Strzałkowice w latach wojny

,,Kiedy idę spać, długo się modlę’’ – mówi pani Paulina Paluszkiewicz jedna z nestorek i liderek polskiej społeczności w Strzałkowicach. ,,Gdy jestem już w łóżku, jeszcze raz dziękuję Panu Bogu za przeżyty dzień i proszę o spokojną noc. Jeżeli sytuacja na Ukrainie będzie się dalej pogarszać, to będę prosić Boga o śmierć…!’’

Aż tak źle chyba jednak nie będzie. Pani Paulina urodziła się w 1930 r. przed wojną, gdy Strzałkowice, tak jak cała Samborszczyzna, należała do Rzeczypospolitej. Całe swoje życie spędziła w Strzałkowicach i historię wsi zna wyśmienicie.

Ukończyła siedem klas i całe życie przepracowała w kołchozie. Ojciec jej był kościelnym i dlatego od dziecka ona sama jest mocno związana z Kościołem. Po dziś dzień przewodniczy śpiewom w strzałkowickiej świątyni. Przez lata, gdy tutejsza parafia była zamknięta, stanowiła filar wiary i polskości nie tylko w Strzałkowicach, ale również w tych okolicznych wsiach, w których przetrwali Polacy. Gdy zabrakło kapłanów, ona prowadziła pogrzeby, modliła się przy zmarłych. Współpracowała z o. Marcinem Karasiem, redemptorystą posługującym w Samborze, Stryju i Drohobyczu w latach 1948- 52. Starała się zawsze o zachowanie polskiego folkloru i kultury na Samborszczyźnie. Sporządziła m.in. rękopiśmienny śpiewnik, w którym uwieczniła ginące kościelne pieśni śpiewane na Samborszczyźnie. Do niektórych tekstów sama dobrała melodię. Przeżyła pierwszą okupację sowiecką, późniejszą niemiecką, mordy ludności polskiej przez ukraińskich nacjonalistów i ponowne wkroczenie wojsk sowieckich. W odróżnieniu od większości sąsiadów i części rodziny podczas repatriacji do Polski w 1957 r. postanowiła pozostać na rodzinnej ziemi, choć tu nie raz bieda zajrzała jej w oczy, a jako gorliwa katoliczka nie miała szans na zdobycie wykształcenia i jakikolwiek awans społeczny…

Podstęp NKWD

Pomimo, że w 1940 r. pani Paulina miała tylko dziesięć lat pamięta, jak NKWD przy pomocy podstępu aresztowało starszego o kilka lat od niej brata i wszystkich jego rówieśników ze Strzałkowic.

,,W niedzielę po Mszy św. sowieci zorganizowali na drodze przed kościołem zabawę dla młodzieży. Większość chłopców, w tym mój brat na nią poszli. Gdy zabawa się rozkręciła, Moskale otoczyli ją i aresztowali wszystkich chłopców, których popędzili do Sambora. Tam w świątecznych ubraniach zamknęli ich w koniuszni, czyli stajni dla koni. Następnego dnia dano nam znać, aby ktoś przyniósł bratu ubranie robocze, buty i jedzenie. Poszliśmy do niego z siostrą bojąc się, że jak pójdzie ojciec, to też go aresztują. Po dwóch dniach wszystkich wrócili do armii, kierując do Żurawicy. Tam pracowali przy budowie umocnień na ówczesnej granicy sowiecko-niemieckiej. Większość z nich nigdy nie wróciła.”

Ze Strzałkowic szereg polskich rodzin wywieziono też do Kazachstanu. Pani Paulina dobrze to pamięta, gdyż jej rodzina też znajdowała się na liście osób przewidzianych do wywózki. Uratował ją przed tym wybuch wojny niemiecko-sowieckiej. Tego szczęścia nie miały rodziny Paterków, Trubkiewiczów i pięć innych. Tylko niektóre z nich wróciły, przy czym żadna w komplecie.

Niewielka poprawa

Po wkroczeniu na Zachodnią Ukrainę Niemców sytuacja Polaków w Strzałkowicach poprawiła się niewiele. Cała wieś została zmuszona do uprawy buraków cukrowych, mimo że nie wszystkie gospodarstwa miały do tego warunki. W wielu rodzinach, zwłaszcza wielodzietnych zapanował głód, nikomu bowiem nie wolno było sadzić ziemniaków czy siać zboża. Buraki musiały być tez specjalnie czyszczone. Nie tylko nożem, ale i szmatami. Odstawianie buraków z piachem mogło być potraktowane jako dywersja i sabotaż.

Wkrótce nad Strzałkowicami zawisło kolejne niebezpieczeństwo. Były nimi kurenie UPA, które chciały doprowadzić do depolonizacji Samborszczyzny. Ze względu na siłę tutejszego żywiołu polskiego, musiały ograniczyć swoje apetyty. Bliskość Sambora, w którym stacjonował niemiecki garnizon też działała na nie hamująco.

,,Na same Strzałkowice napadów nie było” – wspomina pani Paulina. ,,Znaczy był jeden, ale bandyci nie udało im się nikogo zamordować. Około 20 z nich napadło gospodarstwo Polaka mieszkającego na skraju wsi. Zdołał on jednak uciec w koszuli do sąsiadów, skąd zaalarmował całą wieś. Cała ludność uzbrojona w siekiery i kosy – nie wyłączając kobiet, starszych i dzieci ruszyła na ratunek. Od tej pory mężczyźni po dziesięciu dyżurowali w nocy uzbrojeni w siekiery, widły, kosy i cepy. Kobiety i dzieci schodziły wtedy do piwnic. W innych miejscowościach, w których Polacy nie podjęli środków ostrożności, ufając zbytnio ukraińskim sąsiadom, wielu z nich zostało zamordowanych. W Waniowicach zabili wójta i jego kolegę. Nazywał się Badowski. Wraz z drugim kolegą Durkalcem poszli na Zielone Święta w odwiedziny do ukraińskiej rodziny. Ostrzegano ich, żeby nie szli. Ci jednak nie chcieli wierzyć, że coś może im grozić ze strony ukraińskich sąsiadów. Badowski wziął ze sobą butelkę wódki, a że była bieda, to i bochenek chleba i poszli. Wszelki ślad po nich zaginął. Po dziś dzień ich ciał nie odnaleziono. Po ich śmierci polskie rodziny mieszkające w Waniowicach przestały nocować u siebie i spać przychodzili do Strzałkowic. Polacy z Żółkwi wsi oddalonej od Strzałkowic o kilka kilometrów nie chcieli tego uczynić twierdząc, że nic im nie grozi. Banderowcy przez jedną noc wymordowali w ich przysiółku siedem rodzin…By nas zastraszyć upowcy stosowali różne sztuczki. Mordowali pojedynczych Polaków, którzy wpadli w ich zasadzkę, rąbali ich ciała, układali na wozy drabiniaste, zaprzęgali do nich konie i następnie puszczali je drogą w stronę Strzałkowic.

Zasługa księdza Garbacika

Po wkroczeniu na Samborszczyznę wojsk sowieckich, ataki nacjonalistów ukraińskich zostały ograniczone. Wielu mieszkańców Strzałkowic zmobilizowano do Armii Czerwonej. Ci, ktorzy przeżyli zdecydowali się pozostać w Polsce. Tylko kilku z nich powróciło do rodzinnej wsi. Po 1945 r. większość mieszkańców Strzałkowic skorzystało z tzw. repatriacji trwając na ojczystych zagonach. Przyczyniła się do tego bez wątpienia postawa administratora w parafii w Strzałkowicach ks. Adama Garbacika, który zachęcał ich do pozostania deklarując wszystkim, że sam dobrowolnie nie wyjedzie. Dzięki niemu Polacy aż do 1958 r. stanowili w Strzałkowicach element dominujący. Dopiero u progu lat sześćdziesiątych przeważająca część z nich wyjechała do Polski. Wiadomo było, że Polska tu już nie wróci. W Strzałkowicach pozostali głównie ci, których rodziny zawsze przewodziły tutejszej gromadzie i na przełomie lat czterdziestych oraz pięćdziesiątych starały się ratować, co się da. Ich losy, to już jednak temat na następną okazję.

Marek A. Koprowski

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply