Z NKWD do UB

Rzuciłem się biegiem we Wróblewskiego, potem w Pędzichów i koło Matki Boskiej na Długiej wskoczyłem do tramwaju. Motorniczy od razu przyspieszył i przez plecy zapytał – co, bezpieka? – Gdy potwierdziłem, nie zatrzymał się na rogu Długiej pod zegarem.

– Na czele czołówki sowieckiej, której przekazaliśmy naszych niemieckich jeńców stał kpt. Sokołowski – wspomina Czesław Naleziński – Oficer ten, jak często ma to miejsce w zwiadzie, doskonale mówił po niemiecku. Z pogardą popatrzył na gromadkę Fryców i powiedział po niemiecku – wy, sukinsyny, bohaterowie, to takim dzieciom daliście się wziąć do niewoli? – Pogadaliśmy trochę z tym oficerem i ten na znak przyjaźni wyjął z kabury pistolet TT i dał mi go na pamiątkę. Ja z kolei dałem mu w rewanżu swojego Waltera. Uściskaliśmy się serdecznie. Przyznam się, że była to dla mnie najprzyjemniejsza chwila w życiu. Po niej niestety kpt. Sokołowski zapytał mnie i kolegę – ale wy mi nie uciekniecie? – Po chwili dodał – pójdziemy razem do dowódcy – Weszliśmy na taką górkę, z której było widać Słocinę i Rzeszów jak na dłoni.

Złożył mu meldunek

– Stał tam już jakiś patrol sowiecki, na czele którego stała kobieta major, obserwująca przez lornetkę Rzeszów i przygotowująca się do podania przez radio koordynatów dla artylerii. Zwróciłem się do kpt. Sokołowskiego z prośbą, by ich artyleria nie ostrzeliwała kościoła bernardynów, wytłumaczyłem mu, że jest to najstarszy w mieście gotycki zabytek. Podkreśliłem też, że Niemców w kościele i klasztorze na pewno nie ma. Sokołowski spytał się, czy na pewno i czy mogę zagwarantować to słowem. Potwierdziłem, że tak, Powtórzył to tej major, która skinieniem głowy dała do zrozumienia, ze kościół ostrzeliwany nie będzie. Później dotarliśmy do sowieckiego sztabu. Kapitan Sokołowski zaprowadził mnie do generała z czerwonymi lampasami. Sam złożył mu meldunek. Generał nas uściskał, kazał siadać, wyciągnął szklanki i oświadczył, że napijemy się ruskiej wódki. Wyciągnął jakąś flaszkę, ale od razu zobaczyłem, że trzyma w ręku wódkę, produkowaną w Łańcucie w wytwórni hrabiego Potockiego. On machnął ręką i powiedział – niczego! – i wyciągnął jeszcze na zakąskę amerykańskie konserwy.

W siedzibie kontrrazwiedki

– Wypiliśmy jedną i drugą szklankę, atmosfera zrobiła się luźna i przyjemna Zobaczyłem, że ten generał przy spodniach też miał amerykańskie guziki. Przyłączył się do nas jakiś pułkownik, który na zakończenie spotkania wręczył mi i koledze po pepeszy. Wyciągnął je z jakiejś skrzyni. Na każdej było po pół centymetra towotu. Wręczył nam również po worku lnianym nabojów. W obecności tego generała powiedział nam – wy to dobrze schowajcie, bo za tydzień, dwa przyjdzie tu NKWD, a my pójdziemy dalej na Berlin i też nie wiemy, co z nami będzie. Pożegnaliśmy się serdecznie. To byli przyjaciele… W październiku 1944 r. spotkałem Rosjan, którzy przyjaciółmi nie byli. Zostałem aresztowany przez kontrrazwiedkę z tą pepeszą i dwoma granatami w Chmielniku. W efekcie wsypy wpadłem w zasadzkę. Przewieziono mnie do siedziby kontrrazwiedki „Smiersz” , o istnieniu której nikt nie wiedział w Rzeszowie. Mieściła się w budynku gimnazjum na 3 Maja w podwórku. Nim mnie tam przekazano, zabrano mnie do budynku zajmowanego przez NKWD przy ul. Jagiellońskiej, którego funkcjonariusze mnie aresztowali. Wrzucono mnie do piwnicy pełnej węgla. Siadłem na jego skraju w absolutnych ciemnościach. Nagle widzę w drzwiach sylwetkę żołnierza z pepeszą.

Jedna seria za drugą

– Coś tam do mnie powiedział, módl się, czy żegnaj się z życiem, nie bardzo wiedziałem co, bo nie znałem na tyle rosyjskiego. Lepiej znałem ukraiński. Żołnierz ten nagle zaczyna strzelać. Puszcza jedną serię potem drugą. Nie widziałem, czy strzela do mnie, czy obok. Na cały głos zacząłem wtedy odmawiać „Pod Twoją Obronę”. Po trzeciej serii żołnierz zamknął drzwi i poszedł. Żołądek podszedł mi do gardła. Po jakimś czasie, gdy byłem mocno wystraszony, drzwi piwnicy otworzył kapitan, zabrał mnie na górę na przesłuchanie. Prowadził je major. Po nim ten kapitan zaprowadził mnie do samochodu na pakę i razem pojechaliśmy do siedziby kontrrazwiedki. Wioząc mnie powiedział – ty jesteś skurczybyk, to ja ci powiem, jak się przyznasz, że byłeś w AK, to pojedziesz na białe niedźwiedzie, jak zaprzeczysz, to wygrasz! – W kontrrazwiedce spędziłem w sumie trzy miesiące. Przesłuchania w niej były bardzo dokuczliwe, trwały od wieczora do rana.

Pojechali na białe niedźwiedzie

W mojej celi siedziało 50 chłopaków. 48 z nich zostało wywiezionych na Wschód. Oprócz mnie nie pojechał jeszcze jeden kolega , który też zaprzeczał, że był w AK. Przesłuchiwano nas od wieczora do rana. Bici nie byliśmy. Odnoszono się do nas wręcz kulturalnie. Wszystkim mówiono na pan. Oczywiście z odrobiną sarkazmu np. pan od rządu londyńskiego, pan z AK itp. Prawie nas nie karmiono. Po trzech miesiącach byłem ślepy z głodu. W toku przesłuchań mówiłem każdemu ze śledczych, co chciał usłyszeć. Przez trzy miesiące pytano mnie np. o życiorys i wygląd brata. Jeden oficer pytał mnie – czy jest wysoki? – Przytaknąłem potwierdzając , że jest wysoki. Drugiemu oficerowi przytaknąłem, że jest niski i tak w kółko. Trzeciemu, który spytał, czy brat chodzi w ciemnych ubraniach również potwierdziłem, że tak, ale czwartemu, że ubiera się w białe itp. Zawsze stanowczo tylko zaprzeczałem, że należałem do AK. Mówiłem, że jestem chory na gruźlicę, że pluję krwią.

Rąbnął pepeszę

– Po trzech miesiącach kontrrazwiedka przekazała mnie do UB. Tamtych 48 zawieziono w ramach pięćsetosobowego transportu najpierw do obozu przejściowego w Bakończycach, będących dzisiaj częścią Przemyśla. Tam najpierw skierowano ich do łaźni i odwszalni, ogolono głowy i po dwóch czy trzech dniach przewieziono na Wschód. Po kilku tygodniach wylądowali w Stalinogorsku w okręgu przemysłowym, położonym kilkadziesiąt kilometrów na wschód od Tuły. Mieścił się tam łagier NKWD Nr 283, który był obozem-matką. Składał się z przeszło czterdziestu oddziałów. Byli w nim akowcy nie tylko z Rzeszowskiego, ale także z Lubelskiego i Białostockiego. Ja, ponieważ nie przyznałem się do przynależności do AK, na zsyłkę nie pojechałem. Złapano mnie co prawda z bronią, ale dopiero po latach dowiedziałem się, że zarzut ten mi wykreślono. Któryś z tych enkawudzistów rąbnął tę pepeszę i nie oskarżono mnie o jej posiadanie. Na UB razem z tym drugim kolegą Augustynem Ustrzyckim zawodowym sierżantem KOP, pochodzącym z Lecka za Błażową, zaczęliśmy udawać ataki ślepej kiszki. Lekarze, którzy nas badali, doktorzy Matuszewski i Dyniak potwierdzili te objawy i zostaliśmy umieszczeni w szpitalu więziennym. Tam była kaplica, do której przychodził ksiądz, by odprawiać Mszę św. Od razu poszedłem do spowiedzi i mówię księdzu, żeby dał znać tam i tam, żeby wysłali bojówkę, która nas uwolni. Ten dał znać Kuźmiarowi z Kolbuszowej, który przyjechał samochodem z chłopakami i nas odbił. Od tej chwili zaczęło się moje życie na wiejskich melinach. Ukrywałem się w Chmielniku, gdzie czułem się całkowicie pewnie. Wieś była skonsolidowana, nikt na nikogo nie donosił. Ukrywając się w rodzinnej miejscowości, nawiązałem kontakt z inspektorem Rzeszowskiego Inspektoratu NIE „Klamrą” Adamem Lazarowiczem. Z jego rozkazu przeniosłem się na Śląsk, gdzie jako członek Zrzeszenia „Wolność i Niezawisłość” zostałem szefem technicznym konspiracyjnego organu Obszaru Południowego czyli „Orła Białego”.

Przenosiny na Śląsk

– Czy chcę wstąpić do WiN-u, nikt mnie oczywiście nie pytał. Było to niejako naturalne i stanowiło konsekwencję mojego dotychczasowego działania. W WiN-ie przyjąłem pseudonim „Bronek”. We wrześniu 1945 r. zorganizowałem i zarejestrowałem sklep w Rybniku przy ul. Wodzisławskiej 16, który miała prowadzić Jadwiga Fuglewicz „Jadwiga”. Miał on być przykrywką dla mieszczącej się w tym budynku drukarni „Orła Białego”. Początkowo jednak nie miałem w Rybniku mieszkania. Dopiero, jak przyjechał Zbyszek Lazarowicz syn Adama Lazarowicza, zamieszkałem w Rybniku. Zorganizował on pięciopokojowe poniemieckie mieszkanie dla ojca, który szybko sprowadził się do niego z żoną i córką. Ten zaś orzekł, że w pięciu pokojach jakoś się wszyscy pomieścimy i zamieszkaliśmy razem. Żona Lazarowicza gotowała nam posiłki. Sklep, zanim się rozkręcił, musieliśmy niestety zlikwidować. Okazało się, że w piwnicach dwurodzinnego domku przy ulicy Wodzisławskiej, w którym chcieliśmy umieścić drukarnię, spotyka się „Wehrwolf” podziemna pohitlerowska organizacja.

Lokal pod Gliwicami

– Z naszych obserwacji wynikało też, że wśród tych hitlerowców jest też mąż właścicielki domeczku, która oficjalnie uchodziła za wdowę po dobrym Niemcu. Powiadomiłem o tym osobiście Łukasza Cieplińskiego „Pługa”, który jako prezes Obszaru Południowego WiN-u nosił pseudonim „Bogdan”. Przyjechał z piękną panią i Franciszkiem Błażejem „Romanem”. Ten ostatni nie wiedział, że znam Cieplińskiego i przedstawił mnie mu. Ten objął mnie i powiedział – no, stary po raz pierwszy spotykamy się na niwie prywatnej. – Przedstawił mi też tę piękną panią. Oświadczył, że jest to jego żona, która dla mnie nazywa się Irena Futro. Już wiedziałem, że ma lewe papiery. Gdy wytłumaczyłem mu, jaka jest sytuacja ze sklepem i jego piwnicami, przyznał mi rację i zgodził się, bym miał wolną rękę w organizacji drukarni. Dał mi fundusze, żebym miał za co sprawę doprowadzić do szczęśliwego finału. Odpowiedni lokal znalazłem pod Gliwicami u znajomego rzeszowiaka, który zajął dom poniemiecki, w którym było wiele poniemieckim skrytek , skwapliwie przez nas wykorzystanych. Drukarnię pod Gliwice zawieźliśmy wojskowym samochodem, dzięki pomocy kpt. Gajdka, który później został rozstrzelany po procesie IV Komendy WiN-u. Praca nasza nie była łatwa. Wieś Maciejówka, leżąca między Zabrzem a Gliwicami, w której funkcjonowała drukarnia, stanowiła dla nas obcy teren.

Trudny teren

– Nie wiedzieliśmy, na kogo możemy liczyć, na kogo nie, kto może na nas donieść itp. „Orzeł Biały” stanowił też pismo obszaru, sięgającego aż do Przemyśla i mieliśmy kłopoty z jego kolportażem. Brakowało mi zwłaszcza pomocy brata, który przebywał na zesłaniu w łagrze w Stalinogorsku. UB o tym nie wiedziało i dalej go poszukiwało. NKWD wywiozło go jako Romana Szwarca, przedwojennego podchorążego, który istniał naprawdę tyle tylko, że był wtedy w Anglii. Gdy w Rzeszowie dostałem się w łapy UB, to jak tylko przeczytali moje papiery, które pokazała im sowiecka kontrrazwiedka, to bez pytania spuścili mi manto. – To ty, kurwa, dziadu nie wiesz, jak twój brat wygląda? – Brat wrócił późną jesienią ze Związku Sowieckiego. Skontaktował się ze mną, a ja załatwiłem my spotkanie z Cieplińskim. On zaś, jako że był starszy stopniem, mianował go szefem technicznym „Orła Białego”. Ja zostałem jego zastępcą. Zamieszkaliśmy wtedy w Krakowie. Zgodnie z zasadami konspiracji, oczywiście osobno.

„Orzeł Biały”

– Brat mieszkał u takiej przyszywanej ciotki, a ja przy ulicy Pierackiego, dzisiejszej Studenckiej. W Krakowie pion propagandowy Obszaru Południowego wykonywał całą pracę merytoryczną. Razem z bratem zaczęliśmy studia prawnicze na Uniwersytecie Jagiellońskim. On szybko zrezygnował, ja ciągnąłem dalej. Pracy było sporo, a ludzi do roboty ubywało. Bezpieka działała coraz skuteczniej i wszyscy bali się narażać. Ci, co drukowali i rozwozili pismo, mieli najzwyczajniej dość. Cyganka wywróżyła bratu, że jeszcze pójdzie do wiezienia. I nie pomyliła się. Jak UB rozbiło IV Komendę WiN-u, to dostał do odsiadki dziesięć lat. Do stycznia 1947 r. „Orzeł Biały” w nakładzie 2 tysięcy egzemplarzy ukazywał się regularnie jako miesięcznik. Jak zaczęła się likwidacja IV Zarządu WiN-u, dostaliśmy meldunek z Gliwic, że coś jest nie tak z drukarnią. Brat zaraz pojechał, jak podszedł do domu, w którym mieściła się drukarnia został ostrzeżony przez kobietę siedzącą na ławce, żeby do niego nie wchodził, bo jest w nim kocioł. Ten słysząc to, nie wszedł do domu, w którym była drukarnia i poszedł dalej.

Ucieczka przed UB

Około 6 wieczorem przyjechał do Krakowa i przyszedł do swojego mieszkania przy ulicy Wróblewskiego. Ja akurat w nim się znajdowałem. Brat od razu od drzwi mówi – pakujemy się i uciekamy! – Natychmiast ubrałem się w mundur wojskowy z demobilu, który jako student UJ dostałem z UNR-y. Pierwszy wyszedł brat, ja miałem opuścić jego kwaterę po pięciu minutach. Gdy chciałem to uczynić i wyjrzałem na podwórko, to oblał mnie zimny pot. Zobaczyłem na nim kilkunastu ubowców. Cichutko wyszedłem na drugie Piętro w oficynie, dzięki czemu mogłem obejść kamienicę naokoło i wyjść z boku. Przeprosiłem stojących w bramie dwóch ubowców i znalazłem się na ulicy. Ubowcy zauważyli chyba jednak moje zdenerwowanie, bo zdążyłem ledwie zrobić kilka kroków, gdy usłyszałem, jak jeden z tych ubowców mówi do drugiego – przecież to on, skurwysyn! – Rzuciłem się biegiem we Wróblewskiego, potem w Pędzichów i koło Matki Boskiej na Długiej wskoczyłem do tramwaju. Motorniczy od razu przyspieszył i przez plecy zapytał – co, bezpieka? – Gdy potwierdziłem, nie zatrzymał się na rogu Długiej pod zegarem.

Ucieczka do Wrocławia

Stanął przy plantach i mówi – uciekaj! Dopiero po pewnym czasie dowiedziałem się, że sypnął nas z bratem Stefan Sieńko z Błażowej, który w Obszarze Południowym pełnił okresowo różne funkcje. Po aresztowaniu załamał się i zaczął sypać. Myśmy z Sieńką żyli na bardzo dobre stopie i wiedział, gdzie brat mieszka. Ja uciekając wiedziałem, że na Olszej miała wynajętą stancję kuzynka proboszcza z Chmielnika, studiująca w Krakowie. Ja często w niej bywałem, bo przywoziła z Chmielnika sporo żywności, którą się ze mną dzieliła. Posiedziałem u niej trzy dni. Skontaktowałem się jeszcze z dwoma kolegami Mietkiem Kuklą i Adamem Potyrą. Nie mając co robić w Krakowie, uciekłem do Wrocławia. Miałem się bowiem tam gdzie zatrzymać. Brata wtedy złapali, chociaż nie na terenie kamienicy, ale kawałek dalej na ulicy Długiej. Podeszło do niego dwóch cywilów i kazało pokazać dokumenty. Brat podał dokumenty jednemu z nich, a drugiemu dał w mordę, aż ten się przewrócił. Zaczął uciekać i usiłował się ukryć w kościele pijarów. Klęknął między ludźmi odmawiającymi różaniec, ale ubowcy wpadli za nim do świątyni i go aresztowali. Brat w czasie procesu dostał 10 lat, mnie zaocznie wlepiono pięć lat.

Marek A. Koprowski

———————————-

Cz. 1: [link=http://kresy.pl/kresopedia,historia,ii-wojna-swiatowa?zobacz/wedeta]

Cz. 2: [link=http://kresy.pl/kresopedia,historia,ii-wojna-swiatowa?zobacz/w-rekach-gestapo]

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply