Dokąd zmierza świat i Rosja: w kierunku zmodernizowanej przyszłości czy nowego reakcjonizmu? Jakie będzie nasze jutro? Na te i inne pytania tygodnikowi “Argumenty i fakty” odpowiedział pisarz science fiction Borys Strugacki.

AiF: Borysie Natanowiczu, jak Pan myśli, czy Rosja zasłużyła na pokój? Czy może potrzebujemy Pierestrojki vol. 2, 3… i kolejnych reorganizacji państwa?

B. S.: Kto potrzebuje? Ja? Pan? Iwanow z trzeciego piętra? Nikt nas nie pyta, czego potrzebujemy, a czego nie. Historia rządzi się swoimi prawami – większości z nich nawet nie znamy – poruszana jest wolą milionów. Jak u Tołstoja: „Historia jest wypadkową woli milionów ludzi”. Próby poszczególnych ludzi – „wielkich tego świata” – aby zmienić tok wydarzeń czasem wydają się skuteczne, częściej jednak kończą się krwawą, ślepą uliczką i w dowolnej epoce pytania typu: „czy rewolucja była potrzebna?” mają tyle sensu co zastanawianie się nad tym komu potrzebny był upadek tunguskiego meteorytu. Meteoryt spadł, ponieważ kometa znalazła się zbyt blisko Ziemi – rewolucja wybuchła, ponieważ w społeczeństwie pogorszyły się nastroje i powstałego napięcia nie można było rozładować w inny sposób. Na pytanie „dlaczego” czasem udaje się znaleźć odpowiedź, natomiast pytanie „komu to potrzebne” jest zupełnie pozbawione sensu. Całkiem możliwe, że czeka nas kolejna pierestrojka. Nietrudno sobie wyobrazić, że przekształci się ona w kolejny „izm” z ludzką twarzą. Możliwych wariantów rozwoju państwa jest mnóstwo i każdy z nich ma realne szanse okazać się tym rzeczywistym.

Ciągle niewolnicy?

AiF: – Ostatnio mówi się o tym, że cofamy się do epoki średniowiecza. Co nas czeka? Polowanie na czarownice, inkwizycja, wojny religijne? Zdziczenie tłumów na tle postępu technicznego? Czy uda nam się uwolnić od brzemienia feudalizmu?

B. S. Nie uda się, dopóki w społeczeństwie przeważają głosy w rodzaju: „stabilność ponad wszystko”, „każdy porządek jest lepszy od tej waszej wolności” czy też „władza wie co dla nas dobre”. Jak na razie w ludziach utrzymuje się pokorna, a czasem nawet żarliwa gotowość oddania odpowiedzialności za bieg wydarzeń komuś, kto (siłą lub po dobroci) gotowy jest wziąć ją na siebie – zwierzchnikowi, władcy, wodzowi. Póki co czujemy się słabi, niepełnowartościowi, jak obywatele drugiej kategorii. Na takim właśnie poczuciu słabości i niedowartościowania człowieka opierał się przez dwa tysiące lat ustrój feudalny, i utrzymałby się drugie tyle, jeśli nie wyszłoby na jaw, że bezwolny, potulny chłop nie jest wydajnym pracownikiem w epoce elektryfikacji, intelektualnych zrywów i szaleńczego wzrostu uprzemysłowienia pracy.

Jeżeli chodzi o różnego rodzaju „reorganizacje porządku” w rodzaju inkwizycji, nacjonalizmu pod różnoraką postacią, zbrodni na tle ideologicznym i religijnego fanatyzmu, to, tak jak i wcześniej, wpisują się doskonale w naszą „zbrukaną” rzeczywistość, ponieważ nie tylko nie przeczą feudalnej mentalności, ale, tak jak dotychczas, są przez nią generowane w przełomowych momentach sporów z władzą.

AiF: Co jest straszniejsze: dreptanie w miejscu czy pójście naprzód za wszelką cenę?

B. S. Najstraszniejsza w tym wszystkim jest niesamowita nieustępliwość naszej mentalności, gotowość, czy nawet dążenie do powrotu do przeszłości, owe „historia uczy, że niczego nie uczy”. Czasem wydaje się, że można nas tłamsić, deptać, znęcać się nad nami wszelkimi sposobami, a my za każdym razem wracamy do poprzedniej formy, niczym jakaś niesamowicie sprężysta piłka, która z pokolenia na pokolenie ma tylko coraz więcej blizn i wygląda coraz mnie atrakcyjnie. Los ciągle jeszcze nie znudził się zabawą z tą piłką, a nam nie nudzi się bycie ciągle bitymi i poniżanymi, mamroczemy tylko pod nosem z pewną nawet zaczepnością: „przewrócą nas – upadniemy, podniosą nas – pójdziemy dalej”

Oczywiście, wszystko się zmienia. Ale jak powoli! Zawsze zgodnie z zasadą „jeden krok naprzód, dwa do tyłu”. I obowiązkowo z towarzyszącym przeczuciem katastrofy, w oczekiwaniu na nią. Ale zmienia się! Porównajmy rok 2012 i 1012 – minął zaledwie ułamek historii, a świat zmienił się nie do poznania! Nas natomiast rozpoznać w tym świecie nietrudno: ze tymi wszystkimi iPodami, toyotami, supermarketami, wycieczkami na Marsa i tarczami antyrakietowymi. Z całą naszą małpią fascynacją głupotami, z napadami małpiej nienawiści do wszystkiego co obce i już czysto małpim zwyczajem bezwzględnego podporządkowania się jednemu przywódcy. Z nieumiejętnością samodzielnego rozumowania, z gorąca potrzebą, aby wierzyć, zamiast tego, aby myśleć. Z nieugaszonym pragnieniem, aby pracować mniej i przy tym mieć więcej. Rok tysiąc dwunasty, ała! Jesteśmy właśnie tam! Jesteśmy cały czas tacy sami i nigdy nie byliśmy inni. Może inaczej nie umiemy?

Tymczasem kształtuje się nowa rzeczywistość, różniąca się od tej, budowanej przez ostatnie dziesięć tysięcy lat. Świat wstąpił, czy raczej wtargnął w epokę konsumpcjonizmu, w której odwieczne Prawo Cwaniaka („więcej konsumować kosztem mniejszego wysiłku”) rozpościera swoje sztandary nad wszystkimi konsumentami, przekraczając granicę pobożnych życzeń i wkraczając w realną rzeczywistość, w której nie ma już obowiązku „w pocie czoła zarabiać na uczciwy chleb”. Takiego świata jeszcze nie było. Nie miłość i ubóstwo w nim królują, a dążenie do władzy i pragnienie bycia fajnym – najtrudniejsze do osiągnięcia, czyli najcenniejsze wartości w życiu.

Biedni nie myślą o kosmosie

AiF: Czy to znaczy, że czeka nas marna przyszłość?

B. S.: Przyszłość nie będzie ani dobra, ani zła – będzie obca, trudna do ocenienia i do przyjęcia… a co do „okrucieństwa i braku litości” u współczesnego człowieka, to według mnie, nie ma mowy o żadnej katastrofie, bo nic specjalnie się nie zmieniło. Wydaje mi się, że przez dziesięć tysięcy lat człowiek nie stał się ani lepszy ani gorszy. A ten, kto myśli inaczej, wpada w bardzo częstą pułapkę: ludziom wydaje się, że mężczyzna, który goli brodę ostrzem krzemiennej siekiery nie jest dżentelmenem, w odróżnieniu od tego, który robi to przy pomocy golarki elektrycznej z potrójnym ostrzem. W rzeczywistości różnica między nimi zawiera się tylko w tym, że pierwszy nie pachnie tak ładnie jak ten drugi, a i o tym można podyskutować.

AiF: Czy rzeczywiście potrzebne jest nam oswajanie kosmosu? Po co wysyłać ludzi na Marsa i inne planety?

B.S. Dopóki tysiące ludzi na Ziemi żyje w głodzie, nie ma dostępu do podstawowej opieki medycznej i szansy na zdobycie wykształcenia, wszelkie działania podnoszące prestiż państwa (zbrojne czy naukowe) przynoszą hańbę, wstyd i można je nazwać przestępstwem…

Nie sprzeczałbym się w dyskusji ze specjalistą, który twierdziłby, że podbój kosmosu należy do fundamentalnych gałęzi nauki, ze wszystkimi wiążącymi się z tym konsekwencjami: możliwością prowadzenia badań, mogących całkowicie zreformować naszą wiedzę o wszechświecie, nagłymi skokami w rozwoju nauki i techniki, może nawet swego rodzaju zwrotami w światopoglądzie człowieka.

Miałby on całkowitą rację i wszystko to ma w zupełności prawo się zdarzyć. Mimo to w pewnych okolicznościach jest to niemoralne, przynosi człowiekowi wstyd. Zjawisko z cyklu „pięknie na zewnątrz, a w środku gnój”. Tym bardziej, że wyścig kosmiczny dzisiaj, tak jak 20 czy 50 lat temu jest walką o prestiż i przewagę militarną na świecie.

źródło: “Argumenty i Fakty”, tłumaczenie: Maja Maćkowiak

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply