmy na nim broń. Trwało to kilka godzin. Następnego dnia udaliśmy się jeszcze w szyku marszowym do Smolarni w lesie. Tam się zatrzymaliśmy, dowództwo zwolniło nas z przysięgi, wypłaciło ostatni żołd oświadczając, że jesteśmy wolni i możemy robić, co się nam podoba. Ja z bratem Leonem udaliśmy się do Lublina, co zresztą uczyniła większość chłopaków z dywizji. Tu znalazło się dla nas mieszkanie i pieniądze. Otrzymaliśmy nowiutkie złotówki z banku emisyjnego, które miejscowa lubelska konspiracja zdobyła w czasie akcji na nasze potrzeby.

Nowiutkie banknoty

– Były to nowiutkie banknoty. Człowiek, który je nam wręczał polecił nam, by je pognieść, żeby wyglądały na stare i zużyte. Nie wszyscy chłopcy się do tego niestety dostosowali, bezpieka złapała któregoś z żołnierzy dywizji, a ten się przyznał, od kogo otrzymał banknoty i poinformował, że takie pieniądze otrzymali wszyscy żołnierze z 27 WDP AK, znajdujący się pod opieką konspiracji. Musieliśmy uciekać, bo bezpieka szybko dochodziła po nitce do kłębka. Otrzymaliśmy załatwione przez konspirację zaświadczenia, że jesteśmy uwolnionymi więźniami obozu koncentracyjnego na Majdanku, którzy idą do rodziny w Broku nad Bugiem niedaleko Warszawy. W miejscowości tej istotnie mieliśmy krewnych, bo z niej pochodzili nasi przodkowie, którzy w XIX wieku przejechali na Wołyń. W jednej z miejscowości zatrzymaliśmy się na noc. Zaraz dopadli nas jacyś młodzi ludzie z biało-czerwonymi opaskami na ramieniu i bronią. Nie bardzo mogliśmy rozpoznać, czy są to milicjanci, czy ormowcy. Komuniści od razu takie bojówki w terenie tworzyli, głównie w oparciu o partyzantów z AL. Zaczęli się pytać – Skąd wracacie? – Leon, który z nimi zaczął rozmawiać, odpowiedział twardo – Z Majdanka! – Wtedy dziewczyna, która była z nimi zdziwiła się i dodała – Ja też byłam na Majdanku! Zaraz zapytała się – A w którym baraku byliście?- Brat wystrzelił, ze byliśmy w pierwszym, ona podskoczyła wtedy niemal do góry i mówi – a ja w drugim! Po chwili zasępiła się i spytała podejrzliwie – a jak to się stało, żeśmy się nie spotkali? – Leon zaczął wtedy bajerować, że siedzieliśmy na Majdanku bardzo krótko, bo wsadzili nas do niego dwa tygodnie przed wyzwoleniem. Jakoś lody zostały przełamane. Zjedliśmy kolację suto zakrapianą bimbrem, którego my staraliśmy się nie pić, by zachować trzeźwość umysłu.

Ktoś doniósł

– Gdzieś po północy kolacja się skończyła i poszliśmy spać do stogu siana. Ja jeszcze postanowiłem przed snem napić się wody. Udałem się do chaty, żeby to zrobić. Gdy zbliżyłem się do drzwi, usłyszałem strzępy rozmowy tych, którzy nas gościli – jak są trefne, to będą chcieli uciekać .- Gdy mnie zobaczyli, przestali. Napiłem się wody z wiadra i poszedłem spać. Powiedziałem bratu, co usłyszałem. Całą noc spaliśmy jak zające w stogu i nigdzie nie uciekaliśmy. Nasi gospodarze z tymi ormowcami pilnowali nas przez całą noc. Rano wstaliśmy i gospodarze zaprosili nas na śniadanie. Zjedliśmy je, grzecznie podziękowaliśmy i poszliśmy dalej. Na tym nasze przygody się nie skończyły. Już za Siedlcami niedaleko Broku zatrzymali nas Ruscy. Nie wiem, czy byli z NKWD, czy ze SMIERSZA. Najpierw zatrzymaliśmy się u gospodarzy, którzy szykowali się do przymusowego kopania ziemniaków. Na ich polach miało powstać polowe lotnisko i władze wojskowe kazały chłopom wykopać kartofle, bo inaczej zostaną zniszczone. Zaproponowaliśmy gospodarzom, że w zamian za gościnę pomożemy im w tych kopaniach. Po dwóch dniach pracy na polu, gdy zaczynaliśmy dzień trzeci, podjechał pod pole ruski samochód, z którego wysiadło kilku bojców. Podeszli do nas i jeden z tych „ciubaryków” pyta najpierw mnie – Mariański? – Odpowiedziałem, że tak. – Pojedziecie z nami! – Po chwili identycznie zwrócił się do Leona. Wkrótce znaleźliśmy się w sowieckiej placówce, mieszczącej się z sąsiedniej wsi. Komuś się nie spodobało, że obcy kręcą się po wsi i złożył meldunek.

Wzięli mnie do spowiedzi

– Na tym posterunku wzięli nas do spowiedzi, mnie jako pierwszego. Wyspowiadałem się i z powrotem trafiłem do aresztu. Leon jako drugi spowiadał się znacznie dłużej, coś się tym „ciubarykom” nie podobało. Rano jednak od nowa wzięli nas w obroty. Ja znów poszedłem na pierwszy ogień. Potem wzięli Leona. W końcu wezwali nas obu i powiedzieli, że jesteśmy wolni, ale możemy się poruszać tylko po siedleckim rejonie. Ostrzegł, że jak nas złapią poza nim, to będzie źle. Oczywiście ani myśleliśmy zastosować się do ich polecenia. Złapaliśmy pod Siedlcami wojskową ciężarówkę i przyjechaliśmy nią z powrotem do Lublina. Tu znaleźliśmy mieszkanie i pracę. Brat poszedł do roboty w cukrowni, a ja znalazłem zatrudnienie w Polskim Czerwonym Krzyżu. Mieszkaliśmy przy ul. Radziwiłłowskiej 3 m 5. W PCK pracowałem na stołówce, dzięki czemu głodny nie chodziłem. Ziemniaków na stołówce nie obierałem , ale pełniłem rolę kogoś w rodzaju zaopatrzeniowca. Rano kierowniczka stołówki dawała mi pieniądze i wysyłała mnie na targ, by kupić coś do kotła.

Zmiana nazwiska

– Jednocześnie wykorzystując czas, poszedłem na kurs kierowców, organizowany przez ośrodek przy ul. Kołłątaja niedaleko katedry. Gdy zrobiłem prawo jazdy, otrzymałem pracę w Spółdzielni Spożywców „Społem” w Chełmie jako pomocnik kierowcy. Później jednak zostałem ponownie przez „Społem” skierowany do Lublina. Brat Leon w tym czasie przestał harować w cukrowni, gdzie kilofem zimą przy 20-30 stopniowym mrozie rozbijał zamarznięte buraki, bo otrzymał zatrudnienie w pogotowiu opiekuńczym, gdzie zajmował się sierotami wojennymi, a także małoletnimi przestępcami. W tym czasie postanowił zmienić nazwisko na Leon Karłowicz, który urodził się w Rybniku w 1926 r. Postanowił zatrzeć za sobą ślady. UB w Lublinie coraz bardziej zaczęło ścigać AK-owców, a on chciał się kształcić. Szybko zrobił gimnazjum i rozpoczął studia na Wydziale Humanistycznym Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. Informacje, że Leon po wojnie był w konspiracji i dlatego zmienił nazwisko, nie odpowiadają prawdzie. Leon po prostu chciał mieć spokój i nie tłumaczyć się ze swojego życiorysu przed UB. Z Lublinem nie chciał się zresztą wiązać. Zrobił to tylko ze względu na KUL, na którym studia były jeszcze stosunkowo wolne od nacisków komunistów. Studiując na uniwersytecie, Leon podjął też pracę nauczyciela w Liceum Pszczelarskim w Pszczelej Woli k. Lublina.

W Ministerstwie Kultury

– Pracując w Lublinie, spotkałem na ulicy znajomego moich rodziców, zatrudnionego w Ministerstwie Kultury i Sztuki, które jeszcze wówczas mieściło się w Lublinie przy ul. 3 Maja. Chętnie przystałem na jego propozycję i zostałem w ministerstwie gońcem. Jak ministerstwo przeniosło się do Warszawy na Pragę przy ul. Ogrodowej, to ja również przejechałem z nim na nowe miejsce pracy. Jak się dowiedziałem, że z Wołynia do Kamienia k. Chełma przyjechali rodzice i objęli poniemieckie gospodarstwo, to postanowiłem podziękować za zatrudnienie i wrócić do rodziców. Zamieszkałem z nimi i pomagałem im w prowadzeniu gospodarstwa. Większość Wołyniaków pojechała dalej na Ziemie Odzyskane, ale rodzice nie chcieli o tym słyszeć, starając się zamieszkać jak najbliżej rodzinnych stron. Ojciec zawsze mi mówił – po co mamy jechać na Zachód, skoro my zaraz będziemy wracać na Wołyń, na swoje! – Dla niego sytuacja powojenna była tymczasową, którą trzeba najzwyczajniej przeczekać. Nie wyobrażał sobie życia poza Zasmykami. W wiosce, w której ojciec się osiedlił „na tymczasem” sytuacja też byłą tymczasowa. Przed wojną mieszkało w nim tylko pięciu polskich chłopów, a reszta gospodarstw należała do Niemców. Na początku wojny Niemcy swoich ziomków przesiedlili do Wielkopolski, a na ich miejsce osadzili chłopów z niej wypędzonych.

Znów w nieznane

– Ci po wojnie wracali do siebie i część ziemi leżała odłogiem. Po jakimś czasie tata otrzymał wiadomość, że koło Szczecinka mieszka rodzina z mamy strony i że we wsi tej można jeszcze objąć niezłe gospodarstwo. Ojciec pojechał, żeby zobaczyć, jak tam jest. Już nie wrócił. Przysłał tylko telegram, w którym napisał – przyjeżdżajcie, objąłem dobre gospodarstwo! – Państwowy Urząd Repatriacyjny udzielił nam wszelkiej pomocy, przydzielając za darmo wagon, w który załadowaliśmy nasz skromny dobytek, w tym konia i krowy, i pojechaliśmy do Juchowa k. Szczecinka. Było to w grudniu 1947 r. Do samego Juchowa dojechaliśmy tuż przed samymi Świętami Bożego Narodzenia. Wigilię zjedliśmy już w nowym domu. Był obszerny, murowany, o wiele wygodniejszy od tego, który mieliśmy w Zasmykach. Zabudowania gospodarcze też były murowane, w dobrym stanie. Gospodarstwo, mające 10 ha ziemi posiadało wszystkie narzędzia rolnicze. Widać było, że jego właściciele uciekali w pośpiechu i niewiele ze sobą zdołali zabrać. Generalnie w gospodarstwie było na czym i czym robić. Z rodzicami mieszkałem w sumie 10 lat, a później wróciłem pod Chełm. Pomagałem im w gospodarstwie, a jednocześnie nauczyłem się stolarstwa, zdobyłem odpowiednie uprawnienia i pracowałem jako stolarz w PGR-ze. Brat mojej mamy, czyli mój wujek był dobrym stolarzem, miał stolarnię i nauczył mnie wszystkich tajemnic swego zawodu. Do wojska mnie nie wzięli.

Ślub w Kamieniu

– Stawałem, owszem, kilkakrotnie na komisję wojskową, ale ta zawsze odraczała mnie, by w końcu przenieść do rezerwy. Pod Chełm początkowo do Kamienia wróciłem z przyczyn osobistych. Tu poznałem dziewczynę, która została moją żoną. Swoją żonę Halinę z domu Muła poznałem dzięki bratu Leonowi. W Pszczelej Woli został m.in. dzięki jego staraniom zbudowany nowy budynek szkolny i miejscowe władze zorganizowały jego uroczyste otwarcie. Leon zaprosił na nie rodziców, ale ci orzekli, że nie pojadą. By jednak Leonowi nie robić przykrości, ja pojechałem na uroczystość w ich imieniu. Trochę u niego posiedziałem, ale po kilku dniach postanowiłem się wybrać do Kamieńca, żeby odwiedzić kolegów. Pojechałem do dawnych sąsiadów, którzy mieli córkę, a ona koleżankę. Wcześniej nie zwracałem na nią uwagi, bo była wtedy młodsza ode mnie o 7 lat. Po 10 latach wyrosła jednak na piękną dziewczynę, na widok której od razu mocniej zabiło mi serce. Halina znała też moje siostry, które były znacznie młodsze ode mnie i poszły po wojnie do szkoły w Kamieniu. Szybko więc z nawiązaliśmy kontakt. Spotkaliśmy się na początku września , a 31 grudnia był nasz ślub. Początkowo mieszkaliśmy u teściów, a później przeprowadziliśmy się do Józefina, w którym zbudowałem dom. Mieliśmy tu kawałeczek ziemi, ale był on już tylko dodatkiem.

Język za zębami

– Otworzyłem bowiem zakład stolarski, który prowadziłem aż do emerytury. Początkowo chciałem iść do pracy w cementowni, ale nie przyjęli mnie do niej z powodu słabego stanu zdrowia. Musiałem ciężko pracować, żeby utrzymać rodzinę, która systematycznie się powiększała. Razem z żoną dochowaliśmy się szóstki dzieci. Trzech synów i trzech córek. Jeżeli chodzi o moją przynależność do 27 Wołyńskiej Dywizji Piechoty AK, to przez wiele lat nikomu o tym nie mówiłem, trzymając konsekwentnie język za zębami. Nawet własnym dzieciom o tym nie mówiłem. Bałem się, że w szkole zaczną się chwalić i będą kłopoty. Dopiero w latach osiemdziesiątych postanowiłem wstąpić do ZBOWiD-u. W Kamieniu, gdzie mieściła się gmina, był jego oddział Gdy tam się udałem poinformowano mnie, że przy ZBOWiD-zie istnieje sekcja, skupiająca byłych żołnierzy 27 WDP AK, a także, że działa ona również Chełmie. Dano mi też adres jego szefa, czyli „Persza”. Pojechałem do niego, przedstawiłem się i powiedziałem, że chcę wstąpić do środowiska. On oświadczył, że jedzie do Lublina, sprawdzi, czy istotnie byłem w dywizji i wtedy pogadamy. Po dwóch dniach powiedział mojej córce, której był nauczycielem w technikum – niech tato przyjedzie! – Gdy się u niego zgłosiłem, powiedział krótko – wiem już wszystko. Skontaktowałem się z bratem Leonem, który od dawna działał na rzecz integracji żołnierzy dywizji. On pierwszy z całej rodziny pojechał jeszcze w latach sześćdziesiątych na Wołyń do Kowla, a z nich rowerem dostał się do rodzinnych Zasmyk, a raczej do tego, co z nich pozostało. Mój brat w Pszczelej Woli czuł się bardzo dobrze i całkowicie oddał się tamtejszej młodzieży. Nie tylko uczył ich historii i polskiego, ale także zaraził ich swoimi wielkimi pasjami, takimi jak teatr amatorski i turystyka. Z młodzieżą przewędrował Polskę wzdłuż i wszerz. Prowadził też pasiekę. Liczącą 60 uli.

11 książek

– W swojej okolicy cieszył się ogromnym szacunkiem społecznym. W wolnej Polsce wybrano go przewodniczącym Rady Gminy Strzyżewice. Bardzo mocno zaangażował się on w działanie lubelskiego środowiska żołnierzy 27 Wołyńskiej Dywizji Piechoty AK. We współpracy z chełmskim uczestniczył w realizacji szeregu inicjatyw, nastawionych na ratowanie resztek śladów polskości na Wołyniu. Dzięki m.in. jego pracy został uratowany i odbudowany cmentarz parafialny i wojenny w rodzinnych Zasmykach. Tu trzeba bowiem nadmienić, ze zaraz po zakończeniu wojny, gdy Polacy zostali zmuszeni do opuszczenia Zasmyk, Ukraińcy zburzyli kościół, porozbijali i poniszczyli cmentarne nagrobki oraz tabliczki z nazwiskami zmarłych. Działali tak, żeby zatrzeć wszelkie ślady, że kiedykolwiek mieszkali tam Polacy. W wolnej Polsce siłami obu środowisk: chełmskiego i lubelskiego, które były najbliżej Wołynia, staraliśmy się ten stan zmienić. Uratowaliśmy nie tylko cmentarz w Zasmykach , ale także w innych miejscowościach, które następnie otoczyliśmy opieką. Brat Leon zmarł w 2002 r., pozostawił po sobie 11 książek, w których starał się utrwalić pamięć o Wołyniu. Ja obecnie jestem wiceprzewodniczącym Chełmskiego Środowiska Żołnierzy AK i staramy się utrwalać i przekazywać następcom wołyńskie tradycje. Naszym sprzymierzeńcem jest Nadbużański Oddział Straży Granicznej, noszący imię 27 Wołyńskiej Dywizji Piechoty AK. Jego emerytowany oficer, pełniący funkcję zastępcy komendanta płk Jan Markowski jest obecnie prezesem naszego środowiska. Mam z nim znakomity kontakt, jest on bowiem wychowankiem mojego brata Leona, który w Liceum w Pszczelej Woli uczył go języka polskiego. Po latach spotkali się na cmentarzu w Zasmykach. Obaj byli zaskoczeni. Szybko odnowili znajomość i Leon bardzo często przyjeżdżał do Chełma do oddziału i podsuwał pomysły, co należy zrobić dla upamiętnienia gehenny Polaków na Wołyniu. Obecnie moją i żony radością są wnuki i prawnuki. Wnuków mamy czternaścioro, a prawnuków czworo.

Marek A. Koprowski

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply