Nie jest prawdą, że zatonięcie “Titanica” było największa katastrofą morską w historii. Zatopienie “Gustloffa” spowodowało śmierć około dziesięciu tysięcy osób! Dokładna liczba ludzi, którzy stracili życie w tej tragedii nigdy najprawdopodobniej nie zostanie ustalona.

Książka Heinza Schona zatytułowana „Tragedia Gustloffa” jest z pewnością pozycją, przy której warto się zatrzymać. Stanowi wstrząsające opracowanie traktujące o największej katastrofie morskiej w historii. Nie jest bowiem prawdą, że zatonięcie „Titanica” pociągnęło za sobą najwięcej ofiar. Zatopienie „Gustloffa” spowodowało śmierć około dziesięciu tysięcy osób! Dokładna liczba ludzi, którzy stracili życie w tej tragedii nigdy najprawdopodobniej nie zostanie ustalona.

„Gustloff” zimą 1945 r. został sprowadzony do roli statku ewakuacyjnego dla uchodźców niemieckich z Prus Wschodnich i nikt – mimo niemieckiej dokładności – nie wie, ilu z nich tak naprawdę zostało zaokrętowanych. Najprawdopodobniej znacznie więcej niż owe 10 tys. ludzi! Może dwanaście, może trzynaście tysięcy… Parcie mieszkańców Prus Wschodnich, uciekających przed sowieckim natarciem było tak duże, że nikt nie był w stanie oszacować, ilu z nich dostało się na pokład. Nikt z uciekinierów nie przewidywał, że wchodząc na pokład “Gustloffa” przybliża swoją śmierć w morskich odmętach.

Książka Heinza Schona wydana niezwykle starannie przez oficynę „Replika” stanowi bogato ilustrowany, unikatowy dokument opowiadający o niewyobrażalnym przerażeniu, śmierci i cudach. Autor zaczyna od historii statku, celu jego zbudowania, pisze o jego patronie, wodowaniu i przedewojennych podróżach. Opisuje także jego rolę w czasie II wojny światowej i eksploatację w charakterze okrętu szpitalnego i koszarowego przez hitlerowską Kriegsmarine. Opisuje również stacjonowanie „Gustloffa” w Gdyni, bombardowanie portu przez aliantów, uszkodzenie Gustloffa i jego naprawę. Następnie autor prezentuje, jak przekształcił się on w „statek uchodźców”. Tę partię książki autor symptomatycznie zatytułował „Wszyscy chcą na pokład Gustloffa”. Podkreśla, że dla uciekających z Prus Wschodnich Niemców Gdynia stała się „portem nadziei”. Opisuje, jak uciekinierzy zajmowali miejsca na statku i jego wyjście w morze. Następnie przechodzi do sytuacji, w której „Gustloff” stał się „statkiem śmierci”. Pisze, że w normalnych warunkach nie powinien on w ogóle wychodzić w morze. Miał podziurawioną opływkę wału śrubowego, którą załatano prowizorycznie i mógł rozwinąć prędkość najwyżej 12 węzłów. Przy zwiększeniu szybkości doszłoby do rozerwania wyjścia wału śrubowego w sterburcie i statek zacząłby tonąć. Płynąc z prędkością 12 węzłów stawał się zaś murowanym celem dla sowieckich okrętów podwodnych. Szansę uniknięcia ataku dawała prędkość minimum 15 węzłów.

„Gustloff”, co wynika jasno z książki Heiza Schona nie był tylko statkiem uciekinierów, ale także ważnym transportowcem. Na jego pokładzie podczas ostatniego rejsu było zaokrętowanych także ponad tysiąc żołnierzy Wehrmachtu, załogi 2 Dywizjonu szkolnego U-Botów, które miały być przetransportowane do Kilonii, by „jak najszybciej zakończyć szkolenie w porcie zachodnim”. Na statku panowało zamieszanie decyzyjne. Schon pisze: “Z powodu braku czasu nie uregulowano też wcześniej podziału kompetencji na mostku. Przy sterze stoi sternik marynarki wojennej, radiostację obsługuje starszy marynarz marynarki, a rozkazy wydają oficer wachtowy i kapitan marynarki handlowej. Sytuacja wyjątkowa, lecz przed wyjściem statku były poważniejsze problemy od kwestii uregulowania uprawnień na mostku “Gustloffa”.

“Gustloff” wyszedł w morze bez dostatecznej eskorty. Stanowiły ją tylko dwa przestarzałe torpedowce, z których jeden uległ awarii i musiał zawrócić. Dla dowódcy radzieckiego okrętu podwodnego S-13 kpt Marinesko “Gustloff” był dziecinnie łatwym łupem. By mieć stuprocentową gwarancję powodzenia, podszedł go od strony lądu, czego ten się absolutnie nie spodziewał. Nie musiał tego robić. “Gustloff” w starciu z nim nie miał żadnych szans. Szybko zaczął tonąć. Po eksplozji torped na statku zaczęło się piekło, które streścić można słowami „ratuj się kto może”. Dla większości pasażerów śmierć nie miała miłosierdzia. Ocalało niewielu. Wśród nich autor książki, który od 1944 r. był członkiem jego cywilnej załogi. Miał 17 lat i 8 miesięcy, gdy został na niego zaokrętowany jako asystent ochmistrza. Podjął się pisania swego dzieła, by wszystkim pasażerom „Gustloffa” wystawić pomnik i jednocześnie spłacić dług wobec Opatrzności, która uratowała mu życie. W ową sztormową mroźną noc 30 stycznia 1945 r., kiedy 12 mil morskich od Ustki, gdy tonął „Gustloff” zdarzały się bowiem także cuda…

Podkreślić trzeba, że autor pisząc swą pracę oparł się nie tylko na swoich przeżyciach, ale bogatym materiale źródłowym. Wykorzystał m.in. kilkadziesiąt relacji uratowanych osób, a także naocznych świadków. Sięgnął do wypowiedzi specjalistów, artykułów prasowych, książek i archiwaliów. Pomagało mu wiele instytucji i osób. Pracował nad książką 30 lat. Jej wartość podnosi bogaty archiwalny materiał zdjęciowy.

Marek A. Koprowski

Heinz Schon, Tragedia Gustloffa. Relacja osoby ocalałej z największej katastrofy morskiej w drugiej wojnie światowej, tłumaczenie Jola Zepp, współpraca Marek Zepp. Wydawnictwo „Replika”, s. 272, liczne unikatowe zdjęcia, c. 49,90 zł.

1 odpowieź

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply

  1. parnikoza
    parnikoza :

    No tak piewno jak bum ouscil takiego statku ORP Orzel i to w 1939 to piewno zachowanie u Panstwa bylo by inne( to co tie s–syny topily jakie kolviek statki na Czarnum morzu lub Baltiku zapomnimy, tak?
    “Gustloff”, co wynika jasno z książki Heiza Schona nie był tylko statkiem uciekinierów, ale także ważnym transportowcem. Na jego pokładzie podczas ostatniego rejsu było zaokrętowanych także ponad tysiąc żołnierzy Wehrmachtu, załogi 2 Dywizjonu szkolnego U-Botów, które miały być przetransportowane do Kilonii, by „jak najszybciej zakończyć szkolenie w porcie zachodnim”.
    Nie skonczyli..i bardzo dobrze…pomnik niech u siebe w glowi im stawi