Jak Gazprom zabawiał się w Witebsku

Jeden mieszkaniec dziwił się: „Wzięły pacany i dla zabawy miasto na tydzień zajęły! Zaraz wykupią je na zawsze! O, to wtedy sobie pożyjemy!”. W czasie tego święta mieszkańcy miasta poczuli się reczywiście obco. Do ani jednej restauracji, kawiarni czy nawet parku wejść, odpocząć w tym tygodniu nie wolno było: wszędzie miejsca zajmowała masa pijanych gazpromowców, którzy, jak twierdzą mieszkańcy, czasem zachowywali się bardzo agresywnie.

Gazprom zorganizował swoją kolejną coroczną imprezę korporacyjną w cichym, przytulnym Witebsku. Od tego, jak przywykli odpoczywać Rosjanie, Białorusinom włosy stają dęba. Ale gdzie indziej się podziać? Otwarte granice i niskie ceny przyciągają na Białoruś już nie tylko indywidualnych urlopowiczów z Rosji, ale także firmy-giganty. Przy czym kultura i zachowanie Rosjan w żadnej mierze nie zależy od grubości ich portfela.

14 maja w Witebsku rozpoczął się trwający tydzień festiwal Gazpromu „Pochodnia”. Rosyjski gazowy monopolista wcześniej „rozpalał ją” w Gelendżykie, lecz w momencie, gdy Białoruś sprzedała sąsiadowi swój gazociąg, zdecydowano spróbować zabawić się tutaj.

Aleksiejowi Millerowi bardzo się to spodobało. Szef Gazpromu nawet oświadczył, że czuje się w Witebsku „jak w domu”. To w pełni zrozumiale: Witebsk specjalnie dla tak ważnych gości (których, nawiasem mówiąc, do Witebska przywieziono prawie cztery tysiące) wyremontował kilka sal koncertowych, naprawił drogi, oczyścił ulice i parki. Gazprom nawet otrzymał możliwość rozwieszenia w całym mieście swoich billboardów oraz banerów nad prospektami. Gości osobiście przywitał sam prezydent Aleksander Łukaszenko. Miller tak zachwycił się, że obiecał, iż wszyscy kolejne edycje festiwalu będą odbywały się właśnie tu, w kulturalnej stolicy Białorusi.

Tak więc aktualnie w Witebsku odbywają się aż dwie poważne imprezy – „Pochodnia” oraz „Słowiański Bazar”. Jednakże pytanie, która z nich okaże się ważniejsza, nadal pozostaje otwartym.

W tym roku korporacyjny festiwal niezwykle mocno wzburzył mieszkańców Witebska. Białorusini nadal nie mogą dojść do siebie po tym, jak na własne oczy przekonali się, co robi z gazpromowymi wczasowiczami nadmiar pieniędzy i noworuska kultura zmieszana z korporacyjną.

W Witebsku, w którym nikt nigdy nie uświadczył ani korków, ani problemów z parkowaniem, miejscowi kierowcy poczuli się jak podczas „Słowiańskiego Bazaru”.

Miasto było wypełnione grupami nietrzeźwych mężczyzn i kobiet wystrojonych w granatowe korporacyjne podkoszulki. Goście w pełni zaaklimatyzowali się i poczuli się o wiele lepiej, niż w domu. Mimo tego, że Białorusinom w centrum miasta pić piwa nie wolno, to milicja do „błękitnych” odnosiła się skrajnie obojętnie. Mówi się, że „z góry” poszedł rozkaz nie ruszać gości. „Dawno nie widziałem ludzi swobodnie przechadzających się po mieście z piwem” – dziwi się mieszkaniec Witebska na jednym z miejskich forum internetowych.

We wszystkich większych sklepach wczasowicze bezustannie kupowali alkohol. Emeryci nie mogli bez przeszkód dostać chleba czy mleka. Ludzie już nie chodzili do sklepów codziennie, a woleli „zaopatrzyć się” od razu na cały tydzień – szans, by „dostać po mordzie od pijanego” było mniej i nie trzeba było tracić tyle czasu na stanie w kolejkach, przyznał korespondentowi agencji „Rosbałt” Wadim Tretiakow, 28-letni mieszkaniec Witebska.

„Z tych gazpromowców utrzymuje się tutaj tylko ograniczona część społeczeństwa. Więc dlaczego to nam, witebszczanom, nie wolno postawić samochodu na parkingu na Placu Wolności, a Rosjan, którzy przecież jeżdżą niezgodnie z przepisami, zwolniono z tego zakazu a nawet zarezerwowano im miejsca?”

Rosjanie, faktycznie, pędzili po Witebsku jak szaleni. Policjanci z drogówki pozwalali im nie tylko na parkowanie na chodnikach (miejscowi nie pozwalają sobie nawet stanąć choćby na krawężniku), ale i na przekraczanie prędkości czy jazdę na czerwonym. Najczęściej policjanci po prostu „upominali” piratów drogowych, a mandaty wypisywali w ostateczności.

Był i taki przypadek: w centrum miasta samochód na rosyjskich numerach, z flagą Gazpromu, jechał środkiem chodnika a jego kierowca i pasażerowie w żaden sposób nie mogli pojąć, dlaczego piesi nie rozchodzili się i nie ustępowali im drogi. Podobno prawie doszło do rękoczynów. Milicjanci, których na ulicach było pełno, w żaden sposób nie zareagowali na tę sytuację.

Białorusinów, którzy nie przywykli do majątkowej i kastowej segregacji, drażnił także fakt, że miasto „dudniło” przez cały tydzień, a mieszkańców nikt na te koncerty nie zapraszał. Gazprom w ramach „podarku” obiecał wpuścić wszystkich chętnych tylko na jeden koncert. Na wszystkie pozostałe imprezy wpuszczano osoby tylko z zaproszeniem. Biletów nikt nawet nie sprzedawał.

Jeden mieszkaniec dziwił się: „Wzięły pacany i dla zabawy miasto na tydzień zajęły! Zaraz wykupią je na zawsze! O, to wtedy sobie pożyjemy!”. W czasie tego święta mieszkańcy miasta poczuli się rzeczywiście obco. Do ani jednej restauracji, kawiarni czy nawet parku wejść, odpocząć w tym tygodniu nie wolno było: wszędzie miejsca zajmowała masa pijanych gazpromowców, którzy, jak twierdzą mieszkańcy, czasem zachowywali się bardzo agresywnie.

Tak w ogóle, gwoli sprawiedliwości, warto zauważyć, że problem tkwi nie tylko w Gazpromie. Rosjan, którym podoba się wypoczynek na Białorusi, jest co raz więcej. Do sąsiadów przyciągają ich niskie ceny, czyste ulice i dostępność kasyn, których jeszcze nie zakazano na Białorusi. Tylko miejscowych, których Łukaszenko przez 19 lat swoich rządów przyuczył do porządku i skromnego zachowania, zupełnie to nie cieszy. Okazuje się, że w egalitarnym kraju z komunistyczną moralnością podzielono mieszkańców na tych przyporządkowanych do pierwszego lub drugiego gatunku.

Aktualnie na Białorusi to tu, to tam wybuchają gorące dyskusje: czy należy w ogóle cieszyć się z gwałtownego wzrostu liczby rosyjskich turystów? Jedni twierdzą, że to dobrze: ludzie przywożą do kraju pieniądze. Inni za to oburzają się: zysk i tak zostanie w kieszeniach „wierchuszki” oraz elity biznesowej, a za to chamstwo znosić będą musieli zwykli mieszkańcy.

Oczywiście, możliwe, że taki jest los wszystkich „biednych krewnych”. Jak powszechnie wiadomo, Anglicy po wstąpieniu Łotwy do Unii Europejskiej patrzą na nią wyłącznie jak na tani i blisko położony burdel, do którego jeżdżą na swoje wieczory kawalerskie, w czasie których regularnie wypróżniają się na pomnik oswobodzenia spod „jarzma rosyjskiego” w centrum Rygi. Różnica polega jednak na tym, że w swojej ojczyźnie Anglicy chyba nie pozwalają sobie na podobne zachowanie, a Rosjanie jeżdżą po chodnikach i na Białorusi, i w ojczyźnie.

Patrząc na maniery rosyjskich turystów w Turcji, Egipcie czy Tajlandii nie należy na razie oczekiwać, że staną się on cichsi, spokojniejsi i grzeczniejsi. To zachowanie się przecież praktycznie nie zależy od grubości ich portfela.

Maksym Szwejc

Rosbalt.ru

Tłumaczenie: Agnieszka Wrona

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply