Na początku był modernizm

Wydaje się, że modernizm jest tym zjawiskiem, które w kręgach katolickich, nie bez powodu zresztą, zazwyczaj ulega przeoczeniu. Być może od czasu do czasu ktoś posłuży się terminem, nie do końca jednak zdając sobie sprawy, o czym mówi. Na frontach współczesnej wojny kulturowej, katolicy zdają się walczyć z wielorakimi skutkami kryzysu, ale są ślepi na jego przyczynę – ocenia Michał Krupa.

Drugi Sobór Watykański był głównym wydarzeniem w Kościele XX wieku. Przede wszystkim położył on kres wrogości między Kościołem a modernizmem potępionym na Soborze Watykańskim Pierwszym. Wręcz przeciwnie : Ani świat nie jest królestwem zła i grzechu – są to wnioski wyraźnie osiągnięte przez Vaticanum II – ani Kościół nie jest jedynym schronieniem dla dobra i cnoty. Modernizm był przez większość czasu reakcją na niesprawiedliwość i nadużycia, które dyskredytują godność i prawa człowieka. Sobór Watykański II oficjalnie uznał, że zaszły zmiany i zaznaczył potrzebę takich zmian w swoich dokumentach.

Kardynał Oskar Mariadiaga

Powyższe słowa watykańskiego purpurata i jednego z najbliższych doradców papieża Franciszka zostały wypowiedziane w październiku 2013 r., podczas przemówienia w Stanach Zjednoczonych. Obiektywnie rzecz ujmując, jest czymś znamiennym, że zjawisko, które przez św. Piusa X zostało określone mianem „zbioru wszystkich herezji”, tj. modernizm, staje się przedmiotem aprobatywnych słów ze strony hierarchy Kościoła Katolickiego. Co więcej, od tamtego czasu nie słychać było żadnych głosów oburzenia lub sprzeciwu ze strony hierarchii kościelnej, bądź katolickich mediów głównego nurtu.

Przeorientowanie oficjalnego katolickiego stanowiska odnośnie do modernizmu jest nie tylko przejawem subtelnej manipulacji historycznej dotyczącej ciągłości Urzędu Nauczycielskiego Kościoła, lecz stanowi również epicentrum niespotykanego wcześniej w historii kryzysu, który nie oszczędził żadnej sfery życia katolickiego, od wykładni dogmatów poczynając, na etyce seksualnej kończąc.

W kontekście nieustających ataków na Kościół i katolików, z jakimi ciągle mamy do czynienia w sferze politycznej, kulturowej i medialnej, konieczne jest trafne i precyzyjne znalezienie źródła obecnego chaosu. Wydaje się, że modernizm jest tym zjawiskiem, które w kręgach katolickich, nie bez powodu zresztą, zazwyczaj ulega przeoczeniu. Być może od czasu do czasu ktoś posłuży się terminem, nie do końca jednak zdając sobie sprawy, o czym mówi. Na frontach współczesnej wojny kulturowej, katolicy zdają się walczyć z wielorakimi skutkami kryzysu, ale są ślepi na jego przyczynę.

 Czym jest modernizm?

Mówiąc o modernizmie, mamy na myśli nurt teologiczno-filozoficzny rozwinięty przez nominalnie katolickich myślicieli, takich jak Alfred Loisy (1857-1940) czy o. George Tyrell SJ (1861-1909), i który został uroczyście potępiony przez papieża św. Piusa X w jego encyklice Pascendi Dominici gregis z 8 IX 1907.

Według modernizmu człowiek jest najwyższą miarą rzeczywistości. Prawda w rozumieniu modernistycznym zależy od indywidualnej i subiektywnej percepcji. W przeciwieństwie do doktryny katolickiej, prawda nie jest związana z obiektywnym, danym przez Boga porządkiem. Prawda więc jest względna, różni się w czasie i w zależności od osobistego nastawienia. Ta dychotomia jest przede wszystkim widoczna w dziedzinie dogmatyki.

Kościół naucza, że dogmaty są nadprzyrodzonymi tajemnicami wiary i integralnymi elementami Objawienia, głoszonego przez Apostołów i powierzonego Urzędowi Nauczycielskiemu Kościoła, jako depozytariuszowi po wszystkie czasy. Wiara, tym samym, jest aktem rozumu wydanym pod naciskiem woli i poddanym Bożemu Objawieniu. Nie jest, jak to modnie się dzisiaj określa, „uczuciem religijnym”. Dzięki wierze przylegamy do tego, co sam Bóg objawił i co Kościół podaje nam do wierzenia. Wierzyć oznacza opierać się na autorytecie Słowa Bożego, gdy taki autorytet może być uznany dzięki znakom (np. cuda), które są wystarczające, przynajmniej z pomocą łaski, aby stworzyć pewność. Modernizm w swojej strukturze całkowicie „modyfikuje źródło, sposób promulgacji, przedmiot, stabilność i prawdę dogmatu. Dla modernisty, jedynym i koniecznym źródłem jest prywatne sumienie” [1]. Jak pisał Tyrell: „(…) prawda religijna tkwi w nim [człowieku – przyp. MK] w sposób dorozumiany (…) Gdyby umiał wczytać się w potrzeby własnej duszy i sumienia, nie potrzebowałby żadnego nauczyciela” [2]. Według nauki katolickiej, prawda to zgodność idei z jej przedmiotem lub, jak pisał św. Tomasz z Akwinu, „prawda intelektu to zgodność intelektu i rzeczy w tej mierze, w jakiej intelekt twierdzi, że jest to, co jest, lub że nie ma tego, czego nie ma (veritas intellectus sit est adaequatio intellectus et rei, secundum quod intellectus dicit esse quod est vel non esse quod non est)” [3]. Tak więc dogmatyczna formuła dostarcza nam co najmniej analogiczną wiedzę o danym przedmiocie. Jednak, dla modernisty (…) „esencjonalna natura dogmatów polega na zgodności ze zdolnością do zaspokojenia pewnej chwilowej potrzeby uczucia religijnego. Jest to arbitralny symbol, który nic nam nie mówi o przedmiocie, który reprezentuje” [4].

Ks. Matthias Gaudron tak ujął sedno modernistycznej argumentacji i jej katolicką refutację: “Według modernistów Objawienie ma miejsce wtedy, kiedy to uczucie przechodzi z podświadomości do świadomości. Wiara byłaby zatem czymś uczuciowym i subiektywnym; Objawienie nie byłoby człowiekowi dane z zewnątrz, ale pochodziłoby z jego wnętrza.

Na początku chrześcijaństwa stoi dla modernisty religijne przeżycie Jezusa Chrystusa (który oczywiście nie jest tutaj postrzegany jako prawdziwy Bóg). On podzielił się swymi doświadczeniami z innymi, którzy je sami przeżyli i ponownie przekazali je innym. Z potrzeby przekazania swych religijnych doświadczeń innym osobom, oraz z potrzeby stworzenia wspólnoty powstał Kościół. Kościół nie jest zatem tworem Boga, ale wszystko to: Kościół, sakramenty, papiestwo, dogmaty itd. są tylko rezultatem religijnej potrzeby u wiernych.

Oczywiście, to wszystko nie ma nic wspólnego z katolickim pojęciem wiary. Z pewnością tkwi w ludzkim sercu potrzeba Boga, ale jeśli nie znajdzie ona prawdziwej odpowiedzi, pozostaje pustym uczuciem. Jest też słuszne, że z wiarą związana jest często odczuwalna pewność i poczucie bezpieczeństwa, ale one nie stanowią istoty wiary. To uczucie jest bowiem, jak wszystkie uczucia, zmienne – raz silniejsze, raz słabsze, a czasem może na jakiś czas w ogóle zaniknąć. Nawet wielcy święci, jak św. Wincenty a Paulo czy św. Teresa od Dzieciątka Jezus byli na jakiś czas pozbawieni odczuwalnej pewności wiary, nie stając się przez to chwiejnymi w swym przekonaniu o słuszności i właśnie pewności wiary” [5].

Jak podaje św. Pius X w Pascendi, z modernistyczną teorią ewolucji dogmatów podporządkowaną uczuciom religijnym związane są między innymi takie zjawiska i prądy, jak agnostycyzm, immanentyzm, zniekształcanie historycznych zjawisk (szczególnie dotyczących życia Chrystusa Pana), dychotomizacja wiary i rozumu, sakramentalny symbolizm, dążenie do rozdziału Kościoła od państwa. Taka mikstura licznych błędów i odstępstw w dziedzinie wiary i zdroworozsądkowej filozofii, skłoniła Piusa X do jasnego podsumowania zjawiska modernizmu i zamiarów jego rzeczników w następujących słowach: „Ten ich duch nowatorski czepia się wszystkiego, co jest katolickim (…) Chcą więc reformować filozofię w seminariach duchownych w ten sposób, iż usunąwszy filozofię scholastyczną i złożywszy ją do historii filozofii między przestarzałe systemy, chcą wykładać młodzieży filozofię nowożytną, która jedynie odpowiada epoce, w której żyjemy. Co się tyczy reformy teologii, to teologia, którą zwiemy racjonalną, winna się opierać na filozofii nowożytnej; teologia zaś pozytywna – na historii dogmatów. (…) Co się tyczy katechizmu, to w nim winny być uwzględnione tylko te dogmaty, które zostały zreformowane i są dostępne dla przeciętnego człowieka. Co do ceremonii zewnętrznych, należy zmniejszyć liczbę praktyk pobożnych, albo przynajmniej wstrzymać ich rozrost. Niektórzy z nich ujmując się zbytnio za symbolizmem, okazują pewną skłonność do ustępstw w tej dziedzinie. Ale co się tyczy Kościoła rządzącego, ten, zdaniem ich, winien być zreformowany od góry do dołu, zwłaszcza władza dyscyplinarna i dogmatyczna. Duch jego i forma winny się zastosować do stanu świadomości nowoczesnej, która jest dziś całkiem demokratyczną: a zatem i kler niższy a nawet i laicy niech wezmą udział w rządach Kościoła, a cała władza w ten sposób niech zostanie zdecentralizowaną. Podobnie zreformować ich zdaniem należy Rzymskie Kongregacje do prowadzenia spraw kościelnych, przede wszystkim zaś urząd Świętego Oficjum i Indeksu. Duchowieństwu, w takie instrukcje opatrzonemu, zalecają powrócić do pokory i ubóstwa pierwszych wieków, a swe poglądy i swą działalność zastosować do zasad modernistycznych. Wreszcie są tu i tacy, którzy, idąc w ślady swych mistrzów protestantów, żądają zniesienia celibatu. Cóż więc zostaje trwałego, nietkniętego w Kościele, co by nie powinno być zreformowane przez nich albo według ich zasad?” [6].

Modernizm stosowany, a serca ortodoksyjne

Według kardynała Mariadiagi wyżej opisana trucizna modernizmu obecnie nie jest już zagrożeniem dla Kościoła. Delikatnie rzecz ujmując, trudno o większą zuchwałość, szczególnie jeśli patrzeć z dzisiejszej perspektywy na cytowany wcześniej obszerny ustęp z Pascendi Dominici gregis: to wszystko, o czym pisał święty papież, nie tylko jest nadal aktualne, lecz przybrało tempa. Kardynał Maradiaga oczywiście ma rację, że „położenie kresu wrogości między Kościołem a modernizmem” było jednym z celów wielu spośród ojców soborowych, jak również ich doradców (periti) i na poziomie formalnych gestów i słów nauczania uwidoczniło się to w osobie papieża Pawła VI, jak również w osobach jego następców, tzw. papieży posoborowych. Na poziomie niektórych dokumentów soborowych ten zamiar został osiągnięty. Wyszczególnić tu należy te teksty, który traktują o ekumenizmie, wolności religijnej i kolegializmie, ale również soborową Konstytucję duszpasterską o Kościele w świecie współczesnym Gaudium et Spes. Nie jest moim zamiarem przedstawienie zarysu historii Soboru w kontekście wpływania na jego obrady przez ludzi, którzy z powodu swojego modernizmu, i nie tylko, jeszcze na kilka lat przed Soborem byli cenzurowani przez Święte Oficjum. Wystarczy powiedzieć, że Sobór Watykański II nie był soborem dogmatycznym i jego nowy kierunek wyrażony w niektórych dokumentach nie jest bezwarunkowo wiążący dla katolika. Co więcej, jego postanowienia mogą być przedmiotem zastrzeżeń, a nawet sprzeciwu ze strony wiernych, jeśli kolidują w jakikolwiek sposób z nieomylnym Magisterium „przedsoborowym”. Tacy luminarze ortodoksji katolickiej, jak profesor Romano Amerio, Michael Davies, ks prof. Bruno Gherardini, czy kanonista ks. Gregory Hesse, udowodnili to jednoznacznie.

Problem jednak polega na tym, że podczas, gdy kardynał Maradiaga wyraża z powodu takiego rozwoju sytuacji radość, liczni katolicy, w tym niżej podpisany, słusznie się oburzają, widząc pozornie bezproblemową kohabitację doktrynalną modernizmu i katolicyzmu dzięki próbom zmodyfikowania tego drugiego, jego uwspółcześnienia. I niestety, nie chodzi tu o próby jakiś zacietrzewionych odstępców czy heretyków w sutannach, których mamy mnóstwo wokół siebie (przynoszące niegdyś chwałę Kościołowi zakony jezuitów i dominikanów przodują w takich wyskokach), lecz chodzi o próby modyfikowania doktryny przez górę, w tym przez obecnego, jak i poprzednich papieży, którzy jednoznacznie przyznawali się do bycia w duchu i sercu papieżami Soboru. To trzeba sobie jasno powiedzieć, gdyż nigdzie wcześniej niespotykana papolatria sparaliżowała u wielu zdrowy katolicki zmysł i zdolność merytorycznej krytyki nawet najwyższej instancji kościelnej, jaką jest papiestwo, gdy są ku temu powody.

W tym kontekście zasadne jawi się pytanie o skuteczność akcji katolickiej na niwie społecznej w Polsce. Gdy mowa o atakowaniu Kościoła w Polsce, zazwyczaj mamy na myśli sytuacje, w których kpi się z katolickich obyczajów, podważa się chrześcijański charakter naszej kultury, zarzuca hierarchom mieszanie się do polityki, kwestionuje się w sposób często bezczelny podstawowe zasady prawa naturalnego, propaguje się zabijanie nienarodzonych dzieci, „in vitro” i ideologię gender. Jeśli kardynał Maradiaga ma rację, to czy wierni, jak również duchowni, którym wmówiono, że zasady modernizmu zlewają się z zasadami katolickimi, są w stanie zwyciężyć w wojnie kulturowej, skoro we własnych „instrukcjach wojny” (np. obecny Katechizm Kościoła Katolickiego) mają de facto wyłożone pierwotne zasady animujące liberalne zdziczenie? Czy modernizm religijny może być owocnym antidotum na modernizm polityczny i kulturowy? Oczywiście, należy się cieszyć, że jeszcze wyraźnie widać formalne znaki katolickiej reakcji w Polsce. Katolickie protesty chociażby w sprawie plugastwa zwanego Golgota Picnic unaoczniły to raz jeszcze. I bardzo dobrze, że tak jest. Jeszcze. Albowiem trudno oprzeć się wrażeniu, że jednak coś tu jest nie tak.

Czyż nie jest paradoksem, że katolicy, którzy na co dzień lub w każdą niedzielę uczęszczają na liturgię posoborową, o której swego czasu kardynałowie Ottaviani i Bacci pisali, że „reprezentuje zarówno jako całość, jak i w szczegółach uderzające odejście od katolickiej teologii Mszy takiej, jaka została sformułowana na 22 sesji Soboru Trydenckiego” [7], i którą nawet sam kardynał Ratzinger, poźniejszy papież Benedykt XVI, swego czasu w książce Duch liturgii nazwał „liturgią sfabrykowaną” i „banalnym produktem chwili”; że owi katolicy są w stanie pod tradycyjnymi sztandarami, z różańcem w ręku i walecznym duchem wystąpić publicznie w obronie wiary? Wydaje się, że tak się sprawy mają, gdyż pomimo daleko posuniętej modernizacji doktrynalnej Kościoła rażące bluźnierstwa czy ośmieszanie tradycyjnej moralności są bardziej skłonne do pobudzenia katolickiego sprzeciwu, niż nieco zawiłe kwestie doktrynalne czy filozoficzne. Do katolików w Polsce nie dotarło (może to i lepiej), że sprawujący obecnie władzę papieską Franciszek pochwala niedwuznacznie tę samą zasadę, która leży u podstaw liberalizmu, z którym właśnie oni, polscy katolicy, walczą: prymat sumienia. To tylko jeden z przejawów ustąpienia walki między Kościołem a modernizmem.

Niektórzy komentatorzy określają zjawisko walczących, lecz paradoksalnie z różnych powodów nie antymodernistycznych katolików, jako neokatolicyzm. Neokatolicyzm możnaby opisać jako formę liturgicznego, teologicznego, filozoficznego i eklezjalnego progresywizmu, który byłby źle odbierany przez Rzym przed Soborem Watykańskim Drugim, nawet jeśli neokatolicyzm nie jest otwartym modernizmem. Konkretnie neokatolicyzm akceptuje i broni tego, co pewien neokatolicki komentator z uznaniem określił jako „serię reform i zmian, które wpłynęły na katolików i które, pod wieloma względami, zmieniły zewnętrzne oblicze Kościoła”[8]. Jednak żadne z tych zmian nie zostały katolikom przykazane przez Kościół, dając katolikom swobodę bycia w przedsoborowym nurcie katolicyzmu. Te zmiany obejmują nową liturgię w językach narodowych i nowe przedsięwzięcia duszpasterskie ekumenizmu i międzyreligijnego dialogu, które w praktyce dramatycznie zliberalizowały postawy katolików, bez jakichkolwiek zmian w formalnej doktrynie i dogmatach Kościoła.

Jeśli walka z rewolucją kulturową i liberalizmem, tym najbardziej śmiertelnym z wrogów chrześcijańskiego i konserwatywnego porządku, ma być prowadzona z powodzeniem, niezbędne jest całkowite i kategoryczne odrzucenie zasad modernizmu w Kościele. Ognia nie ugasi się ogniem i czas udawania, że dalsze „przyswajanie najlepiej wyrażonych wartości dwóch wieków liberalnej kultury”, jak określił z uznaniem profil ideowy współczesnego Kościoła kard. Ratzinger, w wywiadzie z Vittorio Messorim w 1984 roku, musi się skończyć. Tylko mocne trzymanie się Tradycji katolickiej, poprzez odpowiednią formację intelektualną, najlepiej przy lekturze przedsoborowego Magisterium papieży (szczególnie Piusa IX, Leona XIII i Piusa X) oraz karmienie swojej duszy owocami autentycznej i całkowicie katolickiej liturgii, kanonizowanej po wsze czasy przez św. Piusa V, jaką jest Msza Trydencka, zwana również Mszą Tradycyjną, nazwaną przez o. Fredericka Fabera „najpiękniejszą rzeczą po tej stronie Nieba”, jest w stanie zatrzymać dalszy rozrost modernistycznej trucizny. To program minimum, którzy trzeba szeroko propagować: katolicka doktryna, katolicka liturgia, katolicka rodzina, katolicka polityka. Tylko trafne zdiagnozowanie obecnego kryzysu może przynieść oczekiwane owoce. Oczywiście, sytuacja nie zmieni się z dnia na dzień i czeka nas trudna droga wypierania modernizmu z jak największych obszarów Kościoła. Ale jest to wpisane w naszą misję tu, na Ziemi – wszak, piękne, tradycyjne określenie Ecclesia militans do czegoś zobowiązuje. Dla tych o szczerych sercach, którzy mieliby wątpliwości, czy warto stanąć po stronie katolickiego tradycjonalizmu, który jest niczym innym jak integralnym, niezmiennym katolicyzmem stosowanym, dedykuję słowa tego, który jako pierwszy zdemaskował pozory odnowy Kościoła i mglistego aggiornamento, św. Piusa X, piszącego, że „Prawdziwymi bowiem przyjaciółmi ludu nie są ani rewolucjoniści, ani nowatorowie, lecz tradycjonaliści” [9].

 Michał Krupa

[1] A. Vermeersch, Modernism, w: „Catholic Encyclopedia”, t. 10, New York 1911; dostępne na http://www.newadvent.org/cathen/10415a.htm ( dostęp dn 8/07/2014)

[2] G. Tyrell, Through Scyllia and Charybdis or the Old Theology and the New, New York 1907, s. 277.

[3] Summa contra gentiles, I, 59.

[4] Vermeersch, ibidem.

[5] Ks. Mattias Gaudron FSSPX, Katechizm i kryzysie w Kościele; dostępne na: http://www.piusx.org.pl/kryzys/katechizm-o-kryzysie-w-Kosciele/11 (dostęp dn 8/07/2014)

[6] Św. Pius X, Pascendi Dominici gregis, Warszawa 2002, s. 48-49.

[7] Kard Alfredo Ottaviani i kard Antonio Bacci, Krótka analiza krytyczna Nowego Porządku Mszy; dostępny na: http://www.piusx.org.pl/zawsze_wierni/artykul/332 (dostęp dn 8/07/2014)

[8] J. Likoudis, K. Whitehead, The Pope, the Council and the Mass, Steubenville 1981, s. 11.

[9] List Apostolski, Notre charge apostolique

1 odpowieź

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply