Cegła i wolność

Powietrze miejskie czyni wolnymMiejska cegła contra wietrzyk wiejski

Spotkałem kiedyś bardzo miłą i zapaloną studentkę – bodaj kulturoznawstwa – która zamierzyła sobie napisać pracę magisterską o mieście. O mieście jako takim, zdaje się; to znaczy mieście w kulturze – może tylko polskiej, a może w kulturze w ogóle, mniejsza z tym. Otóż ta miła osoba przyszła do mnie w celu wyciągnięcia jakichś “zeznań” na okoliczność pojęcia miasta jako strefy zniewolenia otoczonej ceglanymi murami, w przeciwieństwie do wsi – która wedle niej miałaby być strefą wolności. Bo przecież tak pisał nasz Poeta:

Wsi spokojna, wsi wesoła,

Który głos twej chwale zdoła?

Tak, faktycznie, śpiewał. Ale co z tego? Nad postawą studentki, prawdę mówiąc – załamałem ręce. I dałem temu wyraz, ale młoda osoba chyba tylko w duchu wzruszyła ramionami (bo w ogóle była bardzo układna) i pomyślała sobie, że jestem pewnie “beton” albo – biorąc bardziej po staropolsku – cegła zasuszona, która uprawia belferskie trucie. Czyli wchodzenie w dawno nieaktualne i odrzucone przez nowoczesnych anarchobadaczy pojęcia (może krzywdzące to było wrażenie, w razie czego z góry studentkę przepraszam).

Cegła jako strefa wolności

Pojęcia, jakie wyreferowała mi studentka są pojęciami na opak. Owszem – dla Sarmaty wieś była strefą wolności, podczas gdy miasto oznaczało zaduch i ściśnienie w niemiłej atmosferze, wśród cegieł… W staropolskich sielankach i wierszach ziemiańskich pełno mamy zachwytów nad szczęściem człowieka, który żyje na wsi, kędy “ojczyste zagony” osobiście “orze pługiem”. Podobnie pisał już Horacy. Tyle że tak naprawdę ani Horacy, ani żaden polski szlachcic nie chwytali pługa swymi własnymi rękami, a jedynie spoglądali przez okno, by obserwować, jak czynią to ich poddani – owi zaś działali już nie w ramach wiejskiej swobody, lecz wiejskiego musu. No, nie piszę tego, żeby krytykować Pierwszą Rzeczpospolitą, ale gwoli prawdzie, by stwierdzić niezbite fakty. Otóż w pojęciu ludzi prostych, a zwłaszcza wielu zbiegłych chłopów, od średniowiecza wiadomo było, że to nie wieś, lecz “powietrze miejskie czyni wolnym”. Dlatego, że mury miejskie nie tyle niewoliły tych, którzy za nimi przebywali, co dawały im wolność, wykrawając im strefę swobody z ogólnie panującej strefy zniewolenia ludzi prostego stanu, obejmującej wieś. Każdy człowiek, który nie był wolny – po odpowiednio długim pobycie w mieście automatycznie wolnym się stawał. Takie było prawo. Miejska wolność nie oznaczała co prawda równości, ani też nie wszystkim dawała szczęście. Była jednak wolnością bez wątpienia.

No, a tak poza tym, to nawet w pojęciu naszej szlachty miasto też okazywało się oazą wolności. Wszak wiersze ziemiańskie pisane bywały trochę à rebours – wbrew innej, oczywistej prawdzie: że szlachta lubiła pobyty w mieście, gdzie panowała swoboda obyczajów, hulanki i swawole. I że niekiedy, wtedy właśnie, gdy wraże zniewolenie hulało po kraju – właśnie miejskie “cegły” – jak napisał jeden Polak za konfederacji barskiej – “ciał naszych strzegły”.

Cegła staropolska i wolność miejska

A teraz czas o tej cegle i wolności. Otóż, choć miasto było oazą swobody (a może właśnie dlatego – wszak wolność nie jest anarchią) – życie w nim stosować się musiało do prawa. Aby rzemieślnikom pracowało się wygodnie, musieli należeć do cechu; aby dostać się do cechu, musieli spełnić rozmaite wymogi, zaś działalność cechowego majstra wiązała się z przestrzeganiem norm, których pilnowano niekiedy bardzo skrupulatnie, zabraniając bezprawnej konkurencji. Normy dotyczyły też produkcji cegieł. Z terenu Polski znamy dwa przepisy, które o tym mówią szczegółowo. Pierwszy objął krzyżackie Prusy jeszcze przed ich wejściem do Korony; odpowiedni dokument wydał w roku 1423 sam Mistrz Zakonu Szpitala Niemieckiego Najświętszej Maryi Panny. Ponad półtorej wieku później, bo w roku 1595 król Zygmunt III Waza powołał specjalną komisję, która miała dopilnować, aby strycharze krakowscy nie sprzedawali cegły o zbyt małych rozmiarach. Komisja królewska wyznaczyła też standardy, które, o dziwo – zgadzały się dokładnie z wcześniejszym o ponad wiek rozporządzeniem Wielkiego Mistrza. Tak wedle niego jak wedle polskich panów komisarzy produkowana cegła miała być szeroka na pół, długa na ćwierć a gruba na półćwierci łokcia, czyli dwa razy dłuższa niż szersza.

Zadziwiają owa trwałość i powszechność norm określanych dla cegieł. Ale warto wiedzieć, że cegła wykonana wedle takiego przepisu byłaby bardzo mało przydatna do budowy czegokolwiek. Bo w praktyce jej długość winna być p o n a d dwukrotnie większa od szerokości – wszak podczas murowania nie układa się cegieł na styk; pomiędzy nimi jest jeszcze fuga, uczyniona z zaprawy, w średniowieczu całkiem gruba. Tak więc z przepisowej cegły, po zastosowaniu szerokiej fugi, nie dałoby się wymurować ściany o równym licu. Albo z trudem.

Miasta w Prusach i w Polsce były jednak dość wolne; strycharze w nich pracujący gwizdali na takie normy, a badacze architektury w ogóle nie odnotowują w budowlach z wieku XV i XVI cegły o proporcach podanych w królewskich i zakonnych przepisach… Życie poszło obok zdania panów komisarzy, którzy najwyraźniej na budownictwie się nie znali.

No nie, przepraszam: znany jest jeden budynek – szesnastowieczny dwór w Wojsławicach koło Zduńskiej Woli – który wymurowano został właśnie z cegły stosującej się do powyższych norm. Cegła ta jest wadliwa konstrukcyjnie, a mur dworu wzniesiony po partacku…

Jacek Kowalski

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply