Pułapki historii

Fiodor Łukjanow: Spojrzenie na wojenny okres krajów, które były niejako „ściśnięte” między interesami wielkich mocarstw, nie może być takie samo jak narodów-podmiotów, które tę politykę rozstrzygały.

—————————————-

Poniżej prezentujemy tekst rosyjskiego politologa, Fiodora Łukjanowa, pozwalający zapoznać się z rosyjskim sposobem patrzenia na rolę i znaczenie polityki historycznej w relacjach międzynarodowych. Poglądy wyrażone w tym artykule nie są poglądami redakcji portalu Kresy.pl.

—————————————-

W pierwszym dziesięcioleciu XXI wieku świadomość przeszłości stała się w Europie jednym z najbardziej dyskutowanych politycznych tematów. Nawet w epoce zimnej wojny z jej zaciekłym ideologicznym sporem państwa próbowały znaleźć w historii coś jednoczącego, przecież zażartych konfliktów, brzemiennych w starcia, nie brakowało i bez tego. Dlaczego więc przeszłość przeobraziła się w przedmiot ciągłego sporu?

Po rozpadzie komunistycznego obozu, w Europie powstała wielka liczba państw, które albo przywróciły pełną suwerenność, albo w ogóle otrzymały ją po raz pierwszy. Wszystkie zajęły się budowaniem państwowości, formowaniem nowej narodowej tożsamości. A ten proces był niemożliwy bez stworzenia własnego historycznego mitu, który do tego w wielu przypadkach budowany jest na przeciwstawieniu innym mitom. Przy tym im bliższe miejsce zajmują narody w kulturowo-historycznym planie, tym mocniejsze odseparowanie jest im potrzebne dla udowodnienia swojej “odrębności”.

Inaczej mówiąc, suwerennej Ukrainie, na przykład, potrzeba zupełnie innej historii, żeby wyznaczyć mentalną granicę z Rosją, dlatego stworzeniem jej aktywnie zajmował się prezydent Wiktor Juszczenko. Zaś suwerennej Białorusi, w której silne nacjonalistyczne nastroje nigdy nie mogły zyskać masowego poparcia, potrzebna była tożsamość wplątana w ideę wyjątkowej społecznej sprawiedliwości i dziedziczenia najlepszych cech ZSRR, właśnie takie wyobrażenie historii wdrożył i eksploatuje prezydent Aleksandr Łukaszenko.

Przy rozpatrywaniu stosunku do historycznej pamięci widać zasadniczą różnicę między światem postkomunistycznym a Europą Zachodnią. Grunt pod europejską demokrację, “uruchomioną” w końcu lat 40., dała, oczywiście, nie historyczna niepamięć (to po prosto niemożliwe w kulturze Starego Świata), lecz nieoficjalne porozumienie o tym, by nie wykorzystywać historycznych sporów jako narzędzia aktualnie prowadzonej polityki. W przeciwnym wypadku narody, które jeszcze kilka lat temu zapamiętale mordowały się nawzajem, “parając” się tym do tego całe stulecia, nigdy by nie zdołały w żadnej kwestii się porozumieć. Do tego miały interes w rozwijaniu się, co wymagało zjednoczenia tych starań.

Na terytorium byłego ZSRR i bloku sowieckiego wszystko jest na odwrót. Historia ciągle wypływa jako argument i broń przy rozwiązywaniu współczesnych problemów. Żądania rekompensaty za “sowiecką okupację” w krajach nadbałtyckich. Odmowa prezydenta Rumunii w sprawie uznania granicy z Mołdawią, która wynikła w rezultacie paktu Ribbentrop-Mołotow. Oświadczenie byłego polskiego premiera Jarosława Kaczyńskiego o tym, że Polska powinna otrzymać w Radzie UE prawo głosu, ze względu nie na obecny stan liczby ludności, ale na to, jak wyglądałby on, gdyby Niemcy nie zamordowali milionów Polaków. Mętne próby wywyższania Stalina w Rosji… Wszystko to są przejawy pewnego typu politycznej świadomości. A może ona tylko tworzyć na nowo konflikty, a nie je rozwiązywać.

Świętowanie 65-lecia zwycięstwa w Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej odbywa się w spokojniejszych okolicznościach, niż miało to miejsce w ostatnich latach. Jest to związane z odejściem z polityki liderów najbardziej naciskających na “przywrócenie historycznej sprawiedliwości” – Lecha Kaczyńskiego, Wiktora Juszczenki, Valdasa Adamkusa. Jednakże dyskusja się nie zakończy, ponieważ pojawienie się na międzynarodowej scenie państw, które mają inne doświadczenie II wojny światowej, będzie prowokować dalsze próby zmienienia kontekstu.

Spojrzenie na wojenny okres krajów, które były niejako “ściśnięte” między interesami wielkich mocarstw, nie może być takie samo jak na narodów-podmiotów, które tę politykę rozstrzygały. I w tym sensie odmowę p.o. prezydenta Mołdawii Michai Gimpu, by pojechać na defiladę do Moskwy, ponieważ tam maszerują zwycięzcy, a on uważa swój kraj za pokonanego, należy oceniać jako uczciwą postawę, do której ma on prawo. (W odróżnieniu od absurdalnego zamiaru Kiszyniowa, by nagrodzić orderem z okazji 65-lecia weteranów walczących po obu stronach frontu – tego typu akcji “narodowego pojednania” trudno nie oceniać jako drwiny z samej logiki historii).

Oczywiście, pojawia się pytanie: dlaczego mocarstwa-zwyciężczynie nie komentują stosunku do II wojny małych krajów, przejawiającego się w na przykład rehabilitacji kolaborantów i sojuszników nazistów?

Stany Zjednoczone już zupełnie to nie interesuje. Wychodząc od ponownego rozpatrzenia wyników wojny, trzeba zauważyć, że te mocarstwa są o wiele bardziej zainteresowane zimną wojną niż wojną światową; przecież 20 lat po triumfie Ameryki rzeczywistym zwycięzcą bardziej wydają się Chiny. Co się tyczy Europy, to tam uważa się, że za znoszone przez siebie cierpienia małe kraje zasłużyły na szacunek do nacjonalistycznych “wybryków”. Stanowisko takie jest ryzykowne, przecież jeśliby zwątpić w nienaruszalność ideowej oceny wyników wojny, dlaczego nienaruszalnymi mają być inne jej efekty, na przykład terytorialne?

Jeszcze jednym wspólnym znakiem państw znajdujących się na etapie narodowego budowania (a do nich odnosi się i Rosja, ponieważ rozpad ZSRR oznaczał dla niej załamanie się wcześniejszego typu państwowości) jest brak gotowości zmierzenia się ze swoją realną historią. Próby znalezienia na zewnątrz winnych nieszczęścia dotykającego narody są w różnym stopniu typowe dla wszystkich od Polski i Estonii po Tadżykistan i Turkmenistan. I wiele wysiłku kosztuje te narody umiejętność przystąpienia do oceny haniebnych i bolesnych kart własnej przeszłości.

W tym sensie Rosja nie jest wyjątkiem. XX wiek z jego triumfami i tragediami, zasługami i krwawymi zbrodniami nie jest postrzegany jako okres jednolity, a publiczna uwaga często skupia się wcale nie na tych najważniejszych historycznych epizodach. Tak choćby niekończące się i zupełnie już jałowe spory o Stalina, w którym jedni widzą symbol wielkości, a inni – sprawę diabła, wypierają dyskusję o katastrofie, która określiła los Rosji w XX wieku – o wojnie domowej. Ten temat nie interesuje prawie nikogo, jeśli już to jako modna etykietka, naklejona na ckliwe treści, podobnie jak w filmie “Admirał”. Przy tym źródła wielu problemów i korzenie rozwoju rosyjskiego społeczeństwa, i stosunków kraju ze światem zewnętrznym podchodzą z tego strasznego okresu domowej rzezi.

Rosja dopiero zbliża się do tego, by zacząć obiektywnie analizować własną historię, unikając etykiet i karykaturalnej jednostronności w ocenach. Przejawy tego procesu widać i w innych krajach. W każdym razie najwyraźniejsze skrajności na Ukrainie czy w Polsce ustępują miejsca większemu pragmatyzmowi, ażeby chociaż nie prowokować niezliczonych konfliktów z sąsiadami.

Historia nigdzie się nie kończy, Europa bez swojej historii – tragicznej i zwycięskiej jednocześnie – przestałaby istnieć. Jednak w lepszych czasach Stary Świat znajdował możliwości, by unikać historycznych konfliktów na rzecz powszechnego rozwoju. Prawda, do tej pory takie okresy wcześniej czy później przemieniały się w nowe wybuchy samobójczego nacjonalizmu.

Fiodor Łukjanow, redaktor naczelny pisma “Rosja w globalnej polityce”

tłum. i oprac. Maria Wójcik

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply