Z polskiego punktu widzenia oczywiście Ukraina związana z Europą to ogromne możliwości inwestycji, współpracy na wszystkich polach, ale także konkurencja tanich towarów i siły roboczej. W polskiej strategii wybija się jednak czynnik geopolityczny.

Dla młodych demonstrantów, a nawet dla starszych i bardziej doświadczonych polityków ukraińskiej opozycji wybór kierunku „europejskiego” ma trojaki wymiar. Po pierwsze, w unijnym wsparciu widzą szansę na modernizację kraju. Rzeczywiście Bruksela wymaga reform, których realizację gotowa jest wspierać pokaźnymi dotacjami. Szczegóły bywają jednak rozczarowujące. Bruksela zamiast na infrastrukturę czy nowe technologie podnoszące konkurencyjność postsowieckiego przemysłu, będzie wolała płacić na projekty tzw. miękkie – kampanie społeczne, edukację proeuropejską czy „rozwój instytucji społeczeństwa obywatelskiego”. Nawet w programach typowo modernizacyjnych spełnienie nieraz absurdalnych wymogów może pochłaniać więcej czasu i środków, niż są one warte. Jednak większość zaleceń zmusza do reform obliczonych na długofalowy rozwój i w tym propozycje pomocy UE zdecydowanie górują nad ofertami Rosji, które co najwyżej pomagają przetrwać kolejny kryzys, ale petryfikują stan zacofanej gospodarki i nieefektywne instytucje, przy tym uzależniając je od wschodniego kapitału.

Z drugiej strony prowadzone pod kierunkiem Brukseli reformy, choćby miały najsłuszniejszy kierunek, mogą być bardzo dotkliwe dla ludzi. A Unia nie kwapi się do wsparcia Ukrainy. Może ono mieć postać pieniędzy (bez nich się nie da), ale także jakiejś osłony politycznej. Oczywiście pójście w kierunku UE oznacza także ryzyko uzależnienia się od kapitału tym razem zachodniego.

Po drugie, kierunek zachodni oznacza wybór polityczny i cywilizacyjny. Unia miałaby obronić Ukrainę przed wchłonięciem przez Rosję. Ukraińcom Europa imponuje, bo kojarzy się z wolnością i dobrobytem. W ciągu kilku ostatnich lat poparcie dla integracji z Zachodem na Ukrainie podwoiło się i przekroczyło 50 procent. Natomiast zwolennicy członkostwa w Unii Celnej stają się powoli marginesem.

W Wilnie wszyscy wypowiadający się na temat Ukrainy europejscy liderzy wskazywali na rozminięcie się oczekiwań władzy w Kijowie i społeczeństwa.

Ale do Ukraińców nie zawsze dociera, że na dobrobyt trzeba przede wszystkim zapracować samemu, bo Unia ma też inne problemy. Całe południe pogrążone jest w kryzysie finansowym i nikt tam nie myśli o dalekich krajach na wschodzie. To myślenie podzielają Paryż i kraje Beneluksu. Prezydent Francji François Hollande przyleciał do Wilna w ostatniej chwili i natychmiast wyjechał.

Kłopotliwe członkostwo

Europa nie pali się do przyciągania Ukrainy, poza oczywiście Polską i resztą naszego regionu. Większość przywódców unijnych popiera stowarzyszenie Kijowa z Brukselą, ale już nie akcesję, która wiązałaby się z wydatkami na ukraińskie rolnictwo i konkurencją w obszarze górnictwa i produktów rolnych. W końcowej deklaracji zapisano 13 stron na temat sukcesów w różnych obszarach współpracy w ramach Partnerstwa Wschodniego i o zadaniach na najbliższe dwa lata. Wszystko to rocznie kosztuje budżet Unii ponad 1 mld euro. Nie ma jednak ani słowa o perspektywie członkostwa dla któregoś ze wschodnich partnerów. A politycy jeśli nie Ukrainy, to Mołdawii i Gruzji z pewnością na taką wzmiankę liczyli.

Mało kto, szczególnie w Berlinie, gotów też jest przedkładać współpracę z Kijowem nad interesy z Moskwą. Może więc się okazać, że plan polityczny zerwania z rosyjską dominacją przez Brukselę się nie powiedzie. Dzień przed wileńskim szczytem moskiewski „Kommiersant” opublikował wspólny artykuł byłych ministrów spraw zagranicznych: Rosji – Igora Iwanowa, Polski – Adama Daniela Rotfelda, i byłego ministra obrony Wielkiej Brytanii – Desmonda Browne, w którym przekonywali do projektu Wielkiej Europy „od Norwegii do Turcji i od Portugalii do Rosji”. Ma być ona „strefą wspólnego bezpieczeństwa, współpracy ekonomicznej i kulturalnej między krajami i instytucjami”. W praktyce oznacza to włączenie Rosji w procesy decyzyjne UE i NATO i wyzbycie się specyficznej zachodniej historycznej, kulturowej i aksjologicznej indywidualności oraz pójście drogą konfrontacji z USA.

I jeszcze kwestia „wolności”. Wiadomo, jakie poglądy na sferę wartości i etyki dominują w UE. W znamienny sposób przypomniały o tym władze kijowskim demonstrantom. Skierowały mianowicie na Majdan opłaconych ochotników z tęczowymi flagami i transparentami o „prawach homoseksualistów”. Można sobie wyobrazić konsternację zgromadzonych entuzjastów Europy. Prowokacja nie udała się tylko dlatego, że geje dali się zbyt łatwo zdemaskować.

Historyczny wybór

Ten przykład wskazuje na trzeci walor europejskiego kierunku dla Ukraińców. Mianowicie jednoczy on siły polityczne wokół jednego celu, który ma wymiar narodowy i historyczny, a więc zakłada obowiązek rezygnacji z partyjnych interesów na rzecz dobra ojczyzny. Przykład daje Julia Tymoszenko, która wzywa z więzienia do podpisania umowy choćby kosztem jej wolności. Wprawdzie była premier i tak nie ma szans na zwolnienie, ale gest się liczy. Tyle że podobnych demonstracji jedności na Ukrainie było już sporo. Po „pomarańczowej rewolucji” Rada Najwyższa Ukrainy była chyba najbardziej skłóconym parlamentem Europy. Koalicje zawierano i rozbijano we wszystkich prawie konfiguracjach ugrupowań. W ciągu pięciu lat kadencji Wiktora Juszczenki były cztery rządy, nie licząc przejściowych i tymczasowych.

Z polskiego punktu widzenia oczywiście Ukraina związana z Europą to ogromne możliwości inwestycji, współpracy na wszystkich polach, ale także konkurencja tanich towarów i siły roboczej. W polskiej strategii wybija się jednak czynnik geopolityczny. Chcemy za wszelką cenę nie dopuścić do odbudowy strefy postsowieckiej jako nowego wschodniego imperium potencjalnie ekspansywnego i agresywnego. A trudno się łudzić, że jest jakiś inny cel tzw. Unii Celnej czy powstającej Unii Euroazjatyckiej. Od dawna rosyjscy analitycy (ale zachodni się z nimi zgadzają) uznają, że nie ma mowy o pełnowymiarowym rozwoju rosyjskiej mocarstwowości bez terytorium Ukrainy, przynajmniej do Kijowa… To tzw. teoria eurazjatyzmu. Jej zwolennikiem jest m.in. Władimir Putin.

Nie widać woli, by te wszystkie problemy podjęła Europa „zjednoczona”. Projekt Partnerstwa Wschodniego powoli osiada na mieliźnie. Kolejny szczyt za półtora roku w Rydze może być ostatnim, bo wyczerpie się formuła jednolitej platformy współpracy Wschodu z Unią. Sama wspólnota może się w widoczny sposób podzielić w zapatrywaniu na sens współpracy ze Wschodem, a i kraje partnerstwa pójdą każde swoją drogą.

Bezsilność UE

Unia ma zresztą niewielki wpływ na to, co się będzie działo w Kijowie w okresie, który Bronisław Komorowski nazwał „etapem postwileńskim”. Na razie nastąpił regres. Polski prezydent miał pojechać zaraz po szczycie na Ukrainę. W planie było m.in. otwarcie nowego przejścia granicznego. Ukraińcy obniżyli rangę wizyty do poziomu wicepremierów. Gdy tylko prezydent Wiktor Janukowycz odleciał z Wilna do Kijowa, doszło do brutalnego rozpędzenia proeuropejskich manifestacji na Majdanie. – Zewnętrzna presja nie może być usprawiedliwieniem dla decyzji suwerennego kraju. Nasz litewski przykład pokazuje, że jeśli ma się wolę oporu, to da się radę – zachęcała Kijów prezydent Dalia Grybauskaite. Ale chyba tego rodzaju argumenty do ukraińskiej zoligarchizowanej klasy politycznej nie przemawiają. Jeśli jednak postawią na Europę, to szansa na podpisanie umowy stowarzyszeniowej jest najpóźniej do wiosny 2014 roku. – Do tego czasu odbywa się pewnego rodzaju gra. Janukowyczowi wydaje się, że to on rozgrywa Europę i Rosję, ale oczywiście tak nie jest. Wszystko zależy od tego, co naprawdę mu obiecają [politycy UE] i co mu obieca Putin – zauważa Oleksandr Szuszko z kijowskiego Instytutu Współpracy Euroatlantyckiej.

Niestety, wygląda na to, że nie interes obywateli i dojrzały polityczny namysł zadecydują o losie państwa tak dla nas ważnego, ale prosta kalkulacja politycznych i ekonomicznych interesów rządzących polityków i ich mocodawców.

Piotr Falkowski

„Nasz Dziennik”

1 odpowieź

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply

  1. wincentypol
    wincentypol :

    Dla prawdziwie Polskich interesów pozostaje kibicowanie a nawet jak się da to i ukryć piłkę w tłumie kibiców -Ukraina związana z UE to tylko marginalizacja Polski na wszystkich płaszczyznach i tylko takie bydło polityczne i to z całej sceny politycznej może tego nie rozumieć .No cóż prawdziwe elity naszego narodu są wyniszczone począwszy od 1939 r do dnia dzisiejszego.Na dzień dzisiejszy nie można wskazać nawet jednego polityka dla którego ważniejsza jest POLSKA niż własna kasa.