A jednak awantura

Generalnie mógłbym więc nie rozumieć, dlaczego mielibyśmy wstydzić się awanturnictwa jakichś tam Polaków – skoro z jednej strony całkiem dzielnie się awanturowali, a z drugiej nie reprezentowali RzeczypospolitejKomentarz

Po mojej ostatniej gawędce, która przypominała losy i dzieło Sebastiana Petrycego, pojawił się stosunkowo miły komentarz jednego z czytelników – zauważający nawiasem, że zajawkowy tytuł tekstu, umieszczony na stronie głównej (“Poetyckie owoce moskiewskiej awantury”) nie bardzo pasuje, bo przez użycie słowa “awantura” wygląda tak, jakby był “właśnie na Kremlu ułożony”. Ten komentarz dał mi do myślenia. Owszem, zgoda, że taka zajawka bardzo pasuje dzisiejszym lokatorom Kremla. Ale przecież sam pogromca Moskali i Pan Moskwy – hetman Stanisław Żółkiewski w swoim “Początku i progresie wojny moskiewskiej” nie wyrażał się o Mniszchach i Łże-Dymitrze pochlebnie. Wręcz przeciwnie…

Dystans tytułem do sławy

Dawni i niedawni historycy uważali, że Żółkiewski takim rzymskim dystansem do wojny, w której sam brał udział i z której przywiódł jako jeńców carów Szujskich – dał chlubne świadectwo swojemu poczuciu sprawiedliwości i ochronił splendor majestatu Rzeczypospolitej, dystansując się od Polaków-awanturników. Fakt, że Moskale w Polsce nie zachowywali się lepiej, tylko gorzej od polskich towarzyszów Łże-Dymitra i że w ogóle działania Moskwy (zwłaszcza późniejsze) na zdobytym terytorium Rzeczypospolitej miały charakter często-gęsto totalitarny (przypomnijmy masowe przesiedlenia ludności) – nie ma tu większego znaczenia. To znaczy: ma kolosalne znaczenie dla ogólnej oceny konfliktów polsko-moskiewskich, ale nie przesłoni faktu, że wyprawa Łże-Dymitra i Mniszchówny była polityczną awanturą, zresztą nie związaną skądinąd z Majestatem Rzeczypospolitej – Mniszchowie podjęli swoją wyprawę z wolnej, prywatnej stopy. Po cóż więc upierać się przy oszczędzaniu konduity tychże polskich awanturników?

A jednak

No tak, tak, wiem: jednak jest po co ich oszczędzać. Negowanie polskiego awanturnictwa nadal ma dla Polaków jakiś głęboki, samoobronny sens. Jest niewątpliwie jednym z tych wcieleń Miłości Ojczyzny, które tak chętnie obsmarowuje “Gazeta Wyborcza”; onaż to napisałaby chętnie, że obrona Mniszchów to wyraz złych, narodowych kompleksów i fałszywej, polskiej pycho-niecnoty. A “Gazwyboru” przecież nie lubimy.

Dawny punkt widzenia polskiego awanturnictwa

Wszystko jednak zależy od tego, jaki punkt widzenia przyjmiemy. Były bowiem lata, za świetności ZSRR (o ile tym słowem w ogóle można jakiekolwiek lata istnienia tego państwa określać), kiedy samo wspomnienie o jakiejkolwiek polskiej, zwycięskiej wyprawie na Moskwę stanowiło rzecz niewygodną, a podkreślanie przy tej okazji polskiego awanturnictwa leżało w ścisłym obowiązku sowietowiernych Polaków. Ale generalnie cenzura starała się, aby mówiono i pisano o tych sprawach jak najmniej. Pozapodręcznikowe przypominanie nie tylko o tym, że polski hetman pobił Moskali, ale że wręcz jakiś polski oczajdusza obalił cara i zajął Moskwę – zdawało się obrazą sojusznika, godziło w przyjaźń dobrosasiedzką, bo uchybiało moskiewskiemu honorowi. Polaków zaś wbijało w dumę (hasłem: jeden nasz pijak – i ruskie pryskają) w momencie, w którym powinni czuć wobec Moskwy respekt i trwogę.

Obecny punkt widzenia polskiego awanturnictwa

Teraz jednak mamy sytuację jakże odmienną. Polska wyszła spod moskiewskiej kurateli i wybiła się na niepodległość, a rosyjskie mocarstwo się zawaliło. Generalnie mógłbym więc nie rozumieć, dlaczego mielibyśmy wstydzić się awanturnictwa jakichś tam Polaków – skoro z jednej strony całkiem dzielnie się awanturowali, a z drugiej nie reprezentowali Rzeczypospolitej, więc właściwie nie stanowili plamy na majestacie. Byli tylko odpryskiem mocarstwowej potęgi swej Ojczyzny i tej mocarstwowości dowodem…

Ale moskiewskie mocarstwo nie zawaliło się zupełnie – i zapewne w tym właśnie problem. Bo jednym ze sposobów ratowania mocarstwowości w Rosji (bądź: poczucia mocarstwowości, tworzącego ład państwowy) jest trzymanie ludzi i opinii publicznej za mordę. Zaś do wypromowania lub utrzymania takiej dyktatury potrzeba efektu zagrożenia – iżby społeczność poczuła, że silna władza jest konieczna, no i żeby zarazem miała wrażenie, że władza owa silna jest i robi swoje, czyli mocarstwowości strzeże. Mocarstwowości realnie upadłej i dla Stanów oraz Zachodu niby niegroźnej, ale dla nas, Ukraińców, Białorusinów i Bałtów wciąż realnie niebezpiecznej. Przecież, jak wiemy, właśnie dla dobrego społecznego nastroju “potrzebne” było Putinowi zagrożenie czeczeńskie. I dlatego też zawsze wygodne dlań będzie powoływanie się na zagrożenie moskiewskiego interesu ze strony złych Panów Polaków, którzy niegdyś mieli Łże-Dymitra, a teraz chcą mieć Patrioty & Tarczę. I oczywiście nie zawadzi odpowiednio Dymitriadę opisać, sfilmować i przypomnieć, żeby utrwalić na wsiaki słuczaj obraz Panów Polaków. Tak, z tej strony oczywiście jest w interesie Kremla potępianie i oczernianie wszelkich polskich działań przeciwko historycznej Rusi, Rosji i Bolszewii – od wyprawy kijowskiej Chrobrego począwszy poprzez starcia polskich i sowieckich partyzantów w latach ostatniej wojny, a na młodzieńczych mordobiciach pomiędzy dziećmi rosyjskich dyplomatów i polskimi chuliganami skończywszy.

Fakty i akcenty

Trzeba wszakże być świadomym, że każda polityka historyczna ma to do siebie, iż albo może tworzyć fałszywą rzeczywistość kłamiąc w żywe oczy – albo, z drugiej strony, nie tyle kłamiąc, co przesuwając akcenty, eksponując jedne fakty kosztem innych. To spora różnica, choć cel osiągnięty może być podobny. Przykładem pierwszego zabiegu jest to, co dzieje się wokół zbrodni katyńskiej: negacja. Zaś walka o postawienie akcentów toczy się na przykład – mam wrażenie – pomiędzy interpretatorami ludobójstwa dokonanego na polskiej ludności na Wołyniu. W jednym z ostatnich numerów “Gazety Wyborczej” można było znaleźć taki właśnie akcentologiczny komentarz, wedle logiki: że jak ktoś z kogoś wcześniej szydził, i napluł na niego i mu nakopał, to nic dziwnego, że ten drugi puścił z dymem jego rodzinną miejscowość, torturując i mordując tak jego samego, jak i jego rodzinę, krewnych, sąsiadów i znajomych. W tej sytuacji obstawanie przy prawdzie – na przykład prawdzie niemiłych stosunków polsko-ukraińskich przed II wojna światową – może się wydawać inspirowane przez Kreml. Tylko, że to jednak prawda.

Kompleksy jednych, dobre samopoczucie drugich

A wszystko dlatego, poniekąd, że my sami nie jesteśmy, i to od dawna, mocarstwem. Obywatele Francji, która mocarstwowością wciąż szczyci się, choć mocarstwem w zasadzie już nie jest – zachowali mentalność mocarstwową. I dzięki temu mają, mam wrażenie, sytuację o wiele łatwiejszą w dziedzinie “narodowych rozliczeń”. Na przykład kompleks bycia Vichy prawie tam nie istnieje, oczywiście dzięki de Gaulle’owi (chwała mu, hańba Francuzom…). I na przykład nie ma dla Francuzów “narodowego” znaczenia fakt, że Napoleon złupił Egipt, a potem i wszelkie inne kraje z zabytków nauk i sztuk, ani że Vichy posyłało Żydów do zagranicznych komór gazowych. Oczywiście znajdziemy tam wielu obywateli, którzy skłonni są wypominać własnej Ojczyźnie rzeczy nieładne – jak i wielu takich, którzy się na podobne wypominanie oburzą. Takie debaty się tam odbywały i poruszały opinię narodową. Ale jednak Francja jako taka, Francja z marzeń de Gaulle’a, Francja w swojej wielkości, honorze, sławie i chwale – jest ponad to. Dyskusja nad jej brudami zaszkodzi tylko pojedynczym obywatelom, tym potępionym, których się osądzi lub tylko oczerni; zaszkodzi ewentualnie jakimś grupom politycznym i obrazowi niektórych partii, etc. etc. Ale chyba nie ma szansy zagrozić dobremu samopoczuciu Żabojedów w ogóle i międzynarodowemu obrazowi ich Ojczyzny. W razie czego powiedzą innym: “No tak, ale pamiętajcie, bycie mocarstwem to nie bułeczka z masłem, gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą; były zbrodnie, przepraszamy, niech tam; a poza tym cała Europa i tak zawsze była w nas wpatrzona, i tak byliśmy zawsze na czele cywilizacji, więc nie mówcie że jesteście lepsi, bo to byłoby śmieszne, mocarstwo i problemy mocarstwa to my, a wy jesteście pryszcze”.

Prawdę mówiąc, chciałbym, żeby i Polacy mogli sobie tak kiedyś o własnej historii gadać. Swobodnie, bez kompleksów. Ale czy takie gadanie jest prawdziwsze? Nie musi. A w każdym razie jest na razie dla nas, jak widać, nieosiągalne.

Jacek Kowalski

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply