Kopał mnie gdzie popadnie

Od razu było widać, że tak jak ja, jest ze wsi. Jak wchodziłem do celi po otwarciu drzwi, zawsze mnie kopał! Kiedyś mu powiedziałem – człowieku, masz tyle lat co ja i za co ty mnie kopiesz? – Tamten wtedy jeszcze raz mnie kopnął i z dumą oświadczył, ale ja jestem patriotą, a ty jesteś bandytą! – Podnosząc się z ziemi, rzuciłem mu – jeszcze nie wiadomo, po czyjej stronie jest prawda! – Wtedy dopiero się wściekł!

Śledztwo w wieluńskim UB Wincenty Soliński zapamiętał bardzo dobrze. Podczas niego dowiedział się, że nie jest człowiekiem, tylko śmieciem, który żyje tylko dlatego, że śledczym nie chce się go zastrzelić.

– Na każdym kroku okazywano nam pogardę – wspomina. – Nikt się z nami nie liczył. Dawano nam do zrozumienia, że mogą zrobić z nami, co będą chcieli i za nic nie będą odpowiadać. Przesłuchiwano nas tam od początku lutego 1947 r. do końca marca. W areszcie mieszczącym się w piwnicy budynku, zajmowanym przez UB było bardzo zimno. Na zewnątrz panował siarczysty mróz, a nam pozabierano kurtki. Spaliśmy na pryczach z desek niczym nie przykryci. Co rusz wzywano nas na przesłuchania i zmuszano, byśmy przyznali się do winy. Śledczy, którzy nas przesłuchiwali, nie mieli żadnych zawodowych kwalifikacji, czy jakiegoś doświadczenia. Byli to prości chłopi ze wsi, którzy ledwo umieli czytać i pisać, a w czasie wojny należeli do komunistycznej partyzantki. Oficjalnie stosowali oni naukowe metody śledztwa i przy ich pomocy uzyskiwali zeznania. Tak podawała ówczesna propaganda. Jakie jednak oni metody naukowe mogli stosować, skoro o nauce nie mieli pojęcia. Bili nas, gdzie i czym popadnie.

Przed sądem wojskowym

– Nie mieli nawet pałek, do znęcania się nad nami używali głównie pociętych grubych kabli. Komendantem wieluńskiego UB był Rosjanin oddelegowany z NKWD, nazywający się Łojko. Mnie przesłuchiwał porucznik Rabiega. Może był z rok w wojsku, a może wcale nie był, tylko skończył jakiś kurs. Szeregowi funkcjonariusze UB też nie byli więcej warci. Mnie po przesłuchaniu do aresztu odprowadzał młody chłopak w moim wieku. Od razu było widać, że tak jak ja, jest ze wsi. Jak wchodziłem do celi po otwarciu drzwi, zawsze mnie kopał! Kiedyś mu powiedziałem – człowieku, masz tyle lat co ja i za co ty mnie kopiesz? – Tamten wtedy jeszcze raz mnie kopnął i z dumą oświadczył, ale ja jestem patriotą, a ty jesteś bandytą! – Podnosząc się z ziemi, rzuciłem mu – jeszcze nie wiadomo, po czyjej stronie jest prawda! – Wtedy dopiero się wściekł! Kopał mnie, gdzie popadło! Po zakończeniu śledztwa zostaliśmy przewiezieni do Łodzi, gdzie stanęliśmy przed sądem wojskowym. Przewodniczył mu, jak pamiętam, sędzia Adamski w stopniu kapitana. Też młody, znany z tego, że wyroki dawał w zależności od sytuacji politycznej, a raczej od nacisków władz. Jak mu kazali, to był łagodny, a jak kazali przycisnąć, to sypał wyroki śmierci. My odpowiadaliśmy z artykułu 87 Małego Kodeksu Karnego, na podstawie którego mogliśmy zostać skazani od 7 lat do kary śmierci. Nas pięciu skazał właśnie na karę śmierci.

Nogami do przodu

– Nie wiem, czy wiedział, że będzie amnestia i uznał, że kary, którą orzekł nie wykonają i zamienią na więzienie, czy też uznał, ze należy się nam czapa, jako bandytom, w każdym bądź razie skazał nas na śmierć. Na nas większego wrażenia to nie zrobiło. Liczyliśmy się, że dostanie taki wyrok. Kto był złapany z bronią i w śledztwie zachowywał się hardo, to nie mógł liczyć na litość. Po amnestii zmieniono nam wyrok na 15 lat więzienia. Odsiedziałem z tego prawie dziesięć. Głównie w Rawiczu. W bardzo ciężkim więzieniu przeznaczonym przede wszystkim dla przeciwników politycznych nowego ustroju. Warunki panowały w nim koszmarne. Obliczone były one na zwyczajne wykańczanie więźniów. Kto miał słabe zdrowie, ten szybko wychodził z niego nogami do przodu na cmentarz. Jak zobaczyłem celę, w której miałem spędzić najbliższe piętnaście lat życia, to się przeraziłem. Cela miała wymiary trzy na cztery metry i siedziało w niej…dwunastu ludzi! Ciasnota straszna. Zaduch ogromny, kibel, w którym załatwialiśmy potrzeby w postaci beczki z deklem, zwany parasz, na miejscu. Okno zakratowane znajdowało się wysoko. Światło dzienne przez nie nie wpadało, bo zewnątrz było zakryte przez tzw. blindę, czyli blachę z niewielkimi otworami. To było najgorsze. Człowiek czuł się, jakby za życia był zamknięty w trumnie. Spaliśmy na siennikach, w których słoma zamieniła się już dawno w ubitą sieczkę. Spać można było tylko na boku, bo na spanie na plecach nie było miejsca. Na drugi bok wszyscy przewracali się na komendę.

Straszna dyscyplina

– W pojedynkę nikt nie dawał rady. Dyscyplina panowała też straszna. Za byle co trafiało się do karceru, w którym w ciemnościach spało się na betonie. Katusze przeżywali zwłaszcza palacze, którzy wariowali z braku papierosów. Usiłowali sobie radzić, rozmawiając przy pomocy alfabetu Morse’a z kolegami z sąsiednich cel. Było to oczywiście surowo zakazane. Jak oddziałowy złapał, to było dochodzenie. Władze bały się bowiem tworzenia przez więźniów konspiracji. Jak oddziałowy nie złapał, to więźniowie podawali sobie papierosy. Jak się przez okno wyciągnęło ręce, to jakoś papierosy podali. Czynić to mogli tylko w nocy. Jak strażnik z „kogutka” zobaczył jakiś ruch przy oknie, to strzelał. Do okien więźniom nie wolno się było zbliżać. Karmiono nas gorzej niż psy. Moim zdaniem przywożono to, co w wojsku się zmarnowało. Dawali nam do jedzenia jakiś nadpsute ryby, dorsze, kaszę, kapustę, buraki ćwikłowe, które krowom się daje i groch, w którym był już wołek, służący jako okrasa tego grochu. Jedynie kasza, której robaki się nie imały, była w miarę dobra i odżywcza. Oddziałowi byli zwykłymi sadystami, bez żadnego przygotowania zawodowego. Postępowali tak, jak gdyby głównym ich zadaniem było dręczenie więźniów.

Donosiciele z UPA

– Dopiero po paru latach zostali oni zastąpieni przez ludzi, z zachowania których wywnioskowało się, że ukończyli jakąś szkołę. Nie widzieli w więźniu bandyty, ale także człowieka. W pierwszych latach w Rawiczu straszliwą plagą byli też kapusie. Jeżeli któryś z więźniów nie umiał trzymać języka za zębami i chwalił się, jaki to był bohater, a UB o tym się dowiedziało, to bardzo często stawał jeszcze raz na wokandzie. Na podstawie zeznań kapusia dostawał dodatkowy wyrok, a bywało, że i karę śmierci. Sporo donosicieli władze więzienne zwerbowały zwłaszcza wśród Ukraińców z UPA, którym Bierut darował karę śmierci. Ci byli najgroźniejsi. Jeżeli taki został dołączony do więźniów w celi, to wiadomo było, że to jest kapuś. W celach początkowo gromadzono więźniów według wieku. W niektórych osadzano również więźniów z poszczególnych organizacji. Później więźniów zaczęto mieszać. Dzięki temu poznałem wielu ludzi. Zetknąłem się z działaczami Młodzieży Wielkiej Polski. Pod względem politycznym byli bardzo zbliżeni do Konspiracyjnego Wojska Polskiego. Nie walczyli oni wprawdzie z bronią w ręku, tylko prowadzili pracę propagandową, ale poglądy mieliśmy te same. Wiele się od nich dowiedziałem. Można powiedzieć, ze przeszedłem tam swoisty więzienny uniwersytet. Wielkim zagrożeniem w Rawiczu była gruźlica, na którą cierpiało wielu więźniów. Bardzo dokuczliwa była zwłaszcza gruźlica kości. Gdy taki chory trafił się w celi, to …śmierdziało w niej jak cholera. Początkowo władze więzienne bagatelizowały problem, aż w końcu zrobiły oddział dla gruźlików. Było ich bardzo dużo. Jak się zebrali w kupie i poczuli siłę, to zrobili strajk. Powyrzucali miski i zażądali lepszego jedzenia, które przy leczeniu gruźlicy jest podstawą. Jak ktoś choruje na gruźlicę, to jest mu wszystko jedno.

Śmierdziało strasznie

– W warunkach, jakie panowały w Rawiczu szansę wyleczenia tej choroby były niewielkie, żeby nie powiedzieć żadne. Władze natychmiast oddział zlikwidowały i chorych rozmieścili ponownie po celach. Wszystkim bardzo dokuczała nuda. Do pracy nas nie brano. Owszem, były w Rawiczu jakieś więzienne warsztaty, ale politycznych z dużymi wyrokami w nich nie zatrudniano. Problemem dla więźniów w Rawiczu było też utrzymanie higieny intymnej. Początkowo mieliśmy w celi gazety, których używaliśmy w charakterze papieru toaletowego. Jak zaczęła się wojna w Korei, gazety nam natychmiast zabrano. Dawano nam do celi porwane gazety. Była w więzieniu ekipa więźniów, która zajmowała się targaniem gazet, które następnie trafiały do cel. Później przestano nam dawać potargane gazety, a tylko paski papieru o szerokości 5 cm z introligatorni. Nie cięto ich oczywiście specjalnie.

Cdn.

Marek A. Koprowski

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply