Przed wojną w Sarnach

Przed wieczorem sowiecka kolumna wjechała na nasze przedmieścia i się zatrzymała. Została ostrzelana przez Sowietów, wchodzących do miasta od północy. Nie mieli ze sobą żadnej łączności. Przez noc słychać było też serie karabinów maszynowych, choć w mieście nie było już wojska.

Przewodniczący Zarządu Głównego Ogólnokrajowego Związku Byłych Żołnierzy Konspiracyjnego Wojska Polskiego w Radomsku major Ryszard Zielonka z Ziemią Radomszczańską i Piotrkowską związał się przypadkowo. Urodził się bowiem na Kresach Rzeczypospolitej.

– Na świat przyszedłem w Drohiczynie Poleskim w 1928 r. w dawnym województwie poleskim – wspomina. – Miejscowość ta leżała pomiędzy Brześciem a Pińskiem. Wychowywałem się natomiast pod Sarnami, gdzie ojciec, uczestnik wojny polsko-bolszewickiej dostał gospodarstwo jako osadnik wojskowy. Był tam majątek, który jeszcze za cara upaństwowiono. Władze polskie go przejęły i rozparcelowały, tworząc na jego bazie 40 osad o powierzchni 25 hektarów. Takie właśnie gospodarstwo dostał mój ojciec Edward, który prowadził je z żoną Marią z domu Łukaszewicz. Jej ojciec Jan Oleksy czyli mój dziadek, pochodzący ze zubożałej szlachty urodził się w Krzemieńcu i wcześnie osierocony przez ojca dorastał pod opieką wuja księdza, który wychował go na wielkiego patriotę. To on również ukształtował we mnie poczucie patriotyzmu. Nie mogę oczywiście powiedzieć, że mój ojciec nie był patriotą. Dziadkowi jednak zawdzięczam bardzo dużo.

Z Rydzem do Kijowa

– Często opowiadał mi o wuju księdzu, który wyprowadził go na ludzi. Posłał go do szkoły gospodarczej Wawellberga, którą ukończył specjalizując się w przemyśle fermentacyjnym. Dostał pracę na Ukrainie, założył rodzinę, z którą w końcu I wojny światowej znalazł w Kijowie. Ojciec przywiózł mamę z tego miasta wraz z rodziną do Polski w 1920 r. Był dowódcą pociągu pancernego, biorącego udział w wyprawie kijowskiej, dowodzonej przez Rydza-Śmigłego. Pociąg pancerny dowodzony przez ojca, jako ostatnia jednostka Wojska Polskiego opuszczał Kijów. Dołączono do niego dwa, czy trzy wagony cywilne. W jednym usiedli saperzy, wysadzający tory i różne urządzenia kolejowe, żeby utrudnić marsz bolszewikom na Zachód, a w pozostałych polskie rodziny, które uciekały przed bolszewikami do Polski. Pociąg nie jechał szybko, żeby saperzy mieli czas na wysadzanie torów i mama wpadła ojcu w oko. Po wojnie wzięli ślub, ale nie od razu trafili w okolice Sarn. Najpierw ojciec pracował w województwie poleskim, gdzie pełnił rolę komisarycznego wójta. Był to specyficzny region, w którym władze polskie posiłkowały się Polakami, ściągniętymi z centrum Polski. Miejscowy polski element był bardzo słaby i brakowało go nawet do obsadzania administracji. Praktycznie aż do wybuchu wojny na Polesiu wszyscy wójtowie byli mianowani komisarycznie. Jak mi później opowiadał ojciec, była to praca trudna, wymagająca dobrego poznania miejscowych realiów.

Tutejsi

– Ojciec pracując w drohiczyńskim starostwie, w którym zajmował się sprawami samorządowymi, miał częsty kontakt z Poleszukami. Patrzył, z jaką nieporadnością odnosili się do nich polscy urzędnicy. Przychodził taki Poleszuk do starostwa i pytany, gdzie się urodził odpowiadał – zdeszni. Urzędnik pisał wtedy, że ów Poleszuk urodził się we wsi Zdesznia. Tymczasem w gwarze poleszuckiej słowo „zdeszni” znaczyło „tutejszy”. Poleszucy nie mieli bowiem świadomości narodowej. Określali się jako tutejsi. Gdy rodzice ostatecznie osiedli w Sarnach, to ojciec dalej udzielał się w samorządzie, a mną głównie zajmował się dziadek, który był na emeryturze i zawsze miał czas. Jako dziecko dowiedziałem się od niego o wszystkich ważnych sprawach. Sarny, w których dorastałem były miastem powiatowym, liczącym 11 tys. mieszkańców, w którym 45 proc. stanowili Żydzi, drugą pod względem wielkości grupą narodowościową byli Ukraińcy. Polacy plasowali się na trzecim miejscu. Składali się z osadników wojskowych, nauczycieli, urzędników i kolejarzy. Sarny pełniły bowiem rolę stacji węzłowej. Przecinały się w nim linie kolejowe Kowel-Kijów i Łuniniec- Równe. W okresie międzywojennym Sarny dwukrotnie zmniejszyły liczbę mieszkańców. Leżały one na lewym brzegu Słuczy.

Nowy most

– Pamiętam, że przed wojną został na niej zbudowany nowy most o długości 525 metrów. Wbiło mi się to w pamięć, bo często jeździłem po tym moście rowerem. Za mostem tym mieliśmy też 12 hektarów pola. Był to znakomity lessowy grunt, którego nie trzeba było nawozić. Wiosną Słucz, płynąca kilkoma korytami wylewała i nanosiła na pole życiodajny muł. Nie wolno było na nim tylko siać ozimin. Przez most biegła też zbudowana z Sarn do Równego droga granitowa. W okolicy było sporo kamieniołomów, z których pozyskiwano granit. W 1939 r. , gdy wybuchła wojna, miałem 11 lat. Zdałem do piątej klasy i zostałem przyjęty do harcerstwa. W wakacje w 1939 r. zrobiłem pierwszy stopień „młodzika” i miałem prawo nosić krzyż. Byłem z tego bardzo dumny. O tym, że wojna jest za progiem wiedzieliśmy wszyscy. Wiosną 1939 r. także przy szkole zostały wykonane polowe rowy przeciwlotnicze. Kopali je wszyscy, nie tylko nauczyciele, ale także uczniowie. Wojsko dostarczyło bale brzozowe, którymi rowy zostały przykryte i zasypane ziemią. Robiliśmy próbne alarmy i wszyscy uczniowie wraz z nauczycielami się w niej mieścili. A była to duża placówka. Składała się w połowie ze szkoły powszechnej, a w połowie z gimnazjum i liceum. Wybuch wojny nie pociągnął początkowo żadnych konsekwencji. Toczyła się ona daleko od Sarn. Dzieci się nawet cieszyły, bo 1 września nie poszły do szkoły.

Przedłużone wakacje

– Wakacje szkolne zostały przedłużone. 17 września gruchnęła wieść, że Sowieci wbili nam nóż w plecy i wkroczyli na wschodnie ziemie Rzeczypospolitej. Zanim wjechali do naszego miasta miejscowi Ukraińcy przystąpili do ograbienia magazynów licząc, że ich „wyzwoliciele” są tuż, tuż. Sowieci wkroczyli do miasta dopiero 20 września 1939 r. Choć leżało ono tylko o 40 km , to pokonanie tej odległości zajęło im trzy dni. Nie wdarli się też do nich od czoła, ale obeszli je od północy i południa. Nie zdołali wejść do niego przez Rokitno, Klesów i Straszów. W tej ostatniej miejscowości w 1938 i 1939 r. zostały zbudowane umocnienia, których Sowieci nie zdołali sforsować i postanowili je obejść. Sowiecka kolumna idąca od południa, czyli od strony Równego i Sarn, pod Niemowiczami stoczyła jeszcze bitwę z polskim oddziałem złożonym z żołnierzy KOP i rezerwy Policji Państwowej. Część osadników wojskowych została do niej zmobilizowana. Byli ubrani w mundury wojskowe, nosili tylko na głowach niebieskie czapki. Walczyli z Sowietami przez cała noc. Aż do świtu dochodziły do nas odgłosy walki. Przed wieczorem sowiecka kolumna wjechała na nasze przedmieścia i się zatrzymała. Została ostrzelana przez Sowietów, wchodzących do miasta od północy. Nie mieli ze sobą żadnej łączności. Przez noc słychać było też serie karabinów maszynowych, choć w mieście nie było już wojska. Stacjonujący w nim 50 pułk piechoty dawno pojechał na front, podobnie jak jednostka lotnicza, z której został na lotnisku tylko jeden samolot, który stale latał w powietrzu, czyniąc to zapewne w celach zwiadowczych.

Po wkroczeniu wojsk sowieckich

– Kolumna, która zatrzymała się na naszym przedmieściu, rozwinęła się na noc na drodze. Przed każdą chałupą stanęła armata, a jej obsługa spała obok w rowie. Na teren zabudowań nie weszli. Jak pamiętam po wkroczeniu wojsk sowieckich, nowi gospodarze przystąpili od razu do tworzenia nowej administracji, opierając się przede wszystkim na Ukraińcach i Żydach. Bardziej dokuczliwa dla Polaków była milicja ukraińska, która czuła się całkowicie bezkarna. Jej członkowie wykorzystywali swoje uprawnienia do grabieży i rozboju na Polakach. Głośną sprawą było wydarzenie, podczas którego ukraiński policjant strzelał do Polaków, stojących w kolejce po chleb i ranił jedno dziecko. Ukraińcy donosili też na Polaków, wskazując NKWD, kogo mają aresztować. 11 października została uruchomiona szkoła. Oczywiście była to już sowiecka dziesięciolatka, do której każde dziecko było zobligowane chodzić, bo wprowadzono obowiązek szkolny. Ja także zameldowałem się w szkole. Były one już urządzone po sowiecku. Wszystkie portrety polskich dostojników były pozdejmowane. Gdy weszliśmy do klasy, zobaczyliśmy wiszący na ścianie portret Lenina, a obok niego niżej Stalina i chyba premiera, czy przewodniczącego Rady Najwyższej, już niestety nie pamiętam. Nauka w szkole odbywała się po rosyjsku, a język polski był nauczany jako przedmiot dodatkowy. C.d.n.

Marek A. Koprowski

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply