Wielkimi krokami zbliża się listopadowy szczyt Partnerstwa Wschodniego w Wilnie, gdzie na pierwszy plan wysuwa się kwestia układu stowarzyszeniowego Unii Europejskiej z Ukrainą. Komentatorzy podkreślają, że od czasu ogłoszenia niepodległości w 1991 roku będzie to dla Kijowa moment najważniejszego wyboru geopolitycznego: Wschód czy Zachód? Rosja czy Europa?

Przebywając ostatnio na Ukrainie, dostrzegłem powszechny nastrój apatii, depresji i zniechęcenia związany z tym wyborem. To, co w wymiarze geostrategicznym jawi się jako alternatywa między opcją proeuropejską a promoskiewską, w perspektywie wewnętrznej wygląda na spór między ekipami Janukowycza a Putina, a więc między oligarchami i mafiosami z jednej strony, a czekistami z drugiej. Przecież jeszcze podczas pomarańczowej rewolucji Wiktor Janukowycz był symbolem wszystkich patologii postsowieckiej rzeczywistości, związanych z oligarchizacją i kryminalizacją życia publicznego, wszechobecnością korupcji, łamaniem prawa i niszczeniem opozycji. Dziś to właśnie on jednak obsadzony został w roli reprezentanta orientacji proeuropejskiej na Ukrainie, choć jego polityka wewnętrzna w ogóle się nie zmieniła. Zmienił się natomiast zewnętrzny kontekst wydarzeń.

Moskwa zdecydowała się wymusić na Kijowie dokonanie strategicznego wyboru i nagle oligarchowie nad Dnieprem i Dniestrem poczuli się zagrożeni. Choć sami są rosyjskojęzyczni i utożsamiają się bardziej z kulturą rosyjską niż ukraińską, to jednak poczuli się zmuszeni, by okazać przywiązanie do nowej ojczyzny. Różnica polega bowiem na tym, że na Ukrainie to oligarchowie decydują, kto będzie prezydentem, a w Rosji to prezydent decyduje, kto może być oligarchą. Żaden z ukraińskich magnatów finansowych i przemysłowych nie ma przecież zamiaru zdać się na łaskę i niełaskę oficerów FSB oraz podzielić losu Chodorkowskiego, Bieriezowskiego czy Gusinskiego.

Młodzi Ukraińcy z powodu trudnej sytuacji ekonomicznej masowo wyjeżdżają za granicę i widzą, jak funkcjonują kraje Zachodu. Po powrocie do kraju konfrontują to z tym, z czym stykają się na co dzień. I wiedzą, że zarówno zwycięstwo oligarchów, jak i czekistów to wybór antyrozwojowy. Słyszą co prawda, że jeśli Ukraina podpisze porozumienie z Unią, to ta ostatnia wymusi na Kijowie wprowadzenie cywilizowanych standardów. Boją się jednak, że nastąpi proces odwrotny i to Europa będzie przymykać oko na bezprawne praktyki władz ukraińskich, byle utrzymały one dystans wobec Moskwy.

Dla wielu Ukraińców, zwłaszcza tych młodszego pokolenia, wybór między dwoma patologicznymi środowiskami jest iście diabelską alternatywą. Tym bardziej, że nie mają w rezerwie innej opcji. Swoich przedstawicieli w parlamencie posiadają co prawda trzy partie opozycyjne, ale żadna z nich nie daje poważnej nadziei na przyszłość.

Pierwszą z nich jest „Udar” bokserskiego championa Witalija Kliczki, który jawi się jako światowy celebryta, oderwany do ukraińskiej rzeczywistości. Niedawno spotkał się z przedstawicielami Kościoła Scjentologicznego, którym obiecał pomoc w ich problemach z władzami państw zachodnich.

Mam wielu znajomych wśród hollywoodzkich gwiazd i znanych sportowców, którzy są zwolennikami scjentologii. Dlatego nie zwracam uwagi na krytykę pod ich adresem i będę dopomagać im, jak tylko będę mógł. Jestem zadowolony, że nasza partia zyskała nowego sojusznika na arenie międzynarodowej – organizację, za którą stoi tak wielu sympatyków

powiedział Kliczko i tą wypowiedzią dowiódł, że jeszcze długo musi się uczyć, na czym polega prawdziwa polityka.

Druga partia to „Swoboda”, odwołująca się do agresywnego nacjonalizmu lat 30-tych i 40-tych XX wieku. Już choćby z tego powodu jest ona nie do przyjęcia dla większości młodych ludzi na Ukrainie, dla których Bandera czy Melnyk nie są żadnymi bohaterami. Na dodatek coraz bardziej widoczne staje się, jak ugrupowanie to spełnia zamówienie władz na istnienie nieobliczalnej opozycji, na tle której obóz rządowy może jawić się jako gwarant stabilizacji i spokoju.

W końcu jest wreszcie trzecia partia opozycyjna, czyli „Batkiwszczyna”, która pozostaje zdezintegrowana po aresztowaniu i skazaniu jej liderki Julii Tymoszenko. Niedawna premier była osobą, która umiała pogodzić różne nurty w swoim ugrupowaniu, a nawet porywać za sobą masy, czego nie potrafi zupełnie jej następca, pozbawiony charyzmy Arsenij Jaceniuk. Nie widać więc na horyzoncie siły, która mogłaby odsunąć od władzy Partię Regionów.

Z polskiego punktu widzenia korzystny jest każdy wybór geopolityczny, który oddala Ukrainę od rosyjskiej strefy wpływów. Logika historii była bowiem taka, że po przejęciu kontroli nad Kijowem imperialna Rosja zawsze próbowała sięgnąć po kontrolę nad Warszawą. Dlatego też w obecnym starciu należałoby kibicować raczej Janukowyczowi niż Putinowi. Choć z drugiej strony doskonale rozumiem rozgoryczenie Ukraińców: wot jewropiejec Janukowycz i jego Jewropa.

Grzegorz Góry

wPolityce.pl

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply