Znów zobaczyłem we Wrocławiu Panoramę ze Lwowa.

Oczywiście Racławicką. Stwierdzając dowodnie, że wielkim dziełem sztuki jest. Co prawda jakość malowidła pozostawia w pewnych fragmentach wiele do życzenia, a rzekoma iluzja to dla współczesnego człowieka już raczej tylko iluzja iluzji. Jednakowoż wielkim dziełem sztuki jest. Wprawia w podziw sprawnością malarskiego warsztatu, ogromem zamierzonego i ukończonego przedsięwzięcia, i wzrusza.

Nagrany wiele lat temu, bardzo piękny i ciepły komentarz, którego wysłuchują zwiedzający, jest ostrożny, niepochwalny, neutralny – powstał wszak w atmosferze czasu, w którym malarstwo Kossaka i Styki wielu określało jako “kicz”, a patriotyczne tematy zyskały pośród “prawdziwych artystów” przekleństwo obciachu. Za to solidarnościowa, zbuntowana publiczność łaknęła patriotycznych wzruszeń. Trzeba było wypośrodkować.

“Prawdziwi artyści” nadal uważają, co uważają, ale wystarczy spojrzeć na produkcje Styki i Kossaka, a potem na malowane współcześnie polskie portrety i powstające dziś pomniki, żeby zobaczyć, kto tu ma warsztat, a kto go nie ma. Kto teraz zdolny byłby do namalowania takiego płótna? Owszem, tak, są nawet ludzie, którzy podobny talent mają, i świetnie malują: konie, ludzi, pejzaże, tak. Ale jest ich mało na świecie, a u nas na lekarstwo – nikt zaś nie posiadł takiego doświadczenia, które pewnie pokierowałoby jego ręką po płótnie o rozmiarach 15 na 120 metrów. Nikt już nie podejmuje podobnych wyzwań. To się robi w komputerze. Nade wszystko zaś…

Lwowska Panorama i Muzeum Powstania

…dopiero teraz, przy tej wizycie zrozumiałem, że Panorama Racławicka to fenomen, który wbrew pozorom jest nam, ludziom XXI wieku, bardzo bliski.

Kiedy odsłonięto ją na Powszechnej Wystawie Krajowej w 1894 roku we Lwowie, stała się atrakcją, przyciągającą Polaków z trzech zaborów, poruszając patriotyczną wyobraźnię bardziej jeszcze niż płótna Matejki. A także inaczej, bo była nowością – choć tylko w Polsce. Na świecie już od stu lat tworzono wówczas i wystawiano panoramy bitew, miast et caetera. U nas brakło odpowiednika. Aż tu nagle – jest. Stąd i duma, i zachwycenie.

“To nie obraz, to czyn” – pisano. Chłopi z całej Galicji zjeżdżali do Lwowa, aby sami sobie mogli udowodnić, że chłop potrafi – “otośmy my są”. Panorama stała się jednym z tych wydarzeń publicznych, które “naszą przyszłość popchnęły w przód”, by sparafrazować Ujejskiego; które doprowadziły do tego, że stan chłopski stał się narodem polskim.

Zatem była dla pokoleń żyjących wiek temu z okładem tym samym mniej więcej (bardzo mniej więcej, porównanie jest nader ogólne, ale mym zdaniem słuszne), czym stało się dla nas w latach ostatnich Muzeum Powstania Warszawskiego. To ono wszak poruszyło nowe struny, udowodniło, że tradycyjny patriotyzm w naszej społeczności nie zagasł. A już się tak wydawało. Wszak pamiętamy, jak to jeden z Ważnych Weteranów, widząc zwiedzającą Muzeum, przejętą młodzież w dniach zaraz po otwarciu, odciągnął dyrektora na bok i prosił, żeby mu przysiąc, iż to nie jest zorganizowana inscenizacja. Nagle zobaczył i uwierzył, że jednak istnieje patriotyzm, który deklaruje się jako autentyczny, spontaniczny, nie stromtadraciały, nie obciachowy, nie zaprzeszły. A pamiętamy, jak przed otwarciem tegoż Muzeum “GazWybor” o taki właśnie mniej więcej charakter je pomawiała, przed nim ostrzegała. Dopiero medialny sukces odmienił opinie.

Bo w ogóle tak to jest…

…że patriotyzm, ale przecie i nihilizm, czyli każde społeczne uniesienie i zagięcie, nie rodzą się i nie rosną same z siebie, a na pewno nigdy w sposób masowy. Owszem, bywa, że tkwią w naszych duszach i umysłach, że prywatnie o nich myślimy, czasem mówimy. Ale nie ze wszystkim ruszamy na ulicę i nie za wszystkim, co nam się śni, zagłosujemy. Potrzeba impulsu, który pokaże, iż coś jest możliwe, dobre, właściwe, a nadto – że jest wspólne wielu. Takim impulsem była polska sztuka i literatura wieku XIX, sztuka patriotyczna, no i niepatriotyczna, która towarzyszyła narodowemu – i nihilistycznemu wzrastaniu Polaków. Takim impulsem byli hipisi i ich legenda. Potem, w skali gigantycznej – papieska pielgrzymka do Polski w 1979 roku. Żadne z tych wydarzeń nie stworzyło czegoś zupełnie nowego, lecz pozwoliło otworzyć oczy i serca na to, co już w oczach i sercach było.

Żeby skończyć aktualnie…

…rzec przyjdzie, że podobnym momentem okazała się katastrofa 10 kwietnia. Aczkolwiek i ona nie objawiła przecie nowej twarzy całej naszej społeczności – raczej wyzwoliła twarz do tej pory w głównych mediach przeklętą, negowaną, źle obecną (i, co tu dużo gadać, tę, do której się przyznaję). I padł strach na twarz dotąd bardziej promowaną, która nagle nie mogła znaleźć podobnie nośnej medialnej platformy do manifestacji… Więc mocno zagubioną poczuła się. I poczęła szukać -czegoś, co zbalansuje tę nagle wyzwoloną, prostą, tradycyjną i silną kontynuację idei kosynierów spod Racławic, ujawnioną pod Pałacem Prezydenckim i na krakowskim Rynku (by sparafrazować Pismo Święte: owo głupstwo dla “prawdziwych artystów” i zgorszenie dla gejofilów).

Co znalazła ta druga twarz? Niewiele. Z braku emocji pozytywnych trzeba było pójść na łatwiznę – i obudzić emocje negatywne. Zatem głównym impulsem stał się dla tej twarzy konflikt o Krzyż, autorytetem zaś – działalność Palikota; efektem – nocna demonstracja przed Pałacem. Te umożliwiły publiczną “nowość”, nius pod postacią niebywałej dotąd eskalacji chamstwa i bluźnierstwa, od razu przypisanej przez odpowiednie media i “prawdziwych artystów” – “wykształconej młodzieży z dużych miast”, a nadto pochwalonej, jako przecie i właśnie “lepsza twarz” polskiego społeczeństwa.

W zasadzie o tym wszystkim myślałem, oglądając parę dni temu Panoramę i zastanawiając się – co dalej? Dokąd idziemy? “Sztuka i naród” tudzież “wykształcona młodzież z dużych miast”?

Jacek Kowalski

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply