Można było w osiem lat stworzyć transparentne gruzińskie państwo – ale nie dało się w osiem lat uczynić poczytalnym gruzińskiego tłumu – pisze rosyjska dziennikarka Julia Łatynina.

Rosyjscy wojskowi, którzy wszczęli przed wyborami parlamentarnymi w Gruzji ćwiczenia, które rozmachem przebiły te sprzed wojny rosyjsko-gruzińskiej, nie będą już musieli przychodzić z pomocą gruzińskiej opozycji. A gruzińska opozycja nie będzie już musiała prosić obrońcę wolności Putina o pomoc przeciw krwawemu tyranowi Saakaszwilemu.

Gruziński naród sam oddał zwycięstwo opozycji i zrobił to, czego nie zdążył zrobić Putin.

Gruzja znów dała Rosji lekcję i odpowiedziała, całkowicie wyczerpująco, na pytanie: czy w biednym kraju demokracja i powszechne prawo wyborcze mogą iść w parze z radykalnymi reformami gospodarki i państwa?

Dziewięć lat temu, w 2003 roku, w Tbilisi nie było światła, ciepła i sygnalizacji świetlnej na drogach. Dziewięć lat temu nie dało się w Tbilisi znaleźć człowieka, któremu nie ograbiono by wcześniej jego samochodu, jego krewnego, przyjaciela, znajomego czy oczywiście jego samego. Dziesięć lat temu obok linii wysokiego napięcia żyła wspaniała rodzina z etnicznej grupy Swanów, która w momencie kiedy jej zabrakło pieniędzy podnosiła w górę automaty i strzelała po przewodach elektrycznych, a prezydent Szewardnadze wydawał wówczas specjalny dekret o wydzieleniu pieniędzy, aby szacowna rodzina przestała strzelać po przewodach. Dziesięć lat temu istniało w Gruzji pół tuzina resortów siłowych, wliczając w to policję abchaską na wygnaniu, które zajmowały się wyłącznie porwaniami ludzi i handlem narkotykami. A szef MSW specjalnie jeździł na lotnisko odprowadzać wora w zakonie*.

Dziś poziom przestępczości w Gruzji jest najmniejszy w świecie. Dziś poziom zaufania do policji w Gruzji jest jednym z najwyższych w świecie. Dziś dzięki odpowiedzi na pytanie: „czy czujesz się bezpieczny na ulicy?” – Gruzja plasuje się na pierwszym miejscu w świecie.

Z cudacznego, mafijnego, upadłego państwa, gdzie pierwszymi urzędnikami byli złodzieje i skorumpowani miliarderzy, którzy dorobili się swoich pieniędzy w sposób, w jaki zarabiało się je w latach 90. w Rosji, gdzie państwo nie działało, a jeśli działało, to tylko po to, by jego przedstawiciel mógł bezprawnie strzelać, zabijać i grabić – Gruzja zamieniła się w jedno z najdoskonalszych państw w świecie pod względem transparentności działań organów państwowych.

I okazało się, że dla gruzińskiego wyborcy to nic nie znaczy. Ponad połowa – albo co najmniej około połowy – gruzińskich wyborców oddało głosy na opozycję, która wcale nie ukrywa, że składa się z tychże samych worów w zakonie (ile jest warte jedno spotkanie pana Chaindrawy z dziesiątkami worów w zakonie we Francji – co oni tam uzgadniali przed wyborami…), wszystkich tych samych rosyjsko-gruzińskich miliarderów z początku lat 90. i całej tej bandycko-urzędniczej arystokracji czasów Szewardnadze, która skupiła się wokół partii o infantylnej nazwie „Gruzińskie Marzenie”.

„Marzenie”, rozumiecie? Gruzińskie marzenie – leżeć na kanapie i niech ci jeszcze podarują pralkę automatyczną. A jeszcze lepiej – mieszkanie. Jeszcze lepiej – samolot. Tylko oczywiście to nie żadne „gruzińskie” marzenie – to marzenie lumpa.

Gruziński eksperyment właściwie już się skończył. Nie jest już za bardzo istotne kto wygra w następnych, prezydenckich, wyborach. Jeśli wygra partia dotąd rządząca, to żeby zachować władzę pójdzie na ustępstwa socjalne, trwoniąc niewielki gruziński budżet nie na stworzenie transparentnej instytucji państwa, ale na podkarmianie uzależnionych od państwa utrzymanków. Jeśli wygra Iwanisziwili – będzie to samo, tylko do sześcianu.

Im więcej pieniędzy będzie szło na wykarmienie państwowych utrzymanków – tym mniejsza będzie u wyborcy ochota by pracować. Im bardziej wyborca będzie przekonany, że coś mu się należy – tym więcej będzie urzędników rozdzielających to co należne. Im więcej będzie urzędników rozdzielających to co należne – tym więcej będzie korupcji. Im więcej będzie korupcji – tym szersza będzie klientelistyczna warstwa ludzi zależnych od urzędników.

Funkcjonowanie tej klientelistycznej grupy jest kluczowym problemem, który zgubił reformy zarówno w jelcynowskiej Rosji jak i w wolnej Gruzji.

W reformie, jak na wojnie – wszystkie kroki są proste, ale każdy prosty krok jest bardzo trudny. Gruzińskie społeczeństwo jako całość wygrało na reformach Saakaszwilego, ale najbardziej wpływowe z jego klas i najbogatsze grupy interesów (wory w zakonie, skorumpowani urzędnicy, tbiliska inteligencja) – przegrały. Transparentność państwa i wprowadzenie równych zasad gry nie pozwoliły Saakaszwilemu stworzyć wokół siebie grupy klientów, którzy byliby wobec niego zobowiązani bezgranicznie (tak jak Tonton Macoute byli zobowiązani Duvalier’owi albo rosyjscy siłowicy Putinowi) i którzy byliby zdolni kręcić, kłamać, używać siły, prać mózgi – i robić wszystko co się im spodoba, aby tylko dowieść, że to właśnie ten wódz i ta partia są najbardziej znamienite ze wszystkich wodzów.

Właśnie dlatego, że państwo było transparentne Saakaszwili był zmuszony pozbywać się również swoich towarzyszy broni, którzy patrzyli na państwo jak na sposób, którym można sobie napełnić kieszenie – i ci towarzysze przechodzili w szeregi opozycji i zaczynali reprezentować czort wie kogo. Właśnie dlatego, że państwo było transparentne, Saakaszwili pokłócił się z Kremlem, który postrzegał państwo właśnie jako sposób, którym można napełnić sobie kieszenie, a Gruzję jako swoją zbuntowaną włość. Jak to się wyraził Putin w czasie pierwszego spotkania z Saakaszwilim? „Jest u was doskonały minister bezpieczeństwa państwowego, Chaburdzanija. Nie zwalniajcie go”. Chaburdzaniję oczywiście zwolniono. Nie na złość Putinowi. Ale dlatego, że w transparentnym państwie na czele struktury dbającej o jego bezpieczeństwo nie może stać złodziej i zagraniczny agent.

Można w osiem lat stworzyć transparentne państwo – ale nie da się w osiem lat uczynić poczytalnym tłumu, który pragnie wodza.

Gruziński wyborca zrobił to, czego nie był w stanie zrobić Putin: unicestwił przyszłość Gruzji. Powszechne prawo wyborcze i radykalne reformy gospodarki i państwa w biednym kraju są ze sobą sprzeczne. Albo współgrają kiepsko. Mam nadzieję, że kiedy Nawalny dojdzie do władzy – wyciągnie z tego lekcję.

Julia Łatynina

„Nowaja Gazieta”, Rosja

Tłum. Mateusz Garda

* Wor w zakonie(złodziej w prawie, w bardziej jasnym tłumaczeniu – bandyta, który przestrzega kodeksu bandyckiego) – szanowany autorytet w świecie kryminalistów w dawnym ZSRR, obecnej Rosji i republikach postradzieckich. Jest to tytuł, który jest odpowiednikiem ojca chrzestnego we włoskiej mafii albo generała w wojsku. Liczbę worów szacuje się na od kilku do 10 tys. Wory oznaczają się specjalnymi, przysługującymi tylko im tatuażami. Dawniej nie wolno było im służyć w armii ani współpracować w żaden sposób z władzą radziecką. Aby zostać worem, trzeba mieć co najmniej kilka wyroków skazujących. Niegdyś worem mógł być tylko Rosjanin, obecnie są to także przedstawiciele innych narodów, należący do różnych gangów rosyjskiej mafii. Są oni sędziami w świecie bandyckim. Wikipedia.

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply