Po zajęciu Wileńszczyzny jesienią 1939 r. władze litewskie nie zajmowały się wyłącznie lituanizacją Wilna.

Identyczne działania Litwini podjęli również na Wileńszczyźnie. Początkowo władze litewskie sądziły, że w odróżnieniu od Wilna na Wileńszczyźnie nie napotkają większego oporu. W Kownie panowało bowiem przekonanie, że jej wszyscy mieszkańcy wyznania katolickiego, z wyjątkiem przybyszów z innych dzielnic Polski i uchodźców, są spolonizowanymi Litwinami, którzy z wdzięcznością przyjmą oferowaną im przez nie możliwość powrotu do Macierzy. Były przewodniczący Związku Wyzwolenia Wilna – A. Juszka na początku 1940 roku napisał, że na Wileńszczyźnie jest 77 tys. świadomych Litwinów, 70 tys. świadomych Polaków (łącznie z uciekinierami), 20 tys. Białorusinów i około 200 tys. mieszkańców o nieokreślonej przynależności narodowej, którzy posługują się mieszanym językiem polsko-białoruskim tzw. tutejszych.

Nadzieje prezydenta

Co Litwa zamierza zrobić z owymi “tutejszymi”, wytłumaczył prezydent Litwy Antanas Smetona na zebraniu przedstawicieli Związku Szaulisów. Oświadczył on, że: Na Wileńszczyźnie mieszka wiele osób uznających siebie za “tutejszych”, mówiących zarówno w języku litewskim, jak i nielitewskim, które jeszcze się nie określiły pod względem narodowości, chociaż bez wątpienia są pochodzenia litewskiego. Byłoby zbrodnią wobec swego narodu, gdybyśmy ich nie pobudzali, gdybyśmy uśpionych zostawili na pastwę losu. Przykładem mogą nam służyć Irlandczycy, Czesi, Słowacy oraz inne narody, które odrodziły się poprzez wskrzeszenie swego ludu. Dzieje ich odrodzenia wykazały, że występowanie podobnych “tutejszych typów” nie było sprawa obcą (…). Rzeczą najważniejszą jest wzbudzić w człowieku świadomość narodową, w następstwie tego odrodzi się w nim chęć poznania języka, którego używali jego rodzice i pradziadkowie.

Władze litewskie liczyły, że najłatwiej na Wileńszczyźnie pójdzie im z prostymi chłopami, w ich opinii najbardziej autochtonicznymi. Władze wierzył, że najbardziej przekonującym dla nich argumentem będzie wysoka litewska kultura rolna, która pozwoli im osiągnąć lepsze warunki życia. Na samym początku, by stworzyć im realna perspektywę poprawy, Litwini obiecali polskim rolnikom doraźną pomoc, a także szybkie przeprowadzenie reformy rolnej. Trzeba pracować z ludem i dla ludu, a lud stanie się nasz, będzie czuł po litewsku i myślał po litewsku – pisała litewska prasa.

Z planów niewiele wyszło

Z planów tych władzom litewskim niewiele wyszło. Reforma rolna pozostała na papierze. Przede wszystkim dlatego, że na Wileńszczyźnie nie było praktycznie wielkiej własności ziemskiej i nie było na niej za bardzo co parcelować. Tylko dwie posiadłości Tyszkiewiczów i Sołtanów można było zaliczyć do wielkich majątków. Majątków dworskich, posiadających ponad 150 ha ziemi, które podlegały parcelacji było na Wileńszczyźnie tylko 114. Stanowiły one około jednej trzeciej wszystkich majątków, których było w sumie 353. W sumie Litwini mogli zaoferować polskim chłopom 17 tys. ha ziemi. Była to bardzo niewielka ilość ziemi jeśli zważymy, że w rękach chłopów znajdowało się 147 tys. ha. Litwini nadali jednak całej sprawie ogromny rozgłos propagandowy, połączony z nagonka na właścicieli dworów. Tembr tej ostatniej był jednoznaczny: dwory to ośrodki antylitewskiej działalności, których samowolę najszybciej trzeba ukrócić.

Władze litewskie liczyły, że w pierwszej kolejności uda im się pozyskać chłopów białoruskich, a także małorolonych i bezrolnych chłopów, pracujących w dworskich majątkach.

Mimo dużego hałasu cała reforma rolna zakończyła się na pracach wstępnych i nie została zrealizowana. Nieco lepiej poszło Litwinom udzielanie pomocy materialnej wileńskim rolnikom. Na mocy specjalnej ustawy za drugie półrocze nie musieli oni płacić podatków. Litwini zaczęli też sprzedawać konie po obniżonych cenach rolnikom, którym władze zabrały konie na potrzeby wojska. W sumie odsprzedało im około tysiąca koni. W ogromnej większości były to konie polskiej kawalerii i innych polskich oddziałów wojskowych, które cofając się przed Armią Czerwoną zostały na Litwie internowane.

Szatkowanie Wileńszczyzny

Mieszkańcy Wileńszczyzny, podobnie jak mieszkańcy Wilna, oprócz gestów, spotkali się także z lituanizacyjnym uderzeniem analogicznym do tego, które Litwini zastosowali w Wilnie. Już na początku 1940 r. władze litewskie przystąpiły do “szatkowania” Wileńszczyny, by zatrzeć jej odrębność od reszty Litwy. Skorygowano granice powiatów. Do powiatów trockiego i nowoświęciańskiego dołączono szereg etnicznych gmin litewskich. Utworzono dwa nowe powiaty: uciański i jezioroski. Gminy z północnego pasa Wileńszczyzny przyłączone zostały do litewskich powiatów w Ucianie i Jeziorach. Zlikwidowano wkrótce powiaty olkiennicki i nowoświęciański. W prasie litewskiej nasiliła się też kampania przeciwko odrębności Wileńszczyzny. Litewscy politycy postulowali, by przestać używać terminu Wileńszczyzna, zastępując go określeniem obwód wileński. Wkrótce poszli dalej sugerując, by zamiast obwodu używać nazwy Wschodnia Litwa. Następnie jednak uznali, że w stosunku do Wileńszczyzny nie trzeba stosować żadnej odrębnej nazwy. Podkreślili, że: Nie ma i nie może być na Litwie żadnych “krajów”. Jest tylko jeden kraj, który nazywa się “Litwa”.

Przekręcanie nazwisk

We wszystkich gminach na Wileńszczyźnie zaczęto też forsować język litewski w szkołach i urzędach, co prowadziło do wybuchu ciągłych awantur i bójek. Dobrze zapamiętał to ks. Józef Obrębski, który po odejściu Litwinów musiał zostać skrybą i przepisywać tysiące metryk, w których wszystkim poprzekręcano nazwiska. Zdaniem ks. Obrębskiego Litwini czynili to bez żadnego sensu. Pan Jankowski miał np. czterech synów. Jeden z nich został Jankauskasem, drugi Jankusem, trzeci Jankunasem, a czwarty Jankunaitisem. Litwini robili jednak dobrą minę do złej gry. Wiosną 1940 r. jedna z litewskich gazet pisała: We wsiach kraju wileńskiego odbywa się wielki odświeżający proces. Ci Litwini, którzy za polskich czasów zaczęli się polonizować, uczyć dzieci po polsku, teraz wracają do mowy ojców. Gazety pisały także o wstępowaniu młodzieży wiejskiej do organizacji litewskich itd. Prawda była jednak dokładnie odwrotna. Litwinom nie udało się dla swoich idei pozyskać tutejszych Białorusinów.

Odwrotny skutek

Cytowany już ks. prałat Józef Obrębski w swych wspomnieniach, spisanych przez Jana Sienkiewicza, tak wspomina tamten okres:

W 40 roku przez siedem miesięcy Litwini tak się dali ludziom we znaki, że potem, jak przyszli sowieci, to cała gmina zapisała się na Polaków, nawet tacy, co wcześniej nie wiedzieli, kim oni są.(…) Tu, w tej stronie w 39-40 roku, Litwini działali przeciwko sobie samym. W Turgielach, jak bolszewicy wyszli, a przybyli oni, wszyscy ludzie witali ich chlebem i solą: bracia katolicy przyszli! Ale jak zaczęli gwałtownie zmieniać nazwiska, nawracać na litewskość, nieraz w sposób bardzo ordynarny – to ta nasza radość szybko wygasła. Obcinanie dzieciom z mundurków guzików z orzełkami, szykany w szkołach, awantury w kościołach – to ich postępowanie sprawiło, że jak do 40 roku przyszli bolszewicy, to ludzie po prostu odetchnęli z ulgą! Z drugiej strony, takie postępowanie Litwinów miało skutek odwrotny od zamierzonego: umacniało polskość! Kiedy, już za bolszewików, wydawano nowe paszporty, pewna Litwineczka w urzędzie bardzo się dziwiła: co to jest, w całej gminie tylko kilkunastu nie jest Polakami?! Sąsiad, doktor Pietuchow, Rosjanin, mówił do mnie: Widzisz, księże, tyś za osiemnaście lat na tym terenie nie zbudował tyle polskości, ile Litwini za osiem miesięcy.

Marek A. Koprowski

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply