Krzemienieckie wędrówki


Krzemieńca nie można zwiedzać. Nie wolno tam pojechać z wycieczką turystyczną. W tym mieście trzeba pobyć, spędzić kilkanaście dni i nocy. Pochodzić po okolicy ciepłym latem lub złocistą jesienią. Inaczej nie poczujemy atmosfery tego niewielkiego miasteczka, położonego na skraju Równiny Wołyńskiej.

Jadąc szosą dubieńską, widać już u wrót Krzemieńca rzędy małych, jakby skulonych domków u podnóża gór krzemienieckich. Niewiele już pozostało uroczych starych dworków w maleńkich ogródkach, otulonych kołnierzem z malw. Trzeba wejść w wąskie, kręte uliczki pnące się stromymi jarami ku górom i dopiero tam, gdzieniegdzie spostrzec można dawne siedziby, niemal takie, jak opisywał Słowacki, a na pewno pamiętające jeszcze polskie, przedwojenne czasy, kiedy miasto nad Ikwą kwitło i jaśniało swoim blaskiem. Z obu stron drogi mijamy zaorane pola, na których od czasu do czasu błyśnie lśniący w jasnym słońcu krzemień. W mieście, wędrując jego uliczkami, napotykamy małych chłopców, którzy rozdają te kawałki tutejszego krajobrazu. Krzemień jest symbolem miasta, od niego wzięło ono swoją śliczną nazwę. Tuż za rogatką rozciąga się po lewej stronie widok na wielką górę Czerczy.

Centrum, niestety, nie przypomina dawnego Krzemieńca. Część miasta zniszczyła wojna, nie pozostało śladu po dzielnicy żydowskiej, po małych sklepikach, domach modlitwy, na ich miejscu władza radziecka wybudowała brzydkie, bezbarwne bloki i budowle w niczym nieprzypominające porządnej zabudowy nowych miast. Ale to tylko wygląd zewnętrzny, powierzchowny raczej, a miasto Słowackiego posiada zakątki, ścieżki, budowle, które zapamiętały lepsze czasy i coś jeszcze, przechowały cząstkę tej przeszłości dla tych, którzy zechcą głębiej wejść w jego wnętrze, poczuć zapach przeszłości, pooddychać prawie już zapomnianą atmosferą miasta, zwanego niegdyś tak pięknie Atenami Wołyńskimi.

Przepiękny kompleks zabudowań dawnego Kolegium Jezuitów wraz z kościołem mieszczącym się w środku, wybudowany w połowie XVIII w., a po kasacie zakonu zamieniony w 1819 r. na Liceum Krzemienieckie, dzięki zdolnościom organizacyjnym i gorącemu patriotyzmowi Tadeusza Czackiego – jego twórcy i pierwszego kuratora, wznosi się w samym centrum miasta. Dzisiaj mieści zespół różnych szkół podstawowych, średnich oraz techników. Niestety, wygląd zewnętrzny budynków jest bardzo zły, wręcz katastrofalny, odrapane mury, odpadające tynki. Kościół, który w latach powojennych mieścił salę sportową, a w podziemiach strzelnicę, teraz oddany cerkwi autokefalicznej, znajduje się w trochę lepszym stanie, ale wewnątrz nie zachowało się nic z dawnego wystroju. Tylko w kilku miejscach na ścianach można zobaczyć małe fragmenty fresków, które ukazały się po odpadnięciu tynków i farby, którymi je pokryto.###strona###

Liceum krzemienieckie zostało założone w 1805 r. Zaczęło podupadać po"SSA42706_1"1824 r., a po powstaniu listopadowym uległo likwidacji. Część wyposażenia, w tym bibliotekę, przewieziono do nowo utworzonego uniwersytetu Św. Włodzimierza w Kijowie.

Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości w 1918 r. w budynkach dawnego Liceum ponownie zagościły szkoły, nawiązujące tradycją do dawnej uczelni. Po wybuchu wojny i zajęciu Krzemieńca przez wojska sowieckie szkoła działała dalej, ale nie była już polska. Program nauczania dostosowano do wymogów nowych władz. Podobnie postąpiono po II wojnie światowej, działały tu szkoły sowieckie.

Świątynia policealna jest zamknięta, trwa w niej remont, czasami udaje się “zagadać” robotników z rzadka snujących się i niechętnie robiących cokolwiek, i wpuszczają do środka. A wejść warto! Wewnątrz zniszczone ściany, podłogi – po prostu gołe mury, ale jakże wspaniałe. Wzrok unosząc ku górze ma się wrażenie, że dach znajduje się gdzieś hen wysoko. W kilku miejscach na ścianach jakimś cudem zachowały się fragmenty dawnej polichromii. Wzruszenie chwyta za gardło, jest jakiś ślad przeszłości, mury zaczynają mówić. W świątyni ma znaleźć pomieszczenie cerkiew. Może to i dobrze, będzie nadal służyć ludziom i pozostanie, chociaż cząstka przeszłości zaklęta w starych murach. Przed kościołem licealnym nie ma już figury Matki Boskiej, którą “oswobodziciele” usunęli jeszcze w 1944 r. Dziedziniec licealny, krużganek i schody również są zaniedbane, między kamieniami rośnie trawa, schody gdzieniegdzie zmurszały.

Każdy, kto przyjedzie po raz pierwszy do Krzemieńca, idzie do dworku Januszewskich, gdzie mieści się muzeum. Na ścianie jest wmurowana tablica, że mieszkał tu największy syn tej ziemi – Juliusz Slowacki. Tu, wyjeżdżając za granicę 15 lutego 1829 r. na zawsze, pozostawił swoich bliskich i do tego miejsca tęsknił.

Jednym z najciekawszych i najpiękniejszych miejsc w Krzemieńcu jest cmentarz Tunicki położony na dawnym przedmieściu, od którego przyjął swoją nazwę. Niegdyś była to nekropolia katolicka, obecnie wiele jest tutaj grobów prawosławnych. Tu pochowana jest ukochana Matka poety, Salomea Słowacka, o której mówił: “Jeśli miałem jaką poezję w sercu – to od Ciebie wziętą.” Wąska droga wije się pod górę, a po kilkudziesięciu metrach po prawej stronie leży stary cmentarz, przepełniony atmosferą dawnych czasów. Tutaj nic się nie zmieniło, tylko nowych grobów nieco przybyło. Wokół panuje niesamowita cisza i spokój.###strona###

"SSA42721_1"Miejscem odwiedzanym zawsze jest Góra Bony. Najpiękniej jest tam o wschodzie słońca albo o zmroku, gdy niebo ciemnieje i cienie kładą się w dolinie, pojawia się księżyc, oświetlając ruiny zamku. Najlepiej wejść na górę piechotą, patrząc zachwyconym wzrokiem na stopniowo wyłaniający się spośród drzew widok miasta leżącego u podnóża. Widok jest oszałamiający, powoli wyłania się miasto i jego kościoły, cerkwie, a przeciwległe wzgórza rosną wraz z nabieraniem wysokości. Te cudowne widoki wynagradzają trud pieszej wędrówki. Jadąc samochodem dobrowolnie pozbawiamy się tych przeżyć. A potem, na wierzchołku siada się pod murem i patrzy aż do bólu oczu i nie chce się schodzić, tylko zostać i myśleć, może jak niegdyś czynił to poeta. A jeśli już trzeba udać się w drogę powrotną, to chcemy wracać tutaj jak najszybciej, ponownie, miejsce to przyciąga, kusi, a nagrodą jest panująca tutaj cisza przerywana tylko świstem wiatru i widoki, wspaniale i niepowtarzalne. Nie ma chyba drugiego takiego miasta i takiej góry. Gdy się spogląda z daleka, pojawia się miraż dawnego miasta: Liceum, kościół parafialny, cerkwie i sąsiednie wzgórza, góry jak mówią dumni ze swojego miasta krzemieńczanie. Na horyzoncie przy bezchmurnym niebie, w blasku przedwieczornego słońca widać nawet kopuły Ławry Poczajowskiej, białą drogę wiodącą do Szumska, Skaly Dziewicze i najcudowniejszą na świecie panoramę krzemienieckich gór od Czerczy poprzez Wołową do Krzyżowej.

Spacer po Krzemieńcu zaczyna się najczęściej od zwiedzania kościoła katolickiego położonego w centrum miasta, tuż przy głównej ulicy. I słusznie, ponieważ tutaj jest rzecz najładniejsza i najbardziej wzruszająca. Ze wszystkich pamiątek krzemienieckich jedną z najpiękniejszych jest wielka płaskorzeźba Słowackiego w kościele parafialnym p.w. św. Stanisława. Poeta siedzi tu z głową wspartą na dłoni, a za nim w tle jawi się Król-Duch. I ten wiele mówiący napis z wiersza Testament mój: “Lecz zaklinam niech żywi nie tracą nadziei.”
Krzemieniecki kościół, jako jedynej spośród 169 świątyń diecezji łuckiej, sowieci nigdy nie zamknęli.

Jeszcze jedna postać związana z tym miastem zasługuje na wspomnienie – Antoni Beaupré, sekretarz Stowarzyszenia Ludu Polskiego na Wołyniu. Przez lata był opatrznością, pomocą ubogich krzemieńczan. Skazany przez władze na śmierć przez ćwiartowanie, ułaskawiony tuż przed egzekucją, pognano go na Sybir, gdzie, podobnie jak w domu, leczył i wspierał zesłańców. Po latach wygnania powrócił do ukochanego Krzemieńca, jeszcze pracował, aż spoczął na Górze Krzyżowej. Tam też znajduje się pomnik zamordowanych tu przez Niemców w lipcu 1941 r. wielu mieszkańców miasta, w tym profesorów Liceum Krzemienieckiego.###strona###

Będąc w Krzemieńcu, trzeba koniecznie wybrać się na Skały Dziewicze, które stanowią jedne z najpiękniejszych zakątków miasta. Skały ciągną się malowniczym pasmem wzdłuż krawędzi jaru od cmentarza żydowskiego do zakrętu dubieńskiej szosy. Idąc w tę stronę mijamy zamierający już potok Irwa. Wielkie głazy, szczeliny skalne, groty, na które wspinamy się, aby podziwiać wspaniały widok na Krzemieniec i na równinę wołyńską.

Miasto nad Ikwą jest piękne o każdej porze roku, ale najbardziej uroczo przedstawia się jesienią, kiedy okoliczne lasy mienią się zielenią, złotem, czerwienią, a czasami opadające liście mają odcień czerwonego wina. Latem na zboczach jarów, na drodze do Dziewiczych Skał, na stokach Góry Bony rosną całe kobierce fiołków, konwalii, tymianków, poziomek. Miejscami krajobraz przypomina malowniczy i kolorowy step podolski.

Katarzyna Węglicka

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply