Przewoziłem meldunki

Przetrzymywano go w strasznych warunkach. Sam się o tym przekonałem, bo odbierałem jego koszulę i kalesony. Były całe we krwi. Od jego opowiadań, jak ich traktowano, włosy jeżyły się na głowie. Ubowcy i enkawudziści lepiej traktowali Niemców, niż zatrzymanych Polaków, których podejrzewali o przynależność do niepodległościowych organizacji.

Stanisław Nowak z trudem mówi o swojej działalności w Konspiracyjnym Wojsku Polskim. Nie chce wracać do tamtych dni i jeszcze raz ich przeżywać. Jego brat Tadeusz za walkę o wolną Polskę zapłacił cenę najwyższą i dopiero niedawno odkryto jego grób, a on sam został skazany na pięć lat wiezienia. O tamtych czasach nie opowiedział nawet swoim dzieciom i wnukom. Co rusz prosi o wyłączenie dyktafonu. Uważa, że niektóre fakty musi zabrać ze sobą do grobu. Jego brat z KWP wykonywał wyroki śmierci, likwidując konfidentów, ubowców, odznaczających się szczególnym okrucieństwem w śledztwie, działaczy PPR itp. Żyją często jeszcze ich rodziny, dzieci czy wnuki, którzy bynajmniej nie pogodzili się z faktem, że ich ojciec czy dziadek działali na szkodę państwa polskiego. Gdy kiedyś był w sanatorium, podeszła do niego starsza pani i oświadczyła – wyście mi ojca zabili! – Mało nie ścięło go z nóg.

Powodziło nam się dobrze

– Urodziłem się w 1930 r. we wsi Kraszewice , leżącej między Radomskiem a Przedborzem – wspomina. – Miałem kochanych rodziców, prowadzących 12 – hektarowe gospodarstwo. Mój ojciec był legionistą i znanym w okolicy piłsudczykiem, a także zapalonym myśliwym, polującym na terenie rozciągającym się od majątku Wielowiejskich od Chełma do majątku Walijskich w Sokolej Górze, który obfitował w zwierzynę. Pomimo, że we wsi była bieda, to nam powodziło się dobrze. Można nawet powiedzieć, że bardzo dobrze. Ojciec zatrudniał człowieka, który pomagał mu w gospodarstwie i kobietę, pomagającą mamie w czynnościach domowych. Nawet w czasie wojny niczego nam nie brakowało. Ojciec był bowiem człowiekiem bardzo zaradnym. Tę cechę starał się też wpoić mnie i bratu. Jak miałem sześć lat, sam poszedłem do szkoły się zapisać. Jak miałem osiem lat, to już czytałem dzieciom w szkole. W 1943 r. w czasie wojny ukończyłem szkołę podstawową i zacząłem się uczyć na tajnych kompletach. Trzeba było za nie płacić, bo miały charakter prywatny. Za uczęszczanie na nie groziło też wywiezienie do Oświęcimia. Wystarczało, żeby żandarm złapał któregoś z nas na ulicy i zobaczył, że pod koszulą niesie jakąś książkę czy zeszyt. Brat, który był ode mnie starszy, należał do AK i często używał mnie jako łącznika do przewożenia meldunków.

W cieniu „Warszyca”

– Zdarzało się więc, że zamiast na komplety do Radomska jechałem do Rzejowic, w których mieszkał Stanisław Sojczyński, wówczas jeszcze nie „Warszyc”, tylko „Zbigniew”, pełniący obowiązki zastępcy komendanta obwodu AK. Ja wtedy oczywiście o tym nie wiedziałem. Oddawałem meldunek i jechałem dalej. Często dostawałem też w Rzejowicach meldunek, który zawoziłem do Przedborza. Ani ja się o nic nie pytałem, ani brat nic nie mówił. Zasad konspiracji wtedy ściśle przestrzegano. Oczywiście dochodziły do mnie, jak do każdego, wieści o różnych akcjach przeprowadzonych przez AK, którymi, jak się później dowiedziałem, dowodził „Zbigniew”, czyli „Warszyc”. Należało do nich m.in. rozbicie więzień w Przedborzu i Radomsku i uwolnienie zatrzymanych tam więźniów. Dużym echem odbiło się tez zastrzelenie w Radomsku dwóch gestapowców. W ramach mobilizacji AK w sierpniu 1944 r. „Zbigniew” stanął na czele I batalionu 27 pp. AK, który tak jak inne oddziały AK, pomaszerował na odsiecz Warszawie. Mój brat też udał się na mobilizację. Miał 17 lat, ale poszedł ze swoją kompanią na pomoc powstańcom w stolicy. Wszyscy żeśmy go żegnali, bo nie wiedzieliśmy, czy wróci. Jak mi później brat opowiadał, jego kompania była uzbrojona w dwa ciężkie karabiny maszynowe, pięć ręcznych karabinów maszynowych, trochę automatów, a większość żołnierzy posiadała karabiny różnych typów. Niektórzy mieli broń myśliwską, dubeltówki itp.

Na odsiecz Warszawie

– Kompania brata, jak później mi relacjonował, dotarła pod samą Warszawę, ale nie mogła się do niej przedostać. Wokół niej stały jednostki armii niemieckiej i kompania mogła tylko bezsilnie popatrzeć na płonącą Warszawę. Musiała zawracać. Gdy po wkroczeniu Sowietów i zakończeniu okupacji niemieckiej nastały nowe porządki, myśmy w zasadzie do żadnej konspiracji się nie pchali. Zostaliśmy do tego niejako zmuszeni i sprowokowani. Władze komunistyczne, wykorzystując liczna armię donosicieli przystąpiły do aresztowań członków AK, których ci doskonale znali, bo na wsi tego nie dało się za bardzo ukryć i każdy praktycznie wiedział, kto jest kto. Nasz dom, rzucający się w oczy, z pewnością był przez szpicli obserwowany. Być może któryś z nich zauważył, że w naszym domu bywa „Warszyc”. Ja wówczas nie wiedziałem, że to on, bo ze względów konspiracyjnych mnie nie wtajemniczano, chociaż domyślałem się, ze jest to ktoś ważny. Ojciec traktował go z dużym szacunkiem. Miał charyzmę i zachowywał się jak żołnierz. Dopiero po wojnie ojciec powiedział, że to właśnie był Stanisław Sojczyński, wówczas „Zbigniew”, a później „Warszyc”.

Przedwojenny nauczyciel

– Często zmieniał kwatery, żeby nie zostać namierzonym przez agentów gestapo, korzystając z gościny zaufanych ludzi, związanych w jakiś sposób z konspiracją. Jego żona ukrywała się natomiast z dwojgiem dzieci w Chełmie u gorzelanego. Mógł ktoś „Warszyca” u nas zauważyć. Był bowiem postacią znaną w okolicy i rozpoznawalną. Ukończył Seminarium Nauczycielskie w Częstochowie, a jeszcze przed wojną pracował jako nauczyciel w jednej z pobliskich wsi. Nauczyciele cieszyli się zaś wtedy dużym uznaniem i szacunkiem. „Warszyc” ukończył też szkołę podchorążych rezerwy i jako podporucznik dowodził w kampanii wrześniowej kompanią piechoty. Wzięty do niewoli przez Sowietów pod Kowlem, uciekł i przedostał się do rodzinnych Rzejowic, o czym też wielu wiedziało. Dla Niemców i ich szpicli szybko stało się jasne, że jest on związany z konspiracją. Cześć z tych szpicli pracowała po wojnie, by ratować swoją skórę, dla UB. Armia Ludowa, która też mocno była osadzona w tutejszym środowisku, miała rozbudowaną siatkę wywiadu w terenie. Część zaś AL-owców po wojnie wstąpiła na służbę do Urzędu Bezpieczeństwa i milicji. Tacy dla konspiracji byli najbardziej niebezpieczni, bo znali teren i ludzi. O „Warszycu” wiedzieli wszystko.

Zaczęły się aresztowania

– Natychmiast po wkroczeniu Sowietów zaczęły się aresztowania AK-owców. Ubowcy byli tylko przewodnikami dla NKWD. Pierwszych aresztowanych wywieziono na Sybir. Mój brat także został którejś nocy zabrany z domu. Jego też chciano wywieźć na „białe niedźwiedzie”. Ojciec miał jeszcze wtedy sporo znajomości i zdołał brata z łap UB wyciągnąć. Przetrzymywano go w strasznych warunkach. Sam się o tym przekonałem, bo odbierałem jego koszulę i kalesony. Były całe we krwi. Od jego opowiadań, jak ich traktowano, włosy jeżyły się na głowie. Ubowcy i enkawudziści lepiej traktowali Niemców, niż zatrzymanych Polaków, których podejrzewali o przynależność do niepodległościowych organizacji. Brata zwolniono, ale nasza rodzina od razu znalazła się na cenzurowanym. Mój ojciec, jako znany przedwojenny piłsudczyk i członek Związku Legionistów też został aresztowany. Wprawdzie szybko go zwolniono, bo nie miano przeciwko niemu żadnych dowodów, ale podejrzanym został do końca życia. Miejscowi donosiciele stale obserwowali go, czy nie ma kontaktu z podziemiem. Jak tylko było referendum, czy kolejne wybory, to ojca profilaktycznie aresztowano. Takie działania władz komunistycznych budziły opór w ludziach. Na nim właśnie bazował „Warszyc”, tworząc Konspiracyjne Wojsko Polskie. Zaczął czynić to w kwietniu 1945 r., opierając się na siatce AK, którą sam współtworzył w czasie wojny. Mój brat od razu wstąpił do konspiracji, chociaż nie od razu poszedł do lasu. Do oddziałów leśnych szli tylko ludzie spaleni, którym groziły aresztowania. Pozostali mieszkali w domach i zbierali się tylko do wykonania zadania. Brat, należąc do konspiracji, mieszkał na stancji w Radomsku i robił w gimnazjum u Fabianiego „małą maturę”.

„W Świetle Prawdy”

– Początkowo mieszkałem z bratem i też uczęszczałem do Fabianiego, ale niestety musiałem przenieść się do Przedborza, bo w domu u rodziców zapanowała taka bieda, że nie było ich stać na utrzymanie dwóch synów na stancji w mieście. Do Przedborza, odległego o 5 km, mogłem dojeżdżać rowerem. Od sierpnia 1945 r. bardzo mocno zaangażowałem się w działalność Konspiracyjnego Wojska Polskiego i nie miałem czasu chodzić do szkoły. W lesie nie byłem, ale służyłem jako łącznik, przewożąc meldunki. Krążyłem szczęśliwie po terenie, nigdy nie zatrzymany przez UB, przewożąc meldunki i korespondencję między poszczególnymi komórkami. Aż do aresztowania „Warszyca” w czerwcu 1946 r. KWP działało w terenie bardzo intensywnie. Władze komunistyczne były słabe i dopiero się umacniały. W kraju trwała walka polityczna i wielu Polaków wierzyło, że Stanisław Mikołajczyk oraz Polskie Stronnictwo Ludowe wygrają wybory a Sowietów da się wyrzucić z Polski. Myśleliśmy, że trzeba całą sytuację przeczekać. W tym duchu działała cała propaganda KWP, której specjalny pion wydawał pismo „W Świetle Prawdy”, kolportowane po całym terenie.

Cdn.

Marek A. Koprowski

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply