Z Marchlewszczyzny do Szepietówki

Najwięcej Polaków w Szepietówce mieszka w dzielnicy zwanej potocznie Szanghajem. Dlaczego akurat tak się nazywa, tego dokładnie nikt nie wie i specjalnie się nad tym nie zastanawia.

Szanghaj to Szanghaj i już. Dzielnica ta leży na uboczu miasta i swym wyglądem przypomina wieś. By do niej trafić, trzeba samochodem skręcić za kościołem, a przed zdewastowanym polskim cmentarzem w prawo i pojechać szosą wśród lasów kilka kilometrów do przodu, w stronę torów kolejowych. Szanghaj leży po obu ich stronach. Czemu Polacy akurat tu się osiedlili, też dokładnie nie wiadomo. Większość z nich to element napływowy. Pochodzą z tych terenów, ale znaczna ich część ma za sobą często tragiczne przejścia, w tym zesłanie do Kazachstanu. Jedną z nich jest Bronisława Kaczorowska, urodzona na rok przed wybuchem na Ukrainie Wielkiego Głodu w 1932 r. Była najstarszym z trojga dzieci Teofila i Dominiki Danilewiczów. Jej matka z domu nazywała się Radziechowska. Mieszkali w polskim rejonie autonomicznym zwanym Marchlewszczyzną we wsi Hendriwka. Cudem przeżyła Wielki Głód, w trakcie którego zaczęła puchnąć i nawet kochający ją rodzice przestali wierzyć, że przeżyje.

Rodzinie udało się jednak przetrwać głód. Kolejne niebezpieczeństwo zawisło nad rodziną Danilewiczów w 1936 r. , gdy władze sowieckie przystąpiły do likwidacji Marchlewszczyzny , wywożąc mieszkających w niej Polaków do Kazachstanu i rozstrzeliwując najbardziej opornych na miejscu. Ojciec pani Heleny postanowił nie czekać aż nocą zastukają do jego chaty bojcy GPU. Postanowił z rodziną przenieść się do Szepietówki, gdzie można było dostać pracę przy wyrębie lasów. Te przenosiny były oczywiście najzwyczajniejszą ucieczką. W czasach sowieckich przenosić się z miejsca na miejsce wolno było tylko za specjalnym zezwoleniem. Chłop był de facto niewolnikiem, który poza obszar rejonu mógł wyjechać tylko z “komandirowką”. Początkowo więc rodzina Danilewiczów żyła jak “bieżeńcy”, ukrywając się w lesie. Pod korzeniem zwalonego drzewa pan Teofil urządził coś w rodzaju szałasu, w którym zamieszkał z rodziną. Dla Danilewiczów były to straszne czasy. Żywili się grzybami, jagodami, a gdy ich nie było trawą, ziołami i korą drzew. Ich los poprawił się, gdy pan Teofil dostał pracę w lesie i zaczął zarabiać pieniądze. Dobrzy ludzie pomogli mu ją otrzymać ukrywając fakt, że uciekł przed wywózką. Po pewnym czasie przydzielono jego rodzinie mieszkanie. Oczywiście nie w jakimś pałacu. Umieszczono ich w zbiorczym baraku, w którym żyły jeszcze cztery inne rodziny. W porównaniu jednak z “ziemlanką” stanowił on dla Danilewiczów prawdziwy pałac. Później ojciec zbudował niewielką chatynkę. Pani Bronisława do szkoły nie chodziła. Musiała zajmować się młodszym rodzeństwem, które co roku się powiększało. W sumie miała ona jedenaścioro rodzeństwa. Rodzice byli głęboko wierzący i z radością przyjmowali każdego potomka.

– Wychowywali nas na osoby wierzące i stale przypominali nam, że jesteśmy Polakami, że Polak i katolik to jedno – wspomina pani Bronisława – Ojciec starał się nas sam uczyć po polsku. Z książeczki do nabożeństwa nauczył mnie czytać i modlić się po polsku, za co mu jestem bardzo wdzięczna. Ja swoje dzieci także wychowałam na Polaków, choć było to trudne. Trzeba było jeździć do kościoła w Połonnem, choć my i tak mieliśmy do niego stosunkowo blisko…

Obecnie pani Bronisława chodzi z trudem, od dawna jest emerytką i dzieli losy najstarszego pokolenia mieszkańców Ukrainy. Modlitwa to główne jej zajęcie. Nie jest w stanie już chodzić do kościoła, o odrodzenie którego w Szepietówce walczyła wraz z innymi Polakami z Szanghaju. W końcu lat osiemdziesiątych , gdy w Sławucie zaczęła odradzać się parafia, do Szepietówki zaczął dojeżdżać z niej ks. Antoni Andruszczyszyn, który jako pierwszy kapłan zaczął skupiać tutejszych Polaków i katolików.

– Początkowo modliliśmy się w mojej chacie – wspomina pani Bronisława – Zapraszałam na Mszę św. do niej wszystkich sąsiadów, o których wiedziałam, że są wierzącymi. Później zaczęliśmy spotykać się w innych chatach. Chętnych do udziału we Mszy św. z tygodnia na tydzień było bowiem coraz więcej. Ksiądz Antoni kazał nam zbierać się w takich, które miały podwórka, by ludzie mogli się na nich zbierać i uczestniczyć w odprawianej w chacie Mszy św. Po pewnym czasie za radą ks. Antoniego urządziliśmy plac z ołtarzem, na którym zbierało się po kilkaset osób. Jednocześnie zaczęliśmy walczyć o budowę w Szepietówce kościoła. Po długich staraniach udało się nam uzyskać zgodę na budowę i działkę i przystąpiliśmy do wznoszenia świątyni. Wraz z dorosłymi dziećmi chodziłam pomagać ks. Stanisławowi Szyrokoradiukowi, który stawiał jej mury. Wszyscy Polacy z Szanghaju tak samo robili. Dziś raz w miesiącu przyjeżdża do mnie kapłan, by mnie wyspowiadać i udzielić mi Komunii św. Podobnie jak do innych moich sąsiadów. Jestem z tego bardzo zadowolona, bo będę mogła odejść jako Polka i katoliczka.

Marek A. Koprowski

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply