Od wielu lat kolejne rządy oraz politycy od prawa do lewa próbowali utwierdzać nas w przekonaniu, że historia już się nie tworzy, że jej koło przestało się obracać. A jednak historia kołem się toczy – również w polityce…

Od wielu lat kolejne rządy oraz politycy od prawa do lewa próbowali utwierdzać nas w przekonaniu, że historia już się nie tworzy, że jej koło przestało się obracać. Wmawiano nam, że żyjemy we wspaniałych i pokojowych czasach, gdzie każdy kocha każdego. Mówiono, że nie grozi nam już żadne niebezpieczeństwo, a w imię tego można doprowadzić do sytuacji w której armia narodowa po przeprowadzonej „modernizacji” znaczy tyle, co grupa harcerzy. Życie jednak brutalnie zweryfikowało te poglądy pokazując wszystkim w ostatnim okresie, iż nie ma takich czasów i takich cywilizacji, które wolne byłyby od wojen i konfliktów.

Do przemyśleń nad tematem związków historii z polityką skłoniła mnie oczywiście całość wydarzeń na Ukrainie. Pytanie czy można było to przewidzieć wydaje się być tyleż śmieszne, co przerażające?! Ależ oczywiście – do tego jednak trzeba było odrobiny zdrowego rozsądku, szczypty przewidywalności i sporej dawki znajomości historii. Historia bowiem ma to do siebie, że lubi się powtarzać. Na tę powtarzalność wpływu nie mają ani hipnotyczne zapewnienia kolejnych rządzących o spokojnych czasach, ani przynależność do kolejnych unii i paktów. Historia poza powtarzalnością ma jeszcze jeden stały element – szczególnie mocno doświadcza tych, którzy nie wyciągają odpowiednich wniosków ze swej przeszłości i nie zauważają pewnych analogii w czasach sobie współczesnych.

Historia Ukrainy, choć w sumie bardzo niedługa – przez samych Ukraińców tworzona w oparach niedomówień, przekłamań lub po prostu kłamstw powielanych z premedytacją, stała się tak naprawdę wstępem do tego, co ostatnio się w tym kraju wydarzało. Zacznijmy jednak od początku… Kiedy u progu lat 90-tych Ukraina uzyskała niepodległość, w granicach tego państwa znalazła się olbrzymia liczba obywateli innych narodowości niż ukraińska. Wśród nich Rosjanie, stanowiący największy odsetek. Nie powinno to dziwić nawet nikogo, bo granice Ukraińskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej wyznaczano dość swobodnie i nie przywiązywano zbytnio uwagi do tego, czy znajdują się w niej wyłącznie Ukraińcy, czy też inne narody. Nikt z ówczesnych władców ZSRR nie przewidywał przecież, że państwo to okaże się tak szybko kolosem na glinianych nogach, który rozsypie się jak domek z kart. A jednak – stało się…

Rozpad ten, choć przyjęty przez większość Świata z zadowoleniem (choć i zaskoczeniem), spowodował spadek czujności, a w konsekwencji iluzoryczne przeświadczenie o końcu jakiegokolwiek zagrożenia militarnego. Dla co mądrzejszych jednak, państwo ukraińskie od początku powinno jawić się jako ogniwo zapalne całej tej nowej „układanki”. Szczególnie zaniepokojenie budzić powinien fakt, że w kraju tym, którego krótkie karty historii pokryte są w większej części krwią i bólem sąsiadujących z nimi narodów, zaczęto wychwalać „autorów” tych czarnych kart. Przy tym równolegle permanentnie wprowadzano Ukraińców/mieszkańców Ukrainy (głównie ze wschodu) w stan hipnozy, pozwalający im uwierzyć w to, że obecnie, posiadając już własne państwo, wszyscy jego obywatele są szczęśliwi i o niczym innym nie marzyli przez całe swoje życie, jak tylko właśnie o zamieszkaniu na wolnej Ukrainie. Problem jednak w tym, że w powyższe twierdzenia najmocniej uwierzyli ci, którzy sami byli ich autorami (Ukraińcy z zachodu).

Dziś to właśnie ci Ukraińcy z zachodu przeklinają swoich „rodaków” ze wschodu irytując się, że najpierw korzystali oni z dobrodziejstw jakie dawało im państwo ukraińskie – pobierali pensje i emerytury, korzystali z opieki zdrowotnej, szkolnictwa etc. (choć ogólnie rzecz biorąc trzeba stwierdzić, że rarytasów tam nie było), a dziś z bronią występują przeciw temu państwu. Do złudzenia przypomina to sytuację, w której obywatele II RP narodowości ukraińskiej korzystając z dobrodziejstw jakie dawała im Polska (a tych mieli dość sporo), ostatecznie wystąpili przeciw temu państwu i zaczęli mordować współobywateli i swoich sąsiadów Polaków, Czechów, Żydów i innych. Nierozliczona przeszłość i gloryfikowanie zbrodni prędzej czy później musiało skończyć się w ten a nie inny sposób. Kto bowiem buduje fundamenty państwa oparte na kłamstwie i pustych frazesach musi liczyć się z takim końcem (tylko w swojej głupocie: czy się z tym liczył?).

Przewrót pałacowy jakiego byliśmy świadkami, określany szumnie kolejną pomarańczową rewolucjąlub po prostu majdanem(od miejsca początku zamieszek) stanowił preludium do załamania się całej tej tworzonej przez lata iluzji. Zmiana rządzących (tylko personalna – nie mylić ze zmianą systemu rządów, demokratyzacją czy czymkolwiek w tym stylu) oraz dojście do władzy ludzi hołdujących zbrodniarzom przelało czarę goryczy mieszkańców wschodniej Ukrainy wśród których – o czym wspomniałem – dominują Rosjanie.

Dziś obserwując walki na wschodzie Ukrainy, słyszymy o terrorystach i separatystach prorosyjskich z jednej strony i dzielnej armii ukraińskiej broniącej swojego państwa z drugiej. Nikt jednak nie zauważa bądź nie chce zauważyć, że tych rzekomych terrorystów wspiera czynnie większość mieszkańców regionu. Pojęcie terroryzmu mówi, że terrorystą jest człowiek terroryzujący, a więc zastraszający innych. Tymczasem trudno wśród, tak pozostających na terenach niekontrolowanych przez Ukraińców jak i wśród osób ewakuowanych przez Ukraińców znaleźć takich, którzy źle by mówili o walczących na ulicach Doniecka i innych miast bojownikach, względnie sławili imię dzielnej armii ukraińskiej, która przynosi im ponoć upragnioną wolność.

Jaka zatem będzie przyszłość Ukrainy? To bardzo trudne pytanie. Przede wszystkim – to dla optymistów, którzy wierzą, że przejęcie na Ukrainie rządów przez m.in. skrajnych nacjonalistów sprawę załatwi – mam złe wieści. Spokoju w tym regionie nie będzie z pewnością i to bardzo długo. Po pierwsze, jeśli Ukraina utrzyma wschodnie obwody w swoich granicach, to będą one zarzewiem przyszłego konfliktu, odsuniętego jedynie w czasie. Mieszkańcy Donbasu nie pogodzą się bowiem z podległością Kijowowi, a już szczególnie nie temu, w którym władze państwowe tworzyć będą gloryfikatorzy osób i organizacji odpowiedzialnych za zbrodnie tak z okresu II wojny, jak i późniejsze. Jeśli z kolei Ukraina utraci te ziemie na rzecz czy to Rosji, czy też powstałego w tym miejscu nowego państwa, władze z Kijowa będą usilnie dążyły do ich odzyskania/pozyskania, co nie będzie możliwe bez uprzedniego wywołania konfliktu zbrojnego. Tak czy siak zatem – spokoju w tym regionie nie będzie jeszcze bardzo, bardzo długo.

Jaka powinna być w tym wszystkim rola i udział Polski? Przede wszystkim nauczeni doświadczeniami, powinniśmy z dużą dozą ostrożności (a już z pewnością nie z obecnym huraoptymizmem) podchodzić do nowych władz Ukrainy. Za wszelką cenę chcą one uchodzić za proeuropejskich demokratów, w rzeczywistości jednak, w swych programach, odwołują się one do pamięci zbrodniarzy wojennych spod znaku OUN-UPA, hołdując im tym samym. Nie trzeba chyba w takiej sytuacji posiadać wielkich umiejętności wróżbiarskich, aby przewidzieć co takie rządy mogą przynieść. Raz już zresztą mieliśmy niestety okazję zobaczyć przedsmak tej Ukrainy, co dla dziesiątków tysięcy Polaków było ostatnim obrazem, jaki ujrzeli w swoim życiu. Poza tym angażowanie się tak mocno po jednej stronie w obecny konflikt (oraz przyszłe, z niego wynikające) wcale nam dobrze nie wróży – swojego położenia w sąsiedztwie Rosji i naszych relacji gospodarczych z tym krajem nie zmienimy. Ani zakupy amerykańskie u nas, ani odszkodowania z Unii nie zrównoważą w długiej perspektywie czasu strat jakie ponosimy i ponosić będziemy. A wszystko to w imię czego? No właśnie – sam już nie mogę dojść. Może, gdybyśmy – jak każdy normalny adwokat – za swoje wsparcie zażądali określonych profitów, w tym wypadku co najmniej odkłamania historii Ukrainy, a przede wszystkim potępienia ludobójstwa dokonanego przez ukraińskich nacjonalistów w latach II wojny światowej, trochę można byłoby to zrozumieć. Obecnie jednak nikt trzeźwo myślący nie rozumie jak można położyć tak wiele na tak chwiejną szalę.

Są jednak dwa pozytywne aspekty całego tego zamieszania. Przede wszystkim jest nim fakt, że wreszcie w Warszawie zauważono, iż wymieniona na wstępie armia harcerzyków w jaką chciano przerobić Wojsko Polskie, nie będzie w stanie obronić w żaden sposób suwerenności państwa. Redukowane do granic możliwości pod pozorem tzw. restrukturyzacji wojsko w którym na dodatek zlikwidowano większość działających systemów nie tworząc w to miejsce zupełnie nic, nie stanowi siły mogącej stawiać jakikolwiek opór przeciw potencjalnym wrogom. Szczęśliwie, powoli również decydenci zaczynają dostrzegać problem, zastanawiając się przy tym jak sytuację poprawić. Po drugie okazało się także, że historia nie tylko nie przestała wcale się tworzyć, ale że jej koło zatacza właśnie na naszych oczach kolejny krąg, co znaczy, że trwać będzie dalej.

Niestety na tym koniec pozytywów. Paradoksalnie, to podległa Rosji gospodarczo i politycznie Ukraina była dla nas bezpieczniejsza, bo silniejsi w niej przeciwnicy nacjonalistów i neobanderowców skutecznie hamowali wszelkie większe zapędy tej grupy. Dziś Ukraina to jedna wielka niewiadoma w którą tylko głupiec inwestowałby swój cały kapitał. Rządzący Polską obecnie nie przypominają jednak ani wytrawnych graczy giełdowych, ani tym bardziej przewidujących polityków (ostatnio dla co raz większej liczby osób są w ogóle podobni zupełnie do nikogo). Nikt zatem o zdrowych zmysłach nie może podpisywać się pod ich działaniami. Dla normalnego człowieka są one nie tylko niezrozumiałe, ale wręcz kłócą się z szeroko pojętym interesem naszej Ojczyzny, że o zdrowym rozsądku nie wspomnę.

Cóż – jednak historia kołem się toczy i nie omija to także sfery polityki. Tylko czy aby wszyscy mają tego świadomość…

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply