Za Sowietów w Strzałkowicach

Mieszkańcom Strzałkowic nigdy się nie przelewało, lecz po ostatecznym przyłączeniu Samborszczyzny do ZSRR, ich położenie ekonomiczne uległo dodatkowemu pogorszeniu. Główną tego przyczyną był kołchoz, założony przez Sowietów w 1949 roku.

Do kołchozu, władze “dobrowolnie” chciały zapędzić wszystkich polskich rolników ze Strzałkowic.

Ludzi zmuszono do składania podań o przystąpienie do kołchozu i oddawania do niego bydła, pól, zabudowań i domów– wspomina Józef Gierczak rolnik, który wrócił na stare lata do prowadzenia gospodarstwa po rozwiązaniu kołchozu. – Z wielką chęcią podpisywali podania o przystąpieniu do kołchozu ci, co nic nie mieli. Zamożniejsi opierali się dłużej. Kołchoz formalnie powstał w 1949 r. Jego głowa został Polak Jan Markiewicz, syn Wincentego. Praca w kołchozie była bardzo ciężka. Pola obrabiano końmi, a zboże zbierano przy pomocy kosy i sierpa za marne wynagrodzenie. Ludzie ponownie zaczęli głodować. Tych, co się opierali przed wstąpieniem do kołchozu, wykańczano podatkami. Miałem wtedy 15 lat, ale czasy te pamiętam doskonale. Dzieci też bowiem zapędzano do pracy w kołchozie.

Nieformalnie wszyscy mieszkańcy wsi, wiedzieli, ze głównym przeciwnikiem władzy sowieckiej był ks. Adam Garbacik. Moralnie wspierał tych, którzy trwali przy polskości i nie nawracali się zbyt szybko na “nową wiarę”. Jego dni były jednak policzone.

Bat enkawudzisty

W roku 1950, władze sowieckie postanowiły go aresztować, zlikwidować parafie i przyspieszyć we wsi tempo budownictwa komunizmu. Ks. Adam Garbacik został wywieziony do Sambora, przez dwóch funkcjonariuszy w czapkach z czerwonymi otokami.

Te wydarzenie doskonale pamięta pani Paulina Paluszkiewicz, która była tego świadkiem. A po uderzeniu batem enkawudzisty, który chciał ją odpędzić od chłopskiego wozu, pozostała jej blizna na czole.

Jak wspomina: Mój ojciec, był kościelnym i wysłał mnie, bym zapytała się ks. Adama, co dzisiaj trzeba zrobić w polu, bo ksiądz utrzymywał jeszcze gospodarstwo, jako wsparcie na utrzymanie kościoła. W trakcie śniadania na plebanię weszło dwóch enkawudzistów. Jeden z nich krzyknął do księdza: Ubieraj się. Nie przedstawili żadnego postanowienia na piśmie, nawet nie pozwolili księdzu zjeść śniadania, tylko wsadzili go na wóz i drogą przez wieś pojechali w kierunku Sambora. Nie wiedząc, co robić, zaczęłam biec za wozem i krzyczeć Księdza zabierają. Jeden z enkawudzistów, który powoził końmi odwrócił się i uderzył mnie po głowie batem. Krew zalała mi oczy, przewróciłam się. Gdy się ocknęłam, na gościńcu po wozie został tylko kurz.

Ks. Garbacik został skazany na dziesięć lat łagrów. Władze sowieckie uznały, iż w ten sposób, pozbawią mieszkańców wsi lidera. Osoby, która utrudnia im rozprawę z polskością i parafią, a także nawoływała ludzi do niewstępowania do kołchozu. Po jego aresztowaniu został zamknięty kościół i odebrana parafii plebania i wikarówka. W plebani usadowiła się Rada Wiejska, a w wikarówce została osiedlona rodzina Bojków, przesiedlona z przemyskiego.

Mieszkańcy Strzałkowic, starali się wspierać swojego księdza, przebywającego w syberyjskich łagrach k. Irkucka, wysyłali mu paczki z żywnością. Aby wziąć udział we Mszy św., chodzili pieszo do kościoła do Sambora, gdzie była czynna świątynia. Do 1952 roku nawet dwie, gdyż oprócz fary funkcjonował jeszcze kościół Bernardynów. Ten ostatni został wkrótce zamknięty i czynna pozostała na całą Samborszczynę tylko fara.

Walka o księdza

W 1956 roku, ks. Adama Garbacika zwolniono z łagru i zezwolono na powrót do Strzałkowic. Zamieszkał u swojej dawnej gospodyni. Okazało się szybko, że władze nie po to zwolniły z łagru “wraga naroda”, by w polskiej wsi obsługiwał parafię. Strzałkowiczanie zrobili jednak wszystko, by wywalczyć dla księdza niezbędne zezwolenie na prace duszpasterską, czyli tzw. “sprawkę”. Paulina Paluszkiewicz z Pauliną Janczyk wielokrotnie jeździły do Drohobycza, będącego wówczas stolicą obwodu, by załatwić “sprawkę” dla księdza Garbacika.

Powinien jeździć głowa rady parafialnej Jakub Markiewicz, ale się bał– wspomina pani Paulina. – Miał żonę ze Lwowa, a dwóch jego synów studiowało w tym mieście i obawiał się, że jak zacznie walczyć o księdza, to ich natychmiast wyrzucą, wcielą do armii na Dalekim Wschodzie itp.Pojechałyśmy więc my z Pauliną. Ja nie miałam nic do stracenia. Pracowałam w kołchozie na najgorszym odcinku, przy zbieraniu i obróbce buraków. Nie byłam członkiem “Komsomołu”, bo nie chcieli mnie do niego przyjąć. Na specjalnym egzaminie nie potrafiłam powiedzieć, kiedy urodził się Włodzimierz Lenin. Na pytanie w tej sprawie odpowiedziałam, że nie wiem, bo przy jego narodzinach nie byłam…

Paulina Janczyk była już figurą. Nie tylko należała do “Komsomołu”, ale kierowała klubem wiejskim, który komuniści traktowali jako ośrodek swojej propagandy. Mimo to ona zaczęła rozmowę z obwodowym Pełnomocnikiem d.s. Religii, niejakim Burkiem. Ten od razu zapytał się, czy jest komsomołką. Gdy ta potwierdziła, zdumiał się i zapytał – to po co wam ksiądz? Paulina rezolutnie odpowiedziała, że jej jest niepotrzebny, ale ma starą matkę, która chce się modlić w kościele, a nie ma już sił, żeby chodzić do parafii w Samborze. On chwilę pomyślał i oświadczył, żeby poszła do przewodniczącego kołchozu, on da dla matki podwodę, która zawiezie matkę do kościoła w Samborze i niech tam sobie staruszka siedzi i modli się choćby cały tydzień. Gdy zaczęliśmy na niego naciskać, wściekł się i powiedział, że nie będzie z nami rozmawiać i nie przyjmie żadnego pisma głowy rady parafialnej. To był bardzo zły człowiek pochodzenia żydowskiego, który nie lubił Polaków i katolików. Na szczęście w Drohobyczu był jeszcze jeden pełnomocnik d.s. religii, który zajmował się prawosławiem. Był Rosjaninem i nie miał antypolskiego nastawienia. Pomógł nam załatwić sprawę. Gdyby nie on, ksiądz Garbacik nie dostałby “sprawki”– dodaje.

Wrag naroda

Ks. Adam Garbacik niedługo cieszył się z prawa do odprawiania Mszy św. Szybko się okazało, że sowieckie organa bezpieczeństwa postanowiły wykorzystać go do swoich celów. Miał wyjechać do Polski i skłonić pozostałych jeszcze w Strzałkowicach Polaków do wyjazdu z ZSRR do Polski w ramach drugiej tzw. repatriacji. KGB zaczęło nad nim bardzo intensywnie pracować. Jako “wrag naroda” przedterminowo zwolniony, ale nie zrehabilitowany musiał codziennie meldować się w Samborze na KGB, gdzie funkcjonariusze prowadzili jego trwającą po kilka godzin “obrabotkę”. Zaczynała się ona od standardowego pytania – Kiedy wyjeżdżacie?– a kończyła groźbami, że jeżeli nie wyjedzie, to rozprawią się z nim inaczej.

Zdaniem pani Pauliny Paluszkiewicz, ks. Adam był całkowicie zaszczuty, cały się trząsł i bał się chodzić wieczorem po wiosce: Pamiętam, że przyszedł do mojego ojca Jana i oświadczył, że dłużej nie jest w stanie wytrzymać psychicznych tortur i wyjedzie do Polski. Przyznał, że jako pasterz nie powinien porzucać swych owieczek, ale nie jest w stanie znieść wywieranej na niego presji. Ojca również namawiał do wyjazdu. Ojciec odparł, że on z rodziną ze Strzłakowic się nie ruszy i dotrwa w nich do końca. Jednak księdzu, doradził, aby najszybciej zapisał się na repatriację i nie przejmował się tą garstką owieczek, która postanowiła zostać na ojczystych zagonach, bo jeżeli zostanie, to go zaszczują na śmierć. Ksiądz posłuchał rady ojca.

Po zakończeniu repatriacji w 1957 roku, z liczącej formalnie 1376 wiernych strzałkowickiej parafii pozostało około 50 Polaków. Na miejsce repatriowanych władze osiedlały Łemków i Bojków przesiedlonych z Polski.

Prym wśród Polaków, które zdecydowały się pozostać w Strzałkowicach zaczęły wieść dwie rodziny, Paluszkiewiczów i Gierczków. Ich los nie był łatwy.

Ostatecznie zamknięty

Żyło nam się ciężko– wspomina Józef Gierczak. – W kołchozie musieliśmy wykonywać najgorsze prace. Gdy się buntowaliśmy, zawsze mówiono nam, wyjeżdżajcie do swojego Gomułki, co tu jeszcze robicie.

Władze początkowo nie przejęły kościoła. Pani Paulina Paluszkiewicz starała się animować życie religijne tej garstki Polaków, którzy pozostali w wiosce.

Dopóki kościół nie został oficjalnie zamknięty czyli do 1958 r. jeździłam do Drohobycza, do pełnomocnika d.s. religii owego Burka, którego żartobliwie nazywaliśmy biskupem, żeby wyżebrać zgodę na przyjazd księdza z Sambora do Strzałkowic– wspomina.

Bez tej zgody kapłan nie mógł wyjeżdżać poza granice własnej parafii. Burek nie chciał takich zezwoleń dawać. Zgadzał się tylko, by ksiądz z Sambora przyjeżdżał do nas tylko na Wielkanoc, by pospowiadać ludzi, udzielić im Komunii św. i poświęcić pokarmy. Można było też wytargować zgodę na przyjazd księdza na pogrzeb osoby zmarłej. W 1958 r. kościół został ostatecznie zamknięty i zamieniony na magazyn zbożowy kołchozu. Od tej pory, ksiądz już nie mógł oficjalnie przyjeżdżać do Strzałkowic. Wierni musieli chodzić do Sambora, gdzie był czynny kościół, co dla osób starszych było bardzo kłopotliwe. Na pogrzeby ksiądz nie mógł przyjeżdżać, więc ja modliłam się przy zmarłych i prowadziłam pogrzeby– dodaje pani Paulina.

Niewątpliwie wiara zadecydowała o tym, że niewielka polska społeczność w Strzałkowicach przetrwała, aż do rozpadu ZSRR. Polacy trzymali się razem, nie bardzo przejmując się zewnętrznymi realiami. Każdy z nich, gdy przechodził obok zamkniętego kościoła zatrzymywał się, by się przeżegnać i chwile się pomodlić. Mężczyźni demonstracyjnie zdejmowali czapki.

Polacy znajdując się na najniższym szczeblu drabiny społecznej, nie byli też podatni na żadne naciski i asymilację. W domach rozmawiali wyłącznie po polsku, dbali o polskie zwyczaje. Utrzymywali też kontakty z rodzinami z kraju. To wszystko spowodowało, że przetrwali aż do czasów, kiedy oficjalnie mogli przyznawać się do polskości i reaktywować niezbędne do tego instytucje. Musieli oczywiście stoczyć o to zaciętą walkę, ale to już temat na inna okazję.

Marek A. Koprowski

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply