Dokumenty zawierają bzdury

Jak padł na ziemię na placu, rozległy się okrzyki: “zabili go! Zabili!”. Wszyscy więźniowie zaczęli wychodzić na plac. Przystąpili do rzucania kamieniami w wieżyczki strażnicze. Z wagonów kolejki wąskotorowej, dowożącej do kotłowni węgiel, braliśmy jego bryły i rzucali w strażników.

– Wychowawcy i strażnicy częściej skupiali się na piciu wódki, niż na wychowywaniu osadzonej w nim młodzieży – mówi Wiesław Fijałkowski.- 15 maja 1955 roku w więzieniu wybuchł bunt. Miał on spontaniczny charakter. Strażnik siedzący na tzw. „kogutku”, czyli wieżyczce strażniczej, zastrzelił więźnia. Była to niedziela. Więźniowie chodzili po placu, wypoczywali, słuchając nadawanej przez głośniki retransmisji z mającej miejsce poprzedniego dnia uroczystości podpisania Układu Warszawskiego. Więźniowie, górnicy z nocnej zmiany leżeli przy „kogutku” nr 10 tuż przy tzw. pasie śmierci, kilku spacerowało. Strażnik wezwał ich w pewnym momencie do rozejścia się . Chłopaki, którzy leżeli przy pasie wstali, ale jeden z nich, który usnął, został. Kolega podszedł do niego, by go obudzić. Wtedy padł strzał, który go położył. Nie wiadomo, czemu strażnik strzelił. Może był pijany, a może puściły mu nerwy. Zabitym był młody chłopak, którego zdjęcie widziałem na tablicy przodowników. Był bardzo wydajnym, zdyscyplinowanym pracownikiem, stawianym przez wychowawców za przykład. Za dwa miesiące miał wyjść na wolność. Jak padł na ziemię na placu, rozległy się okrzyki: „zabili go! Zabili!”. Wszyscy więźniowie zaczęli wychodzić na plac. Przystąpili do rzucania kamieniami w wieżyczki strażnicze. Z wagonów kolejki wąskotorowej, dowożącej do kotłowni węgiel, braliśmy jego bryły i rzucali w strażników. Ci ciskali w nas granaty ogłuszające. Kilkunastu kolegów wyrwało szynę kolejki i rzuciło na druty pod napięciem. Błysk był taki, jakby w nie piorun strzelił. Ktoś zaczął wynosić z bloków sienniki i podpalać je. Niektórzy więźniowie proponowali, żeby przebić mur i wiać. Byłoby to jednak samobójstwo. KBW, ściągnięte z Krakowa, bardzo szybko otoczyło więzienie. Padały też głosy, żeby powiesić kapusiów.

Kapusie się ukryli

– Ci jednak gdzieś się skryli. Inni ruszyli do kuchni, by najeść się do syta. Pod wieczór napięcie opadło. Więźniowie wrócili do cel, a strażnicy i wychowawcy na swoje miejsca. Następnego dnia kilkuset więźniów wywieziono do zakładów karnych Krakowa, Sztumu, Wiśnicza, Wronek i Strzelec Opolskich. Ja trafiłem do tego ostatniego miejsca. Na szczęście nie trafiłem do najgorszego. W Strzelcach Opolskich były bowiem trzy więzienia. W najgorszym z nich więzień żył krótko. Po pół roku wychodził z niego jako prątkujący gruźlik albo wariat. Niektórych więźniów, którzy mieli kłopoty z płucami, władze więzienne kierowały do pracy w kamieniołomach, w których pył po odstrzałach powodował, że chory na płuca błyskawicznie dostawał pylicy i umierał. Mnie do kamieniołomów nie wysyłano, bo miałem za duży wyrok. Pracowałem na miejscu. W sumie w Jaworznie i Strzelcach Opolskich odsiedziałem 6 lat. Na mocy amnestii mój wyrok opiewający na 10 lat został skrócony. Po wyjściu na wolność najpierw trochę wypoczywałem, by zregenerować zdrowie, a później zacząłem pracować jako fryzjer. Fachu tego nauczyłem się w więzieniu za karę. Wśród kolegów w celi był też Cygan, który przywiązywał duża wagę do wyglądu zewnętrznego i nawet w więzieniu starał się mieć dobrze przycięty wąsik. Pracował w więziennej kartoflarni i skombinował sobie nożyk, który wyostrzył jak brzytwę i przemycił do celi. Było to oczywiście jak najsurowiej zabronione. Za posiadanie takiego nożyka szło się od razu do karcu. Ktoś tam oczywiście doniósł, że kolega z mojej celi Cygan go posiada i komisja, która przetrząsnęła celę oficjalnie orzekła jednak, że nic nie znaleziono.

Zostałem fryzjerem

– Cygan został jednak przeniesiony do innej celi. Jak go przesłuchiwali, to zeznał jednak, że to ja dbałem o te jego wąsiki. Wezwał mnie więc do siebie naczelnik więzienia, który był dla mnie przychylny, ale w takiej sytuacji powinien mnie wsadzić do karca. Szedłem do niego z dusza na ramieniu. On jednak zamiast się nade mną wytrząsać i mi grozić, zapytał – a ty znasz się trochę na fryzjerstwie? – Ja oczywiście odpowiedziałem, że nie. On zaś nie zwracając uwagi na moje protesty orzekł: – Nie szkodzi, nauczysz się, będziesz fryzjerem. – Cóż było robić. Za dwa tygodnie na wolność wychodził dotychczasowy fryzjer i ja musiałem go zastąpić. Bardzo się tego przestraszyłem, bo ostrzyc, to jeszcze jakoś ostrzygłem, ale więźniów trzeba było jeszcze golić, o czym nie miałem pojęcia. Nie wiedziałem, jak ostrzy się brzytwę. Ten wychodzący na wolność fryzjer trochę mnie poduczył, ale i tak początkowo bałem się golić więźniów. Jak oddziałowy przyprowadził dziesięciu więźniów do golenia, to najzwyczajniej dawałem im brzytwy i kazałem się samodzielnie golić. Było to oczywiście jak najsurowiej zabronione, bo więzień mógł np. podciąć sobie żyły. Na szczęście żadnemu z więźniów nie przyszło to do głowy. Nikt samobójstwa we fryzjerni nie popełnił. Ja zaś stopniowo nauczyłem się fryzjerskiego rzemiosła. Jak opuściłem mury więzienia, to trafiłem do kolegi z organizacji, który prowadził w Tomaszowie Mazowieckim zakład fryzjerski. Zrobiłem papiery i przeniosłem się do Piotrkowa Trybunalskiego. Tu w charakterze fryzjera dopracowałem do emerytury.

Fałszywe dokumenty

Wiesław Fijałkowski nie wierzy już, że ktoś wynagrodzi mu doznane krzywdy i ukaże jego prześladowców.

– Sąd nad ubowcami, którzy się znęcali nad nami był, ale okazał się całkowitym niewypałem – wspomina. – Zeznawaliśmy podczas procesu jako świadkowie, ale odnieśliśmy wrażenie, że zorganizowano go nie po to, żeby wymierzyć ubowcom sprawiedliwość, ale w obronie ich dobrego imienia. To nam prokurator zarzucał różne rzeczy, a dla ubowców był bardzo łaskawy. Jak z Warszawy przyjechał Piętek , to proces przerwano, by mógł złożyć zeznania. Ostatecznie nikogo z ubowców nie skazano. Uznano, że ich wiek i stan zdrowia nie pozwala na pociągnięcie do odpowiedzialności. Myśmy zdrowie stracili w więzieniach i na przesłuchaniach, a oni na znęcaniu się nad nami.

Zdaniem Wiesława Fijałkowskiego, historycy także nie przyczyniają się do poznania całej prawdy o powojennych czasach.

– Zgłosił się do mnie niedawno miejscowy historyk, który chce pisać książkę o naszej organizacji. Zastrzegł jednak, że przede wszystkim będzie opierał się na aktach IPN-u, czyli na ubowskich materiałach śledczych . Uważam takie podejście za całkowicie niedopuszczalne. Co najmniej połowa z nich to sfabrykowane bzdury i wymyślone fakty. Jak na ich podstawie można pisać jakieś opracowanie?

Marek A. Koprowski

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply