Stąd mają najwięcej powołań

O dobrej pracy duszpasterskiej w Szepetówce świadczy najlepiej fakt, że stała się ona prawdziwym zagłębiem powołań kapłańskich i zakonnych.

Jest to nie tylko zasługa pracujących w niej franciszkanów, ale również Sióstr Józefitek, które zakorzeniły się tu na tyle, że postanowiły w niej umieścić siedzibę odrodzonej prowincji oraz nowicjat. Zaadaptowały już do tego kupiony budynek, w którym oprócz własnego klasztoru zamierzają także urządzić przedszkole.

Jedną z pierwszych józefitek , które przybyły do Szepetówki była, pracująca w niej do dziś, siostra Dawida Muszyńska. Jej życiorys jest bardzo powikłany. Ma polskie obywatelstwo, choć pochodzi z Połonnego. W latach siedemdziesiątych jej rodzinie udało się cudem załatwić repatriację do Polski. Przez Czerwony Krzyż odnalazła ją ciocia, kuzynka ojca z Krzeszowic i zaprosiła do Polski.

– Ojcu bardzo w niej się spodobało.- wspomina s. Dawida. – Płakał, gdy widział, że wszyscy mogą bez przeszkód chodzić do kościoła, że nikt nie zabrania czynić tego dzieciom, o czym tu u nas nie było nawet co marzyć. Postanowił zrobić wszystko, by zabrać rodzinę i wyjechać na stałe do Polski. Obawiał się, że my dzieci, których było sześcioro pójdziemy dalej się kształcić i stracimy wiarę. Przez dwa lata załatwiał najróżniejsze formalności, jeżdżąc do Kijowa i do Moskwy, a także do Częstochowy prosić Jasnogórską Panią o cud. Przechodził wtedy prawdziwą gehennę. Dopiero niedawno po 26 latach zamieszkiwania w Polsce przyznał się, że cały czas podczas starań o wyjazd był prześladowany przez KGB. Jego funkcjonariusze zabierali go z zakładu pracy, wywozili do lasu i grożąc bronią usiłowali zmusić do rezygnacji z wyjazdu do Polski. Ojciec nie powiedział o tym nawet mamie. W 1977 r. otrzymał oficjalną zgodę na opuszczenie ZSRR. Wyjechaliśmy do Krzeszowic. Ja po trzech latach wstąpiłam do zgromadzenia. Później uczyniła to moja najmłodsza siostra Rozalia. Gdy zaistniały do tego warunki, po rozpadzie Związku Sowieckiego, postanowiłam wrócić w rodzinne strony, by służyć tutejszym ludziom. Wiadomo, że natura ciągnie wilka do lasu. Dlatego też trafiłam do józefitek. Gdy byłam na oazie, prowadzonej właśnie przez nie, usłyszałam, jak jedna z sióstr opowiadała o lwowskich korzeniach zgromadzenia i jego działalności na Ukrainie. Od razu zrozumiałam, że józefitki to moja droga życiowa. Przerwałam nawet naukę w liceum i wstąpiłam do zgromadzenia. Powołanie odczuwałam już wcześniej, ale wahałam się, jaką drogę wybrać. Wcześniej miałam bowiem kontakty z Siostrami Szarytkami. W zgromadzeniu robiłam już maturę i kończyłam szkołę organistowską i studia katechetyczne. Rodzice przyjeżdżają teraz do mnie i do siostry w odwiedziny. W Połonnem mieszka też dalej mój stryj. Ojciec chciał, żeby także z nami wyjechał, ale on się bał. Niedawno ojciec wyznał mi, że po przeprowadzce do Polski modlił się o to, by któreś z jego dzieci zostało kapłanem i organistą. Żaden z moich braci nie został księdzem, ale ja i siostra wstąpiłyśmy do zgromadzenia i jesteśmy organistkami. Modlitwy mojego ojca zostały wysłuchane.

Siostra Dawida jako pierwsza reprezentantka zgromadzenia przyjechała do Szepetówki. Później zaczęły wspierać ją inne siostry dojeżdżające czasowo i z czasem ukształtowała się przy parafii stała trzyosobowa placówka. Należące do niej siostry zajęły się zgodnie ze swoim charyzmatem typową pracą parafialną. Zaczęły katechizować dzieci, dbać o oprawę nabożeństw, obsługiwać kancelarię i organizować działalność charytatywną. Przez sześć lat nieprzerwanie Dawidę wspierała m.in. siostra Antonetta. Przez pięć lat prowadziła w miejscowej szkole lekcje religii i języka polskiego. Czyniła to oczywiście nieoficjalnie, gdy nauka katechezy w szkole nie była w świetle prawa zakazana. Obecnie może się ona odbywać tylko w punktach parafialnych.

– Od samego początku katechizowaliśmy nie tylko dzieci, ale również dorosłych – mówi s. Dawida. – I to bynajmniej nie osoby w średnim wieku, ale najczęściej staruszków. Często zgłaszają się panie po siedemdziesiątce, którym umarł mąż i po jego śmierci uznały , że trzeba się po raz pierwszy w życiu wyspowiadać, przystąpić do I Komunii św. i żyć po chrześcijańsku. Takie osoby katechizujemy oczywiście indywidualnie, odwiedzając je w domach. Są one z reguły później dobrymi katolikami. W ramach pracy charytatywnej odwiedzamy również chorych po domach, znajdujących się często w trudnym położeniu. Opiekujemy się np. małżeństwem inwalidów, w którym mąż Ukrainiec nie ma obu nóg, a żona Polka jednej. Trzy lata temu wzięli ślub. Są młodzi, bo maja po 28 lat, ale ich sytuacja nie jest łatwa. I to nie tylko z powodów materialnych, ale psychologicznych. Żona, której odjęto kończynę przed trzema laty, wciąż nie może się z tym pogodzić… Staramy się odwiedzać to małżeństwo dwa razy w tygodniu, nieść pomoc i pociechę. Sporą grupę wśród naszych podopiecznych stanowią też osoby samotne, a także biedne dzieci. Jedna z sióstr jako wolontariuszka pracuje także w szpitalu.

Siostry nie działają oczywiście w próżni. Ich poczynania wspiera cała armia świeckich współpracowników, wywodzących się głównie z młodzieży. Codziennie zgłaszają się do sióstr dziewczęta , które chcą pomagać… Coraz więcej z nich decyduje się też na wstąpienie do zgromadzenia. Dziewięć już wyświęcono. Stanowią połowę wszystkich sióstr pochodzących z Ukrainy i należących do odradzającej się prowincji. Dzięki temu już dwa jej klasztory w Lubarze i Starokonstantynowie mają miejscową obsadę.

– Mamy nadzieję , że zlokalizowanie w Szepetówce naszego Domu Prowincjonalnego przyczyni się do dalszego wzrostu powołań. Będzie wtedy pracowało tu więcej sióstr, uruchamiając przedszkole rozszerzymy też naszą działalność.

Siostra Dawida ma istotnie prawo być optymistką. Gdy zaczynała tu swoja posługę, parafia liczyła tylko czterdzieści osób, wśród których było zaledwie jedno dziecko.

– Bałam się, że Matka Przełożona zabierze mnie z Szepetówki, bo nie ma w niej z kim pracować – wspomina – Dziś sytuacja jest radykalnie inna, choć nie wszystkie stare nawyki zostały do końca przezwyciężone. Część starych babć uważa np., że jeżeli dziecko przeszło podstawową katechezę i przystąpiło do I Komunii św., to nie musi już dalej uczęszczać na lekcje religii. Staramy się im tłumaczyć, że jest niewłaściwe podejście, ale nie zawsze jesteśmy właściwie rozumiane. Choć oczywiście prowadzimy trzy grupy pokomunijne. Praca z dziećmi jest o tyle ważna, że za dziećmi do Kościoła przychodzą rodzice. Dzieci modlą się o to i bardzo często Bóg ich wysłuchuje. Przystępując do Sakramentów, przestają żyć w grzechu.

Marek A. Koprowski

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply