Łzy nad Styrem, cz. 2

Wiele oddziałów, walczących po tej samej stronie, wyrżnie się przypadkiem i tylko dlatego, że usłyszy obcą nutę w mowie ukrytych za krzakiem ludzi. Sytuacja, w której ktoś, per analogiam z Mickiewiczem, będzie wołał po polsku: “Ukraino, ojczyzno moja”, stanie się w ogóle nie do pomyślenia.

Klewań

„Czy wie pan, do kogo należy teraz zamek?” – pytam w Klewaniu, stojąc pod rodową posiadłością Czartoryskich. Zamek, którego budowę rozpoczęto w XV wieku, należał do rodu jako jego główna siedziba aż po drugą połowę XIX wieku, kiedy panowie na Klewaniu sprzedali go Rosjanom, wzbudzając powszechne oburzenie. Wspaniałe klewańskie zbiory i archiwum uległy rozproszeniu. Może dlatego do końca nie wiadomo, czy Czartoryscy rzeczywiście wywodzą się od Giedymina. Od XIX wieku aż po czasy stosunkowo niedawne w pałacu mieściła się szkoła. Od kilku lat nieużywany podupada i w zasadzie jest już w stanie kompletnej ruiny. Imponująco wygląda tylko od strony doliny Stubła – z dołu nie widać, jak bardzo zdewastowano go w środku. Młody chłopak, który wyrabia pod zamkiem płytki chodnikowe, okazuje się radnym, deputatem lokalnego samorządu. Na pytanie o przyszłość Ukrainy, jako zatroskany o ojczyznę młody człowiek, odpowiada chętnie: „Tu 95 procent było za pomarańczowymi, teraz to pewnie głosowaliby na Juszczenkę, może na Tymoszenko, ale na pewno nie na Janukowycza. Ludzie to myślą, że jak pomarańczowa rewolucja wygrała, to wszystko zrobi się samo. A tak nie jest”.

Przedziwne są drogi kształtującego się poczucia obywatelstwa. Skutkiem politycznej bierności Ukraińców jest bowiem, według młodego deputata, nie korupcja, niespójne prawo czy przetrwałe sowieckie zwyczaje, ale brak nawyku sortowania odpadów. Wypytuje dokładnie, jak radzimy sobie z odpadami w Polsce, ile mamy pojemników, jakiego rodzaju, jakie i jak liczne wysypiska oraz gdzie one się znajdują. Jesteśmy w Unii, z pewnością sortujemy znakomicie. Deputat jest wyraźnie zmartwiony; przemawia przez niego wielka obywatelska troska. „Może macie w Polsce jakichś bogatych ludzi. Chętnie wydzierżawimy zamek na 49 lat” – mówi wreszcie. – „Jest świetnie położony, na trasie z Łucka do Żytomierza. Można zrobić hotel i zarobić. Sprzedać to nie, ale wydzierżawić możemy”. Po chwili powraca do kwestii odpadów. Pokazuje leżące w pobliżu śmieci i ubolewa nad marazmem młodych ludzi.

Bo i rzeczywiście – Ukraina nie posiada własnych elit. Można wręcz stwierdzić, że ich brak jest jej chroniczną chorobą. Z braku własnej tradycji intelektualnej XIX-wieczne pierwociny „idei ukraińskiej” były, jakie były. Skądś czerpać soki musiały, a wrogość w stosunku do Polaków była dobrze zakorzeniona. „Z dawna naród ruski zawziął immortale odium (nieśmiertelną nienawiść) przeciw Lachom albo Polakom i w nim aż do tego czasu per succersionem (w następstwie) trwa i coraz za najmniejszą okazją żarzy się i umacnia tak dalece, że wolałaby Ruś… iugum pati Turcarum (narazić na jarzmo Turków) albo innego tyrana, niżeli in tam libera Republica tranquille et beate vivere (w tak wolnej Rzeczpospolitej żyć spokojnie i szczęśliwie)” – pisał w połowie XVII wieku soczystą, barokową polszczyzną anonimowy autor „Dyskursu o teraźniejszej wojnie kozackiej” (dotyczącego, oczywiście, powstania Chmielnickiego). Przyczyny utożsamienia zła z Polakami były zawsze te same i bardzo prozaiczne: „Lachowie bardzo gęsto osiedli ruskie kraje i rozkrzewili się (…). Wszystkie też urzędy (…) odprawują, senatorskie i trybunalskie krzesła zasiadają w powiatach ruskich”. Wydaje się też, że Ukraina, aż po XIX wiek, kiedy obmyśliła swoją niepodległość, przedkładała nad polskie inne jarzmo – Rosji. Powodów było wiele, ale dominowały racje religijne i etniczne: poczucie przynależności do prawosławnej rodziny Rusów. I to chyba także znaczące, że anarchiczna wolność hajdamaków bardziej skłonna była paktować z absolutyzmem niż federalistyczną republiką.

Kiedy stare ruskie rody szlacheckie wybrały polską kulturę i katolicyzm, hajdamactwo – późniejszy „podmiot” dziejów na Wołyniu, Galicji i Kijowszczyźnie – odcięło się od nich. Symbolem tego stanu rzeczy niech będzie fakt, że pacyfikatorem wielkiej kozackiej „ruchawki” z 1648 roku stał się spokrewniony z najwybitniejszym Kozakiem wszechczasów, Dymitrem Wiśniowieckim, noszący to samo nazwisko ruski kniaź Jarema. Jak piszą historycy, stanowiące demokratyczny żywioł XVII-wieczne Kozactwo nie potrafiło zrozumieć i przyjąć republikańskich tradycji Korony i Litwy. Umowa hadziacka okazała się przez to porażką, a lud Ukrainy szybko (i krwawo) poradził sobie z tymi, którzy chcieli ją wskrzeszać. Nie ulega też wątpliwości, że od klęski ówczesnego porozumienia rozpoczął się zachód Rzeczpospolitej – misja ustrojowa, którą miała w dziejach, została zatrzymana. „Myśmy Polskę powalili / Ongiś. Za to chwała…” / Święta prawda: Polska padła / I was pogrzebała!” – napisał Taras Szewczenko, któremu język ukraiński zawdzięcza tyle, ile my Kochanowskiemu i Mickiewiczowi. Święte słowa.

Potem elity tych ziem kształtowała Moskwa carów. Leon Wasilewski, przedwojenny teoretyk relacji Polski z kresowymi narodami, niejednokrotnie podkreślał w swoich pismach to, że XIX-wieczna „młodoukraińska” elita mówiła w zasadzie po rosyjsku. Ukraińskim władał lud; to okazało się z czasem kluczem do sukcesu nacjonalistów i powodem klęski polskojęzycznych panów.

W XX wieku rząd dusz przejęli sowieci; dziś na Ukrainie dominuje jeszcze mentalność ukształtowana pod rządami radzieckimi. Jej korzenie są jednak o ponad wiek starsze. Kształtująca się w XIX wieku inteligencja, pierwsza prawdziwie własna, skupiona dookoła uniwersytetu w Charkowie, zdefiniowała naród i dała mu tożsamość. Opierała się na ludowych mitach, a przez to często była stronnicza i wybiórcza. Romantyzm ukraiński czerpał z polskich wieszczów głównie wiedzę o prądach literackich – zupełnie obce były im zachwyty nad federalizmem Rzeczpospolitej. To chyba najbardziej symptomatyczne: kiedy Mickiewicz i Słowacki śnili o odrodzeniu dumnej, wielonarodowej Rzeczy Wspólnej, Ukraińcy tworzyli ideę narodu bez rys, różnic językowych i mniejszości. Bardziej przemawiała do nich romantyczna lingwistyka i etnologia Herdera: prawda tkwiła w ludzie i jego języku. Tylko dzięki ludowi i poprzez lud Ukraina mogła się narodzić – pozbywszy się wcześniej tego, co podcinało mu skrzydła. Był to krok w stronę zwycięstwa hajdamackiego żywiołu. Szewczenko dał krwawym nawykom czerni metafizyczną podstawę: prawda zwycięży w krwawej rewolucji. Degeneracja ludzkości zakończy się wielkim upadkiem – dopiero z czeluści, w którą spadnie (i dzięki niej), człowiek będzie mógł się podźwignąć i przemienić. Także Ukraina miała narodzić się z krwi, dzięki masowemu, plebejskiemu powstaniu. „’Hajdamaki to nie wojsko, / To łotry, to zbóje, / To w historii naszej plama…’ / Łżesz, najemny szujo! / Ni za wolność, ni za prawdę / Zbój stawać nie będzie, / Nie rozkuje z kajdan ludu / Zakutego wszędzie. / Właśnie przez was nie zabije / Wyrodnego syna / Nie przeleje krwi serdecznej / Za swoją krainę” – pisał ukraiński wieszcz („Chłodny Jar”), dając narodowi nowego pozytywnego bohatera. Odtąd już nie będzie nim igrający ze śmiercią pograniczny wojownik, dla sławy gnębiący najazdami Turków i Tatarów. Bohaterem Ukrainy stanie się mordujący Polaków hajdamaka.

Przywódca ruchu cyrylo-metodiańskiego, Mykoła Kostomarow, ubierał sen o monolitycznej, „samostijnej” Ukrainie w dramaty. W „Nocy perejasławskiej” Maryna Łysenkiwna, Ukrainka, wydaje męża, polskiego starostę, Kozakom, którymi dowodzi jej brat. „Ukrainką jestem – / Pomogłam więc braciom / I Lacha na zgubę prowadzę; / Ale jako kochanka twoja – / Z tobą zginę / Od kozackich szabel (…) / Słyszysz bracie? / Ja obowiązek swój spełniłam – / Ty wypełnij swój! / Zabij nas oboje”. Byle szybko, krwawo i ostatecznie. Koniec polsko-ukraińskiego małżeństwa nadszedł, zanim na dobrą sprawę sakrament w ogóle został zawarty…

W świadomości ukraińskich ziemian idea jagiellońska umierała bardzo powoli. Kresowe elity, mimo swoich pozytywistycznych złudzeń, były w XIX wieku zupełnie odcięte od ludu. Co więcej, kompletnie nie dostrzegały faktu, że na wsi zaczyna rodzić się coś nowego: podsycana przez młodoukraińską inteligencję świadomość narodowej odrębności. Chłopi z kolei postrzegali „panów” jako dziwaków – nie dość, że mówiących innym, bo polskim językiem, to posiadających dziwne upodobania: śpiących do późna, stawiających po pokojach dziwne i nieużyteczne bibeloty, wreszcie sadzących rośliny, które nie rodzą. Nic dziwnego, że pierwszymi rzeczami, które cierpiały w wyniku złości tłumu podczas chłopskich buntów przełomu XIX i XX wieku były fortepiany, książki i kwiaty doniczkowe.

Nie bez znaczenia była też kwestia własności ziemi. Szlachcic oddawał ją chłopu niechętnie, przekonany o jej świętości i o tym, że to on, pan, jest powołany do tego, by jej strzec. Kresowa szlachta sama i za wszelką cenę zamykała się w mitach rodem z innej epoki. Nie chciała zobaczyć, jak poważna staje się sytuacja wokół. „… szlachcic-rolnik zajęty pracą na roli, nie czuje w sobie osobliwego pociągu do łamania głowy nad takiemi zagadnieniami – pisał w 1904 roku Roman Skirmunt – woli on je omijać i ignorować. Ale przychodzą chwile w dziejach, że apatya taka staje się zgubna na równi z niepowołaną ruchliwością. Sfinx zabija i tych, którzy się zagadnieniami jego nie interesują”. A ów okrutny, uskrzydlony stwór już nadchodził, żeby zadać najtrudniejsze pytanie w dziejach idei jagiellońskiej: jakiej jesteś narodowości? Wkrótce potem zacznie mordować – na przykład tych, którzy nie będą w stanie odmówić po ukraińsku pacierza. Przy okazji pojawi się wiele paradoksów. Wiele oddziałów, walczących po tej samej stronie, wyrżnie się przypadkiem i tylko dlatego, że usłyszy obcą nutę w mowie ukrytych za krzakiem ludzi. Sytuacja, w której ktoś, per analogiam z Mickiewiczem, będzie wołał po polsku: „Ukraino, ojczyzno moja”, stanie się w ogóle nie do pomyślenia. Na Litwie zresztą również nie. A paradoksalnie, możliwości rozwoju sytuacji mogło być wiele: świadomość stanowa, którą zakonserwowali zaborcy, spowodowała, że w wielu częściach dawnej Polski chłopstwo także nie uważało się za Polaków. Tymi ostatnimi byli w potocznej świadomości tylko panowie, a przeciętny Boryna miał się po prostu za chrześcijanina czy katolika. Sytuacja aż prosiła się o uproszczenia. Kluczem okazał się język i religia: greko-katolicyzm, jak na ironię, dziecko federalizmu Rzeczpospolitej.

Przed Ukrainą stoi zatem wielkie zadanie: dorobić się nareszcie inteligencji, która nad krwawe mity przedłoży trzeźwy osąd swojej bardzo zagmatwanej historii. Potrzeba ludzi, którzy potrafiliby na obecną sytuację Ukrainy spojrzeć jaśniej, wyprostować kładzione im od dekad do głowy pojęcia i, dzięki temu, przyznać się do popełnionych zbrodni. Wciąż jest to jednak trudne. „Jak mówi się o Polsce w ukraińskiej szkole?” – pytam harcerkę ze Zdołbunowa. O ile na wcześniejsze pytania odpowiadała po namyśle, na to udziela odpowiedzi bez wahania. „Źle” – stwierdza. – „Im późniejsze czasy przerabiamy, tym gorzej”. Pochodzi z polskiej rodziny i mówi po polsku całkiem nieźle – ale jako jedyna tak dobrze w swojej drużynie, wchodzącej w skład Harcerstwa Polskiego na Ukrainie. To jednak dlatego, że nie ma komu ich uczyć. Po pierwsze jest mało chętnych, po drugie – lokalne władze odbierają chęci nawet tym, którzy je mają.

Do polskości trudno jest się tu przyznać. Inny człowiek, napotkany na ulicach Łucka, okazuje się bardzo dobrze mówić po polsku. „Jeździłem do Polski za pracą, to umiem” – mówi. Dopiero po chwili rozmowy przyznaje: „Moja matka była Polką i cała rodzina z jej strony to Polacy. Pochodzimy z Przemyśla”. W Komarnie koło Lwowa żyje z kolei Stanisław Ludkiewicz, wytworny starszy pan, absolwent przedwojennego gimnazjum w Stryju. Zaprosił nas na kawę i wódeczkę (typowa gościna w tych okolicach). Polski zna nienagannie, ale jego syn mówi już tylko po ukraińsku i na stwierdzenie, że jego ojciec jest Polakiem, reaguje zdziwieniem. Rzeczywiście, nigdy się nad tym nie zastanawiał, a i tata nie stawiał nigdy sprawy w ten sposób. (c.d.n.)

Marta Kwaśnicka

(2007)

Pierwodruk w piśmie “44/Czterdzieści i Cztery”.

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply