Chińczycy nie kiwną palcem w naszej sprawie

Interesy ekonomiczne z Chinami na pewno są dla nas czymś dobrym, ale trzeba wyzbyć się złudzeń, że przyjedzie do nas “skośnooki wujek” zza oceanu i doprowadzi nasz kraj do dobrobytu. – mówi Michał Lubina w drugiej części rozmowy z Tomaszem Grabowskim

Czy w związku globalnymi zmianami w układzie sił możemy liczyć, że kiedyś Chiny staną się naszym strategicznym partnerem? Niektórzy snują takie teorie, mając w pamięci różne wolty polityki amerykańskiej i czując nieufność wobec Niemiec i Rosji.


Po pierwsze nie mamy w ogóle wizji relacji z Chinami, a po drugie takie podejście zdradza bardzo wyraźną chorobę sierocą: tamci nas zostawili, ci nas nie chcą, musimy sobie kogoś znaleźć. Gdyby Chińczycy chcieli, to doskonale by to pasowało do ich kultury politycznej, w której, przypomnę, mamy do czynienia z sinocentrycznym pojmowaniem świata. Chiny postrzegają się jako „Państwo Środka”, nie ma czegoś takiego jak równość między nimi a innymi podmiotami. Są tylko Chiny i barbarzyńcy dookoła. To wyraźnie odróżnia ich kulturę polityczną od Europy, w której istnieje silne, formalne przywiązanie do równości uczestników stosunków międzynarodowych.

Jedynym prawidłowym stosunkiem obcych względem Chin, w pojęciu Chińczyków, jest stosunek quasi-wasalny, quasi-lenny. Do Pekinu obcy przyjeżdżali tylko po to, by złożyć trybut – i wówczas „Państwo Środka” mogło okazać takim „partnerom” pomoc. Jeśli polska klasa polityczna chce współpracy w takim duchu i gdy Chińczycy sami też tego zechcą, to „strategiczne partnerstwo” ułoży się świetnie. Ale Chińczycy tego nie chcą, dlatego, że jest to nacja diablo pragmatyczna, kierująca się wyłącznie własnym interesem. Oni nie tworzą żadnych bloków, nie jest ich celem konfrontacja polityczna. Nie dlatego, że są tak pacyfistyczni, ale dlatego, że im się to nie opłaca. Jeżeli chcemy znaleźć odpowiedni klucz do zrozumienia Chin, to jest to klucz pod nazwą: interes, pragmatyzm.

Perspektywy współpracy polsko-chińskiej nie są więc sielankowe…


Deng Xiaoping, najważniejszy chiński przywódca XX wieku, powiedział: „bu chu tou” (nie wychylać głowy). Tzn. dopóki nie jesteśmy silni nie możemy iść na konfrontację. Błędem jest więc myślenie, że kiedykolwiek Chiny będą gotowe wychylić się w obronie polskich interesów. Chińczycy nie kiwną palcem w naszej sprawie, nie będą dla nas budowali bloku przeciw Rosji, tym bardziej, że z Rosją łączą ich o wiele poważniejsze interesy. Trzeba mieć tego świadomość i absolutnie nie traktować Chin jako kontrapunktu wobec, np. USA. Tym bardziej, że dzielą nas z Chinami nie tylko różnice polityczne, społeczne ale bardziej fundamentalne: aksjologiczne, kulturowe. W podstawowych kwestiach, takich jak rozumienie państwa czy obywatela – dzieli nas przepaść. Poza tym, postrzeganie Polski przez Chińczyków opiera się na swoistym zadziwieniu: jak to jest możliwe, że tym Polakom coś się udaje, bo wszystko wskazuje na to, że im się nie powinno udawać.

Należy więc odrzucić ten niepoważny pomysł, że Chiny będą jakąś przeciwwagą dla Rosji czy substytutem USA. Ale należy jednocześnie korzystać na tym, że Chińczycy nas wytypowali jako państwo z którym należy robić interesy. Wszelkie inwestycje chińskie w Polsce są korzystne, bo jest to przecież przypływ kapitału. Niestety, nasi politycy kiepsko to rozumieją, czego najlepszym przykładem jest budowa autostrady A2.

No właśnie, jakie będą konsekwencje zamieszania z budową autostrady A2?

Efekt tego jest taki, że zrażamy do siebie bardzo atrakcyjnego partnera. Co więcej, w ogóle nie mamy koncepcji stosunków z Chinami. W naszych relacjach to Chińczycy wymyślili Polskę, tzn. popatrzyli na mapę, zrobili kalkulację i uznali, że to tu jest największy rynek w naszej części kontynentu, dużo większy od węgierskiego, który wcześniej stanowił bramę do Środkowej Europy. Wytypowali nas na partnerów, a my odwdzięczamy się im akcją z autostradą A2. Powstaje pytanie, czy to zmieni postawę Chińczyków wobec nas?

Interesy ekonomiczne z Chinami na pewno są dla nas czymś dobrym, ale trzeba wyzbyć się złudzeń, że przyjedzie do nas „skośnooki wujek” zza oceanu i doprowadzi nasz kraj do dobrobytu. Najlepszym przykładem, że tak nie jest – jest Białoruś. Mamy tam gigantyczne inwestycje chińskie, Białoruś jest zdominowana przez kapitał chiński – i nic. Mimo, że to właśnie w kraju Łukaszenki Chińczycy zainwestowali najwięcej jeśli mówimy o obszarze WNP. Kapitał chiński nie jest więc zbawieniem.

Jak postrzegane są Chiny w polskim „dyskursie” publicznym?

W Polsce mamy znakomitych specjalistów od Chin, kadrę znakomitych sinologów, jak np. profesor Bogdan Góralczyk czy, z młodszego pokolenia, Radosław Pyffel. Osoby te prezentują światowy poziom merytoryczny. Ale ich głosu w ogóle się nie słyszy w mainstreamie. Ton w opisie Chin nadaje wizja, w której Chiny to siedlisko zła, gdzie gwałci się prawa człowieka, to wielka fabryka zabawek i wszelkiej tandety. Jest to wizja nieprawdziwa, zakłamana i niebezpieczna. Ulegając jej w ogóle nie będziemy gotowi na to, co przyniesie nam współczesny świat. Bo czy nam się podoba czy nie Chiny to drugie najważniejsze państwo świata. Tak, łamie się tam prawa człowieka, ale nie stać nas na to by patrzeć na „Państwo Środka” z pozycji aksjologicznej wyższości. Nawet Stanów Zjednoczonych już na to nie stać. Poddawanie się tej medialnej wizji doprowadzi do tego, że znajdziemy się w zaułku bez wyjścia. Mamy teraz sprawę A2 i czy ktokolwiek zainteresował się jakie racje mają w tym sporze mają Chińczycy (bez względu na to kto rzeczywiście zawinił)? Nie. To obrazuje, jak jesteśmy nieprzygotowani na zagrożenia i wyzwania, które nam oferuje współczesny świat. A wszystko wskutek błędnego przekazu medialnego. Świat współczesny zwraca się do Azji i Pacyfiku. I w tym świecie Chiny grają kluczową rolę. A my (wciąż) sobie z tego nie zdajemy, bądź nie chcemy zdać sprawy.

Naprawdę mamy elitę, która wie bardzo dużo o Chinach, ale nikt tej elity nie słucha. Nie ma tej elity w mediach więc i społeczeństwo wie bardzo mało. Jest to bardzo frustrujące. Osoby pokroju prof. Bogdana Góralczyka powinny na temat Chin występować publicznie zawsze i mieć decydujący głos. Zapewniam, że nasz kraj by na tym tylko i wyłącznie zyskał.

Jak przedstawiają się na dzień dzisiejszy stosunki rosyjsko-chińskie?

Pamiętajmy o tym, że Chińczycy w odróżnieniu od nas – i to jest ich wielka przewaga – nie rozumują i nie planują w kategoriach kilku lat, albo okresu od wyborów do wyborów. Oni planują w kategorii dekad albo nawet stu lat. Trochę żartobliwie mogę powołać się tu na Mao Zedonga, który powiedział, że Chiny mogą przyjąć alfabet łaciński za 500 lat…

W stosunkach rosyjsko-chińskich perspektywa ostatnich 20 lat jest kluczowa z tego powodu, że jest to pierwszy okres w historii, kiedy Chińczycy są silniejsi. Zawsze silniejsi byli Rosjanie (może z małym wyjątkiem wieku XVII, kiedy oba kraje się ze sobą zetknęły po raz pierwszy a Chiny były wciąż potężne). Od tamtego czasu Rosja dominowała w stosunkach z Pekinem, narzucała swoją wolę.

Co dokładniej zaszło około 1991, że relacje między Pekinem a Moskwą uległy tak wyraźnej modyfikacji?

Rok 1991 jest tu granicą oznaczającą zamianę ról. Pierwsza przyczyna tej zmiany jest obiektywna: Rosja w ogóle uległa osłabieniu po upadku ZSRS, a Chiny urosły w siłę po udanych reformach i integracji z gospodarką światową. Przyczyna subiektywna to kultura polityczna w obu krajach. W przeciągu ostatnich 20 lat to Chińczycy skuteczniej, sprawniej rozgrywali wzajemne spory i osiągnęli więcej niż Rosjanie. Nie oznacza to jednak, że Rosjanie wiele tracą na kontaktach z Chinami. Jest to raczej klasyczna sytuacja „win-win”, czyli obie strony wygrywają. Tylko Chińczycy wygrywają bardziej, w bardzo subtelny sposób wiążąc z sobą Rosję. Dla Rosji najważniejszym zyskiem w relacjach z Pekinem jest to, że potrafi je w odpowiedni sposób przedstawić Zachodowi. Kolejnym zyskiem jest możliwość rozwinięcia rosyjskiego Dalekiego Wschodu.

Ale podstawowy cel polityki rosyjskiej osiągnięty nie został i moim zdaniem osiągnięty nie zostanie. Tym celem jest coś, co Dominik Mierzejewski (kolejny z wybitnych sinologów młodego pokolenia) nazwał bismarckowską polityką. Rosja chciała podnieść swój status poprzez sprawne wygrywanie sporów między Japonią, Koreą i Chinami i balansując wpływy wszystkich tych trzech krajów doprowadzić do sytuacji, w której to Moskwa ma decydujący głos. Rzeczywistość okazała się bardzo brutalna, Chińczycy ograli Rosjan na przykład w Azji Centralnej. Zrobili to przy tym w białych rękawiczkach, to jest pozwolili, aby Rosjanie też na tym jednak coś zyskali. Ponadto wybuchł kryzys ekonomiczny, Rosja nie miała już środków i musiała przyjąć pomoc Chińską i w zamian za to wybudować np. odgałęzienie ropociągu WSTO (Wostocznyj Sibir – Tichij Okiean) ze Skorowodina do Daqingu. Był to wręcz symbol rosyjskiej dywersyfikacji bo ten rurociąg miał prowadzić do Nachodki i ta ropa miała być eksportowana do wielu krajów. Ale efekt jest taki, że odcinek do Nachodki ciągle nie jest zbudowany, a odgałęzienie do Chin – tak. Ale znowuż Rosjanom to się opłaca, bo przy budowie tej rury dochodziło do takich „wałków”, że zdecydowano po rosyjskiej stronie, że już lepiej sprzedawać ropę Chińczykom niż zupełnie stracić na tym interesie.

Wspomniałeś o rosyjskim Dalekim Wschodzie…

Rozwój rosyjskiego Dalekiego Wschodu to kolejna kwestia. Rosjanie chcieli przyciągnąć tam inwestorów z Japonii i Korei. Koniec końców przyjęli plan rozwoju, który jest de factochińskim planem. Tylko Chińczycy tam inwestują. Koreańczycy mają lepsze tereny do inwestycji i nie mają ochoty użerać się z rosyjskimi urzędnikami demonstrującymi do tego swoją wyższość. Japończycy zaś są zakładnikami swoich pretensji do Kuryli. W konsekwencji region się rozwinie tylko i wyłącznie dzięki Chinom. Czyli znów mamy sytuację „win-win”, ale bardziej wygrywają Chiny bo to od nich uzależniony jest rozwój regionu.

Chińczycy nie są konfrontacyjni, nie trzeba zaraz zakładać, że nastąpi zaostrzenie relacji i Pekin wykorzysta swoją przewagę. Niemniej, umiejętna polityka otwiera im kolejne możliwości, które starają się wykorzystać. Reasumując można powiedzieć, że w stosunkach rosyjsko-chińskich obie strony wygrywają, ale Chińczycy wygrywają bardziej. Coraz bardziej.

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiał Tomasz Grabowski

Michał Lubina(ur. 1984), absolwent rosjoznawstwa UJ, doktorant na Wydziale Studiów Międzynarodowych i Politycznych UJ, absolwent SUM kulturoznawstwa dalekowschodniego UJ. Podróżnik i obieżyświat, z plecakiem przemierzył większą część Azji. Autor licznych wystaw fotograficznych – m.in. z Rosji, Chin czy Armenii. Fascynuje się Dalekim Wschodem, a w szczególności Chinami o których związkach z Rosją pisze doktorat. Organizuje i prowadzi wyjazdy do Chin i Birmy dla Klubu Laurazja (www.laurazja.pl). Autor przewodnika „Litwa, Łotwa, Estonia – Bałtycki łańcuch” (wyd. Bezdroża, 2006), autor części praktycznej przewodnika „Rosja” (wyd. Pascal, 2007), a także internetowych przewodników po Chinach, Laosie, Bangladeszu i Hong Kongu. W latach 2009/2010 stypendysta Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego w Pekinie.
Prowadzi blog „Chiny Państwo Środka od Środka”.

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply