“Idi pod stienku…”

W trakcie szarpaniny ojciec z broniąca go siostrą przewrócili się na ziemię. Wtedy Ukraińcy zaczęli go kopać, bić kolbami i kłuć bagnetami. Siostra usiłowała go zasłaniać, ale też oberwała. W końcu udało im się ją oderwać od ojca. Kiedy ten był tak skatowany, że wydawało się, iż już nie żyje, wrzucili go na furmankę, którą nam zarekwirowali razem z końmi i odjechali.

Gdy wybuchła II wojna światowa Zygmunt Maguza miał 14 lat. Urodził się w 1925r. w osadzie wojskowej Hrynów w gminie Grzybowica, znajdującej się w powiecie Włodzimierz Wołyński.

-Mojemu ojcu Józefowi pochodzącemu z okolic Warszawy, bo urodził się w Kaleniu między Zielonką a Rembertowem, przyznano za zasługi w walce o wolność Ojczyzny, a także jej obronie przez bolszewikami12-hektarowe gospodarstwo rolne na Wołyniu- mówi Zygmunt Maguza.- Mój ojciec urodzony w 1885 r. w 1914r. razem z młodszym bratem Franciszkiem Izydorem wstąpili do Legionów. Za udział w walkach w latach 1914- 1920 został odznaczony dwukrotnie Krzyżem Walecznych i srebrnym krzyżem Orderu Wojennego Virtuti Militari. W Hrynowie na weselu sąsiada poznał moją mamę 18-letnia Marię Stankiewiczównę z kolonii Witoldów gmina Poryck. W styczniu 1925 r. wzięli ślub i razem prowadzili gospodarstwo. Ojciec dodatkowo w gminie Grzybowica był radnym. Rodzice utrzymywali dobre stosunki z okolicznymi Ukraińcami. Ci ostatni także bardzo przyjaźnie się odnosili do naszej rodziny. Mama, która ładnie śpiewała, była często zapraszana na ukraińskie wesela. Ja też razem z nią na nich bywałem. O jakiejś nienawiści między obydwoma narodami, która wybuchła w latach czterdziestych, której ja osobiście doświadczyłem nie było mowy. W 1939 r. ojciec będący rezerwistą w formacji „Krakusy” udał się na front bronić kraju przed niemieckimi agresorami. Udało mu się uniknąć niewoli i po klęsce wrześniowej udał się na Wołyń. Gdy po 17 września Armia Czerwona wkroczyła na Kresy, w domu była tylko mama i ja. Pierwsi żołnierze sowieccy zjawili się w naszej wiosce 18 września. Byli to prości żołnierze. Przyjeżdżając obok naszego gospodarstwa zatrzymali się i spytali się – gdie rieka Bug? – Mama grzecznie pokazała, jak do niej dojechać. Wtedy siedzący na koniu żołnierz zapytał – chaziajka małako imiejejetie? – Mama skinęła głowa i przyniosła bochenek. Ten urwał kawałek i zaczął jeść. Był głodny. Gdy zjadł chleb, zapytał jeszcze raz – a jajcy imiejetie? – Mama znów potwierdziła i przyniosła z komórki kilka. Ten zdjął hełm i zaczął wkładać je do niego, jak gdyby chcąc ukryć. Dwa z nich rozgniotły się i rozlały po twarzy żołnierza. Ten ścierał je ręką i z niej zlizywał. Taki był głodny. Zarówno on jak i jego koledzy na tle żołnierzy Wojska Polskiego wyglądali na oberwańców, byli byle jak umundurowani. Karabiny nosili na sznurkach. Wobec nas zachowywali się dobrze. Żadna polityka ich nie obchodziła. Szli za rozkazem. Początkowo wkroczenie wojsk sowieckich niewiele zmieniło w naszej sytuacji. Gdy ojciec wrócił, postanowiliśmy opuścić Hrynów. Tata obawiał się, że jako uczestnika walk z bolszewikami władze sowieckie nie zostawią w spokoju. Schroniliśmy się u ukraińskiej zaprzyjaźnionej rodziny Rybków. U nich w stodole ukrywaliśmy się przez kilka tygodni. Ukraińscy gospodarze szybko jednak kazali nam się wynosić. Obawiali się, że ktoś doniesie i oni wtedy poniosą konsekwencje. Musieliśmy wrócić do swojego gospodarstwa. Kręciliśmy się w nim za dnia, a nocowaliśmy w polu. Każdego dnia oczekiwaliśmy najgorszego i to najgorsze przyszło.

Pan Zygmunt ma łzy w oczach, kiedy o tym wspomina. Pierwsze spotkanie z sowiecką władzą mocno zapadło mu w pamięci. Trudno się temu dziwić. Jako kilkunastoletni chłopak zobaczył wycelowane w siebie lufy karabinów. Dowiedział się, co znaczy w sowieckim żargonie rozkaz „Idi pod stienku”. Razem z siostrą przyszło mu stoczyć walkę o życie ojca, którego Ukraińcy załatwiając porachunki z tutejszymi Polakami chcieli rozstrzelać.

– Pewnego dnia zobaczyłem na drodze grupkę ludzi z karabinami – wspomina tamto wydarzenie pan Zygmunt. – Od razu zorientowałem się ,że idą po ojca. Zawróciłem w stronę domu i rzuciłem się biegiem, żeby go ostrzec. Tamci to dostrzegli i też zaczęli biec za mną. Ojciec, jak to zauważył, schronił się na strych nad oborą. Gdy Ukraińcy przybiegli za mną, zaczęli wrzeszczeć i szukać ojca. Matka usiłowała kryć ojca i mówić, że wyjechał i go nie ma. Ci jednak nie dali się zwieść. Przetrząsnęli wszystkie zabudowania i znaleźli ojca na strychu. Gdy zszedł na dół, od razu powiedzieli mu – idi pod stienku. Gdy to usłyszeliśmy razem z siostrą, rzuciliśmy się ojca ratować. Zasłoniliśmy ojca własnymi ciałami i zaczęliśmy krzyczeć – nie zabijajcie tatusia. – Oprawcy, wśród których był jeden żołnierz sowiecki i kilku miejscowych Ukraińców wymierzyli w nas lufy karabinów i grozili, że jak nie odejdziemy od ojca, to nas też rozstrzelają. Matka, jak to zobaczyła, zemdlała. Jeden z Ukraińców zaczął ją nawet ratować. Pozostali rzucili się na nas. Udało im się oderwać mnie od ojca. Siostra tak mocno wczepiła się w ojca, że nie dali rady jej oderwać. W trakcie szarpaniny ojciec z broniąca go siostrą przewrócili się na ziemię. Wtedy Ukraińcy zaczęli go kopać, bić kolbami i kłuć bagnetami. Siostra usiłowała go zasłaniać, ale też oberwała. W końcu udało im się ją oderwać od ojca. Kiedy ten był tak skatowany, że wydawało się, iż już nie żyje, wrzucili go na furmankę, którą nam zarekwirowali razem z końmi i odjechali. Po drodze okazało się, że jeszcze oddycha. Wyrzucili go do rowu i pojechali. Udało nam się zmaltretowanego przynieść do domu. Kurował się przez kilka tygodni. Gdy zaczął dochodzić do siebie, przyjechało do nas trzech enkawudzistów z rejonowego oddziału NKWD z Porycka. Byli grzeczni, można powiedzieć kulturalni, nie krzyczeli, nie bili. Zaczęli nas spisywać. Na pierwszy ogień wzięli ojca. Interesowało ich, skąd przyjechał? Dlaczego dostał gospodarstwo na Wołyniu itp. Szczególnie interesowało ich, co ojciec robił w 1920 r. Tata usiłował kręcić, bagatelizować swój udział w wojnie z bolszewikami, ale ci mieli o ojcu wszystkie informacje. W gminnym archiwum wygrzebali, że ojciec za udział w niej był wielokrotnie odznaczony. Potem po kolei spisali wszystkich członków rodziny, a na końcu stan całego gospodarstwa. Przy tym ostatnim zadaniu cmokali z zachwytu, mówiąc do ojca – bogaty pan. Mama chciała ich poczęstować, ale grzecznie odmówili tłumacząc, że nie mają czasu, muszą wykonywać bowiem swoje zadania. Od nas pojechali do pani Michaliszynowej, matki kapitana Mieczysława Michaliszyna, który w 1920 r. brał udział w bitwie warszawskiej, a wcześniej szedł na Kijów. Po ich wizycie nastąpił spokój. Swoista cisza przed burzą.

Zanim przyszła ta burza, czyli wywózka na Sybir, pan Zygmunt poszedł do sowieckiej szkoły w Sokalu. Zamieszkał na kwaterze razem z braćmi matki Julianem i Feliksem Stankiewiczami.

– 10 lutego 1940 r. Feliks przyszedł do naszej kwatery i oświadczył, że był na rynku, gdzie usłyszał, że w nocy osadników wojskowych na Sybir wywieźli – wspomina Zygmunt Maguza – Dla mnie był to grom z jasnego nieba. Z późniejszych relacji siostry wiem, że cała rzecz odbyła się tak: o trzeciej w nocy enkawudziści otoczyli nasze gospodarstwo i zaczęli walić w drzwi krzycząc – otkroj dwieri. Gdy ojciec otworzył, natychmiast został aresztowany i odłączony od reszty rodziny. Enkawudziści obawiali się, że ojciec ma broń, bo rzeczywiście miał i stawiał opór. Ojciec miał karabin, bo jako osadnik mógł mieć, posiadał tez dubeltówkę. Broni tej nie trzymał oczywiście pod ręka, ale starannie ukrył, by nie wpadła w łapy sowieckie. Mama, gdy usłyszała, że mają zostać wywiezieni oświadczyła, że ona nigdzie nie pojedzie i odmawia pakowania rzeczy. Siadła na krześle i znieruchomiała. Nie pakowała żadnych rzeczy, tylko siedziała. Dowodzący enkawudzistami oficer krzyczał na nią, żeby nie marnowała czasu, bo za pół godziny ich zabiorą i to co wezmą, to będą mieli. Matka nie reagowała. Wtedy siostra wyjęła z szafy prześcieradła, rozłożyła na podłodze i zaczęła pakować jakieś ciepłe rzeczy i nosić na sanie. Wzięła też kaszę, mąkę, słoninę, wszystko co miała pod ręką. Za dużo tego nie wzięła, bo sanie (typowe ukraińskie) były małe. Na końcu siostra złapała główkę od maszyny Singera, która się później bardzo przydała. Po pół godzinie ojca, matkę i siostrę przywieziono do domu osadnika inż. Mieczysława Kamińskiego, gdzie zbierano wszystkich przeznaczonych do wywózki. W sumie zabrano z wioski kilkanaście rodzin m.in. Wójcickich, Skoczylasów, Kamińskich, Żydaków, Kalinowskich. Większość z nich składała się tylko z kobiet i dzieci. Mężczyźni ukrywali się. Ukraińcy chcieli ich bowiem zabić. Na Adama Skoczylasa także „Krakusa”, jak mój ojciec, polowali już w 1939 r. Zaczął się więc najpierw ukrywać u rodziny w Smołowej, a później przedostał się za Bug i przeżył wojnę. Po 6,5 roku pobytu na Syberii z wywiezionych wrócili tylko moi rodzice i pani Żydakowa z córką Haliną. Niektórzy jednak wydostali się z ZSRR razem z Armią Andersa. Przeżył m.in. syn wspomnianego Adama Skoczylasa, który wiele lat po wojnie odnalazł ojca i przysłał mu list z zapowiedzią swojej wizyty. Ten, bo było to wiosną, przygotowywał ziemniaki do sadzenia i pod wpływem radosnej wiadomości tak silnie się wzruszył, że dostał zawału i przewrócił się na pryzmę ziemniaków.

Osadników z Hrynowa wywieziono do archangielskiego obwodu, gdzie pracowali przy wyrębie lasu. Osadzono ich pod strażą w tzw. „trud-pasiołku” Tryrazjezd Iwaksza w rejonie miandoruskim. Ścinali sosny i przygotowywali drewno na podkłady kolejowe.

– Jak mi opowiadali rodzice, była to ciężka praca – mówi Zygmunt Maguza.- Najbardziej wszystkim doskwierał głód. Słabsi nie wytrzymywali tych warunków i marli jak muchy. Pierwsza zmarła rodzina Kalinowksich. Najpierw dzieci pochowały rodziców, a później dzieci dzieci. Do głodu dochodziło jeszcze okrucieństwo enkawudzistów. Komendant tego „trud-pasiołka”, nazywający się Kurnikow już na pierwszej odprawie zapowiedział- Wsie zdies podochnietie polskije sobaki – Ze szczególną niechęcią odnosił się on do pani Michaliszynowej za to, że była matka polskiego oficera. Codziennie słyszała od niego – ty taka i taka, ty polskogo oficera zrażeliła katoryj protiw nam wojował – Polskich oficerów enkawudziści szczególnie nienawidzili, traktowali ich jako osobna kastę ludzi. Nie mogąc dopaść kapitana Michaliszyna, mścili się na jego matce, która była bezbronna staruszką. Deportowanych, którzy sprawiali im jakiekolwiek kłopoty enkawudziści aresztowali i odsyłali ich do więzień. Pierwszy został aresztowany niejaki Derfel, który następnie po układzie Sikorski-Majski trafił do armii Andersa i wlaczył pod Monte Cassino. Aresztowano też moją matkę, bo ośmieliła się poskarżyć, że żyją w nieludzkich warunkach. Gdyby nie wspomniany układ Sikorski-Majski, wszyscy by zginęli. Po jego zawarciu komendant Kurnikow zebrał wszystkich, którzy jeszcze nie „podochli” i oświadczył, że są swobodni i mogą jechać na południe, gdzie jest cieplej.

Nie był to jednak koniec kłopotów. Ojciec Zygmunta Maguzy nie wierzył, że przeżyje i oddawał swoją porcje gliniastego chleba córce uważając, że ma największe szanse na zachowanie życia. Gdy jechali na południe do Kazachstanu był już ciężko chory i spuchnięty z głodu.

– Gdy pociąg dotarł na kazachskie stepy, ludzie jadący w wagonie towarowym uznali, że ojciec nie żyje i na postoju wyrzucili go do rowu – mówi Zygmunt Maguza – Moja siostra wyskoczyła za nim krzycząc, że musi ojca pochować. Za nią wyskoczyła mama. Pociąg zaś nie czekając pojechał. Mama z siostra znalazły jakąś taczkę, ułożyły na niej ojca i za radą napotkanych ludzi pchali przez 12 km do większej miejscowości, w której był punkt sanitarny. Tam dzięki Bogu znalazły jakiegoś uczciwego lekarza, który zaczął ojca ratować. Leczył go przez kilka miesięcy. Mama znalazła zaś pracę w kołchozie odległym o 60 km od tej miejscowości. Jeżeli chciała się dowiedzieć, czy ojciec żyje, musiała iść piechotą te 60 km. W obie strony 120 km. Jak dawała radę, trudno mi to sobie wyobrazić…

Po wywiezieniu rodziców Zygmunt Maguza musiał w przyspieszonym tempie wydorośleć. Od razu zorientował się, że NKWD będzie go szukać. Umieszczono go na liście do wywózki, a nie było go w domu. Zaczął się ukrywać, głównie w Witoldowie u dziadków. NKWD szukało go intensywnie. Odwiedzili szkołę, zaglądali do dziadków. Po kilku tygodniach go złapali i zawieźli do siedziby rejonowego NKWD w Porycku.

– Strasznie się rzucali – wspomina Zygmunt Maguza – Nie bili, tylko krzyczeli. Dosłownie darli się wniebogłosy oskarżając, że poprzez swoje ukrywanie narobiłem im wiele kłopotów. Koniecznie chcieli, żebym powiedział, gdzie ojciec zakopał broń. Zagrozili, że jak nie ujawnię tego miejsca, to mnie rozstrzelają. Tłumaczyłem im, że nie wiem, gdzie ojciec ukrył broń. Ci jednak byli coraz bardziej wściekli i na okrągło krzyczeli – dawaj orużie i koniec. Jeden z nich wyjął pistolet i zaczął machać mi nim przed oczami. Po przesłuchaniu zamknęli mnie w areszcie. Nie wiadomo, jak by się potoczyły moje losy, gdyby nie interwencja nauczycieli szkoły w Sokalu, do której chodziłem. Bracia matki poinformowali moją nauczycielkę rosyjskiego, panią Sokołową, która mnie lubiła, że zostałem aresztowany przez NKWD. Ta poszła do dyrektorki z pytaniem, czy szkoła nie mogłaby mi pomóc. Okazało się, że znała żonę naczelnika NKWD w Sokalu. Zadzwoniła do niej. Ta przyjaźniła się z żoną naczelnika NKWD w Porycku i także do niej zadzwoniła prosząc o wstawiennictwo u męża. Dyrekcja szkoły wysłała do NKWD w Porycku także pismo, prosząc o moje zwolnienie. Zadeklarowała też, że bierze za mnie odpowiedzialność. Naczelnik NKWD w Porycku początkowo nie chciał mnie zwolnić twierdząc, że mam broń. Ostatecznie jednak zgodził się. Wróciłem do szkoły i zacząłem się pilnie uczyć. Nie miałem wyjścia. Można w niej było uczyć się po rosyjsku lub ukraińsku i uczyć się języka niemieckiego. Tylko język polski był w niej zakazany.

22 czerwca, gdy wybuchła wojna niemiecko- radziecka Zygmunt Maguza był w domu u dziadków. Obudziły go eksplozje bomb i wystrzały artylerii. Nad Witoldowem leciały też na Wschód niemieckie eskadry.

-W domu u dziadka kwaterował radziecki kapitan- wspomina Zygmunt Maguza.- Nie zwracał na tą kanonadę Żadnej uwagi. Dziadek zaburzył w drzwi i krzyknął- towariszcz kapitan wstawajtie- wajna!

Marek A. Koprowski

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply