W białoruskiej telewizji państwowej o wizycie Ahmeda Zakajewa w Polsce mówiono jako o wizycie przywódcy Czeczenii. Komentowano, że to dobrze, iż władze polskie nie wydały go Rosji.

Tak samo wydarzenie relacjonowały media niezależne – a więc, że Polska zachowała się godnie. Dwa lata temu zbieżność stanowisk byłaby niemożliwa. W telewizji państwowej Zakajewa określono by – tak jak w rosyjskich mediach państwowych – mianem terrorysty, którego nie chcą wydać źli Polacy.

Dzisiejszy przekaz wpisuje się w białorusko-rosyjską wojnę informacyjną. W telewizji białoruskiej jakiś czas temu nadano obszerny wywiad z prezydentem Saakaszwilim, a więc jednym z najbardziej znienawidzonych polityków w Rosji. Oczywiście to nie oznacza, że Białoruś uzna rząd czeczeński na uchodźstwie. Taki ruch miałby bowiem poważne polityczne konsekwencje. Tymczasem chodzi o szczypanie Rosji. Dlatego, że praktycznie jeśli nie codziennie, to przynajmniej kilka razy w tygodniu, pojawiają się w mediach rosyjskich jakieś antyłukaszenkowskie materiały. Białoruska telewizja korzysta więc z okazji, żeby się Moskwie „odwdzięczyć”. Nie zawsze jednak taka okazja się trafia. To, że się pojawia Zakajew, który niewiele ma wspólnego z problemami białoruskimi, nie ma znaczenia. Liczy się pretekst.

Oczywiście kampanie białoruskich mediów państwowych nie są jakimiś przemyślanymi, obliczonymi na długoterminowy efekt, akcjami. Kiedy kierownictwo telewizji dostaje rozkaz, że trzeba niszczyć Milinkiewicza, to polityk ten jest niszczony. Kiedy z kolei pada polecenie niszczenia przywódców rosyjskich, to zaczynają się rozpaczliwe poszukiwania sposobu jego wykonania. Wszystko zaś zależy od bieżących okoliczności. A te dzisiaj przedstawiają się następująco: zbliżają się wybory prezydenckie, Rosja już nie popiera Łukaszenki, trzeba zatem jakoś na tę sytuację odpowiadać.

not. FM

Aleś Dzikawicki– dziennikarz, szef programu informacyjnego TV Biełsat

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply