Piąta świątynia w Żytomierzu

Gdy zacząłem pytać tamtejszych mieszkańców – kim są? – słyszałem z reguły w odpowiedzi, że sami nie wiedzą lub, że są Ukraińcami. Gdy z kolei indagowałem, kim byli ich dziadkowie i rodzice, chórem odpowiadali, że Polakami.

Parafia św. Wacława na Kroszni to najbardziej na północ wysunięta parafia rzymskokatolicka w Żytomierzu. Jechać do niej trzeba z centrum bitych kilka kilometrów i uważać, żeby nie zboczyć z drogi. Parafialny kościółek nie jest bowiem monumentalnym obiektem, ale niewielką świątynią wrośniętą w otoczenie. W ręce wiernych wrócił dopiero przed kilkoma laty i nie wszyscy mieszkańcy Kroszni wiedzą, że ponownie jest on miejscem modlitwy. Po zamknięciu w 1948 r. władze sowieckie przerobiły go na zakład masarski, całkowicie dewastując i jego sakralność. Dopiero teraz jego istnienie ponownie zaczyna wracać do świadomości społecznej. Krosznia to dzisiaj duża licząca 40 tys. mieszkańców dzielnica Żytomierza, będąca niegdyś podmiejskim miasteczkiem, które w 1958 r. włączono w skład stolicy obwodu. Miasteczko to powstało na bazie wsi Krosznia, którą w 1506 r. król Aleksander Jagiellończyk nadał Iwaszkowi Woroniczowi. Później wydobywano tutaj odkrywkowo granity i labradoryty. Przed 1911 r. istniały dwie Krosznie – „Czeska” i „Ruska”. W Kroszni Ruskiej mimo nazwy dominowali Polacy, którzy zaczęli osiedlać się w niej już w XVIII w. Osadnictwo czeskie jest znacznie późniejsze. Pierwsi Czesi zbudowali na Kroszni swoje domostwa w 1868 r. Władze carskie pomimo, że zarówno Polacy jak i Czesi byli katolikami za wszelką cenę nie chciały dopuścić do budowy na Kroszni katolickiej świątyni. Mogli oni do tego przystąpić dopiero po ukazie tolerancyjnym w 1905 r. Grunt pod budowę kościoła ofiarował polski ziemianin Andrzej Arszniewski w 1907 r. Konsekrowany został w 1908 r. Funkcjonował do 1948 r. , kiedy to został odebrany wiernym i przekazany zakładom mięsnym. Te nie tylko przebudowały świątynię, urządzając w niej wytwórnię i wędzarnię wędlin, ale dobudowały do nie kilka hal produkcyjnych.

Zasługa księdza Ludwika

Powrót do życia świątyni parafii w Kroszni jest zasługą ks. Ludwika Kamilewskiego legendarnego kapłana, niestrudzonego organizatora życia religijnego na terenie Lwowszczyzny, Wołynia i Żytomierszczyzny. Kapłan ten, który już dawno mógłby spocząć na laurach, wciąż podejmuje nowe wyzwania. Gdy został dziekanem Żytomierza na rzecz Kroszni zostawił proboszczowanie w katedrze żytomierskiej, by w trosce o tutejszych Polaków wskrzesić dla nich parafię. Gdy jako katedralny proboszcz zaczął rozglądać się po Żytomierzu od razu zorientował się, ze w Kroszni mieszka tylu katolików, że koniecznie powinni mieć własną wspólnotę. Walkę o odzyskanie kościoła można powiedzieć podjął wbrew nadziei. Gdy biskup Jan Purwiński, ordynariusz kijowsko- żytomierski oglądał kościół przerobiony na masarnię uznał, że nie będzie zabiegał o jego odzyskanie. Jej przywrócenie do życia było bowiem na pierwszy rzut oka zbyt kosztowne i praktycznie trudne do wykonania. Ksiądz Ludwik Kamilewski postanowił jednak przywrócić parafię w Kroszni do życia. Nie przejmował się, że jej dotychczasowi użytkownicy orzekli, że nawet za 50 lat nie uda mu się przywrócić kościoła św. Wacława do dawnej świetności.

– Kościół ostatecznie udało się nam „odwojować” w 2001 r. – wspomina ks. Ludwik – Wcześniej przez trzy lata znajdował się praktycznie w ruinie. Nawet jednak i wtedy jego formalni użytkownicy nie chcieli oddać kościoła. Przez pół roku Msze św. odprawialiśmy na placu przed nim. Ostatecznie jednak kościół udało się nam odzyskać, co ja uważam za szczególną Łaskę Bożą. Uważam także, że od odzyskania kościoła, czyli prawie 10 lat udało się nam zrobić bardzo dużo. Sama świątynia została zrewaloryzowana i przywrócona do życia. Obecnie aż trudno uwierzyć, że w parafii jest już prowadzone systematyczne duszpasterstwo. W niedzielę np. są w naszym kościele odprawiane trzy Msze św. Pierwsza polska odbywa się o godzinie dziewiątej. Bierze w niej udział około dwustu pięćdziesięciu wiernych. Na ukraińską o godzinie jedenastej przychodzi mniej więcej tyle samo. W wieczornej o szesnastej uczestniczy około setki. Jak na tutejsze warunki nie jest to mało. Zwłaszcza, jeżeli zważymy, że większość z tych ludzi wcześniej do kościoła nie chodziło. Owszem, przy okazji wielkich świąt bywali w katedrze i formalnie nazywali siebie katolikami, ale przecież nie na tym ma polegać współczesne chrześcijaństwo. Obecnie ilość wiernych w parafii systematycznie wzrasta. Wciąż przychodzą nowi ludzie, którzy wiążą się z nią na stałe. Zasadniczą część wiernych stanowią oczywiście Polacy. I to nie tylko tacy, którzy maja polskie korzenie, ale Polacy z czysto polskich rodzin, których na Kroszni, tak jak w całym Żytomierzu jest jeszcze sporo. Oczywiście mamy też w parafii sporo rodzin mieszanych: polsko- ukraińskich i polsko- rosyjskich. Przetrwali też w naszej dzielnicy Czesi, którzy również garną się do kościoła. Na większe święta przychodzą do świątyni w swoich narodowych strojach. W okresie Bożego Narodzenia śpiewają też w swoim języku kolędy.

Mało możliwości

Dzięki niespożytej energii ks. Ludwika i jego kontaktom ze sponsorami parafia św. Wacława ma już niezłą bazę materialną. W latach 2004-2005 pomieszczenia znajdujące się przy kościółku zostały wyremontowane. Urządzono w nich zakrystię, bibliotekę, klasy katechetyczne oraz sale dla spotkań młodzieży. Pomieszczenia te zostały wyposażone w odpowiednie umeblowanie. Już w 2003 r. przy parafii uruchomiono systematyczną katechizację. Trzy siostry Nazaretanki zaczęły prowadzić sześć grup katechetycznych, składających się w sumie ze 120 dzieci. Przy parafii powstał też dziecięcy chór kościelny prowadzony przez organistkę. Utworzony został również chór dorosłych. Prowadzona jest także praca charytatywna z osobami najbiedniejszymi. Ksiądz Ludwik jeżeli są tylko możliwości, stara się też wysyłać dzieci na kolonie do Polski. Chce bowiem, by wypoczywając poznały one także ziemię swoich przodków.

– Możliwości tych niestety jest mało – ubolewa – Kiedy pracowałem na Wołyniu, bliżej polskiej granicy było ich znacznie więcej. Wiele polskich towarzystw i organizacji utrzymywało z nami kontakt i starało się pomagać. Do Żytomierza, który od granicy jest oddalony o setki kilometrów, rzadko kto z Polski dociera, choć Polaków tylko w nim samym mieszka więcej niż na całym Wołyniu. Polakom z Żytomierza wyjechać do Polski jest też trudno. Jest to sprawa kosztowna, trzeba załatwiać też wizę. „Wspólnota Polska” dała mi np. medal. Oczywiście jestem z tego zadowolony, ale przy okazji powiedziałem – wy nie dawajcie mi medali, tylko pomóżcie mi w przekraczaniu granicy, żebym częściej mógł jeździć do Polski i ściągać tu na Żytomierszczyznę jakąś pomoc…

Stara się dopingować

Ksiądz Ludwik swoim zwyczajem przystąpił do organizowania przy parafii życia społeczno-kulturalnego. Dzięki niemu w parafii zainicjowano cykl spotkań i imprez, w których uczestniczyli członkowie Związku Polaków na Ukrainie i Polskiego Towarzystwa Naukowego w Żytomierzu.

– Staram się dopingować działaczy do działania, by uczyli dzieci języka i historii Polski. Nie zawsze te kontakty wyglądają jednak tak jak powinny. Niektórzy działacze chcieliby, żeby ksiądz robił za nich wszystko. Nie przywiązują należytej wagi do uczenia dzieci języka polskiego i w domu rozmawiają z nimi po ukraińsku…

Symbolem zmartwychwstania parafii św. Wacława był jubileusz stulecia świątyni, obchodzony w październiku 2007 r. W jego ramach odbyła się m.in. procesja różańcowa z katedry do kościoła w Kroszni. Pierwsza od 1932 r. w Żytomierzu.

Ksiądz Ludwik ma oczywiście świadomość, że parafia św. Wacława piąta już w Żytomierzu, tym niegdyś jednym z najbardziej polskich miast na Ukrainie jest dopiero na początku drogi.

– Niegdyś w Żytomierzu pracowało przy katedrze zaledwie dwóch księży – wspomina – Ich posługa musiała wystarczyć dla całego miasta i obwodu. Cóż oni biedni mogli sami zrobić. Wykonywali typowe pastoralne funkcje, podtrzymując w ludziach świadomość tego, że są katolikami. Dziś trzeba pójść w głąb i uczyć ludzi, że katolik to nie tylko ten, kto jest ochrzczony i do kościoła przychodzi dwa razy do roku, ale ten, kto na co dzień potrafi żyć wiarą.

Ruszył także na północ

Obejmując parafię na Kroszni ks. Ludwik nie zapomniał także o katolikach mieszkających na północ od Żytomierza w takich wsiach jak Soniaszne, Olejówka i Swityń, w których zorganizował punkty dojazdowe. Później sięgnął jeszcze dalej, docierając do miasteczka Czernichów i Zabridzie czyli po polsku Zabrodzie.

– W Zabrodziu kościół został przerobiony na klub – mówi ks. Ludwik – Od dawna nikt o niego nie dbał i zaczął się walić. Miejscowe władze powiedziały biskupowi – chcecie , to go bierzcie. Pojechałem więc go zobaczyć. Wiedziałem, że niedaleko Zabrodzia były cztery czysto polskie wioski, zamieszkane przez szlachtę zagrodową tzw. jednodworców. Kiedy jednak pojechałem tam, to ręce mi opadły. Cała tradycja polska i katolicka na tym obszarze przepadła. Księdza nie było, kościoła nie było i nie miał kto jej podtrzymywać. Gdy zacząłem pytać tamtejszych mieszkańców – kim są? – słyszałem z reguły w odpowiedzi, że sami nie wiedzą lub, że są Ukraińcami. Gdy z kolei indagowałem, kim byli ich dziadkowie i rodzice, chórem odpowiadali, że Polakami. Postanowiłem jednak, że coś będziemy się starali zrobić. Polskości odrodzić tam już się raczej nie da, ale wiarę katolicką raczej tak. To nie wina tamtejszych Polaków, że stali się ludźmi wyzutymi z tożsamości narodowej. Sam pochodzę z podobnych stron k. Połonnego i wiem, że jest to dzieło bolszewików i za żadna cenę nie można dopuścić, by to oni odnieśli za grobem zwycięstwa.

Odbudowa Zabrodzia

Ksiądz Ludwik utwierdził się w swoim przekonaniu o konieczności odbudowy w Zabrodziu kościoła i wskrzeszeniu w nim parafii, gdy bliżej poznał się z historią tej miejscowości. Okazało się, że pierwotnie nazywała się ona Szczeniów Mały i pierwsze wzmianki o niej pochodzą z 1617 r. Należała ona do rzymskokatolickiej parafii w Żytomierzu. Kaplica przerobiona na klub została zbudowana w 1908 r. Znajdowały się w niej dwa obrazy: Najświętszej Maryi Panny i św. Mikołaja, uważane przez miejscową ludność za słynące łaskami. Po wstępnych oględzinach i sporządzeniu projektu, który zatwierdził bp Jan Purwiński przystąpiono do pierwszych prac. Rozebrano dobudowaną do kaplicy sale taneczną. Zachowując ocalałe prezbiterium, zakrystię, wzniesiono na dawnych fundamentach zrekonstruowaną nawę kaplicy. W całym przedsięwzięciu ks. Kamilewskiemu pomogli darczyńcy z Niemiec i Polski, w tym szczególnie parafii katedralnej p.w. Świętego Krzyża w Opolu. Obecnie kaplica służy już wiernym. Mogą oni na nowo odkrywać korzenie swojej wiary, która z taką zaciętością była tu niszczona.

Odbudowa świątyni w Zabrodziu nie jest ostatnim słowem ks. Ludwika. Marzy mu się wskrzeszenie lokalnego sanktuarium maryjnego w Horbulowie, miejscowości leżącej niedaleko od Zabrodzia. Kult znajdującego się w nim wizerunku Matki Bożej Horbulowskiej, mającego opinię cudownego, był kiedyś bardzo rozpowszechniony na północnej Żytomierszczyźnie.

Świątynia w Horbulowie byłaby już trzecią na Żytomierszczyźnie i trzydziestą którąś, przywróconą do życia przez ks. Ludwika. Kapłana, u którego skromność i heroiczność w służbie dla Chrystusa idą w parze.

Marek A. Koprowski

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply