Pierwsza konspiracja

Okazało się, że w więzieniu przez ścianę celi złożyli sobie przysięgę małżeńską alfabetem Morse'a, nie wiedząc, czy z całego zdarzenia wyjdą cało. Ślubu udzielił im jeden z księży włodzimierskich, siedzących w celi ze szwagrem.

Halina Górka-Grabowska miała osiem miesięcy, gdy wybuchła wojna polsko- bolszewicka. Jej matka zostawiała ją w kołysce pod opieka kuzynki i biegła do szpitala we Włodzimierzu Wołyńskim, by opatrywać rannych. Pochodziła bowiem z bardzo patriotycznej rodziny i w czasie I wojny światowej mocno związała się z podziemną POW. Pani Halina można by rzec patriotyzm wyssała z mlekiem matki. Choć po rodzicach nosiła ona nazwisko Holtz, brzmiące cokolwiek obco dla polskiego ucha, to swoich przodków wstydzić się nie musiała. Wywodzili się z Holendrów osiadłych w okolicach Bugu od XVIII w. Nie tylko włożyli swój wkład w gospodarczy rozwój Wołynia, ale i w trwanie polskości na nadbużańskiej równinie. Choć pozostali przy swoim nazwisku, sprawy Polaków zawsze traktowali jako własne i często składali daninę krwi razem z nimi uczestnicząc w zrywach narodowych. Halinka Holcówna miała więc wśród dziadków z obu stron powstańców styczniowych, a wśród innych dalszych i bliższych krewniaków legionistów i peowiaków. W jej domu rodzinnym, w którym dorastała z trojgiem rodzeństwa dużo czytało się dzieciom Mickiewicza, Słowackiego, Krasińskiego i oczywiście Sienkiewicza. Gdy w wieku 10 lat Halina trafiła do harcerstwa, była już w miarę ukształtowaną osobą.

Zarabiał ojciec

– Zarówno ojciec, jak i matka wychowywali nas w duchu polskości i umiłowaniu ojczyzny – wspomina pani Halina. – Mama oczywiście nie pracowała, zajmując się prowadzeniem domu i wychowywaniem czworga dzieci. Na utrzymanie rodziny zarabiał ojciec, który był wziętym zegarmistrzem. Jedynym polskim we Włodzimierzu Wołyńskim. Wszystkie pozostałe zakłady zegarmistrzowskie w mieście należały do Żydów. Ojciec swoje kwalifikacje zdobył w warszawskiej firmie, istniejącej przy Placu Bankowym. O tym, że wykształciła go dobrze świadczy fakt, że należał on do najlepszych w zachodniej części Wołynia. Przyjeżdżali do niego klienci z zegarami, których nikt już nie chciał reperować. Ojciec zaś przywracał im dawną świetność. Był on też znany nie tylko na Wołyniu, ale i w innych województwach jako osoba znająca się na naprawie wszystkich instrumentów muzycznych od trąbki do organów. Umiejętność ta bardzo przydała mu się w czasie pierwszej sowieckiej okupacji. Ogólnie rzecz biorąc ojciec zarabiał nieźle i z jego pensji rodzina mogłaby żyć, gdyby nie fakt, że miał on dobre serce i często pożyczał ludziom pieniądze. W trakcie nauki w liceum we Włodzimierzu Wołyńskim, gdy miałam 17 lat skierowano mnie na kurs instruktorek Przysposobienia Wojskowego Kobiet, na którym nauczyłam się wielu rzeczy przydatnych później w konspiracji. Poznałam też na nim słynną później z konspiracji Marysię Majewską z Lublina.

Systematycznie się zmieniał

W czasie, gdy Halina Holcówna dorastała, Włodzimierz Wołyński systematycznie rozwijał się i zmieniał. O ile na początku lat dwudziestych liczył 12 tys. mieszkańców, głównie Żydów, to w 1937 r. miasto liczyło prawie 30 tys. mieszkańców i należało do największych i najlepiej zorganizowanych na Wołyniu. 43 proc. jego mieszkańców stanowili Polacy, 39 proc. Żydzi, 15,5 Ukraińcy, a 2,5 proc. przedstawiciele innych narodowości. Włodzimierz był siedzibą władz powiatowych, kilku jednostek wojskowych i szkoły podchorążych artylerii, a także kilku szkół średnich. Stanowił też, jak wszystkie miasta na Wołyniu, ośrodek handlu u wymiany towarowej. W końcu lat trzydziestych z racji swojej przeszłości historycznej i zachowanych zabytków, Włodzimierz zaczął stawać się ośrodkiem turystycznym, którego rozwój wspierały władze Wołynia.

– Po wybuchu wojny z Niemcami we Włodzimierzu początkowo było spokojnie- mówi pani Halina, mająca wówczas 19 lat. – Dopiero na wieść o wkroczeniu na terytorium Rzeczpospolitej wojsk sowieckich w mieście zaczęły się pierwsze niepokoje. Młodzież ukraińska zachowywała się prowokacyjnie wobec pojedynczych żołnierzy WP. Pojedynczy żołnierze byli napadani przez Ukraińców rozbrajani, bici lub ostrzeliwani zza węgła. Wywieszono żółto-niebieskie flagi ukraińskie na znak, że OUN istnieje i działa. Z powodu zbliżania się Armii czerwonej euforia ogarnęła zarówno ukraińskich komunistów, jak i nacjonalistów. Ukraińcy powołani do dwóch batalionów WP stacjonujących we Włodzimierzu oświadczyli, że nie będą walczyć przeciwko czerwonoarmistom. Dowództwo musiało ich zdemobilizować. Część z nich zdążyła jednak zdezerterować, zabierając ze sobą broń. Zaczęli oni tworzyć bandy, napadające na polskich uciekinierów, polskie wsie i osady. Sowieci po zajęciu Włodzimierza jeszcze przez kilka dni pozwalali Ukraińcom na wyładowanie antypolskich nastrojów. Dopiero po paru dniach wprowadzili swoje porządki, używając do tego ukraińskich komunistów.

NKWD nie ruszyło

Gdy sytuacja we Włodzimierzu jako tako się unormowała, życie rodziny pani Haliny zaczęło biec niejako dwoma torami: oficjalnym i podziemnym. Ojca pani Haliny, choć oficjalnie należał do miejscowej elity, NKWD nie ruszyło. Nie tylko bowiem remontował „czasy” dla kadry sowieckiego garnizonu, ale przede wszystkim instrumenty dla wszystkich orkiestr sowieckich na Wołyniu. Jego sława zaczęła sięgać dalej w głąb imperium.

– Przyjechał kiedyś do ojca radziecki pułkownik ze Smoleńska – wspomina pani Halina – Skończył konserwatorium i przecudnie grał na harmonii. Ja długo jeszcze nie słyszałem nikogo, kto tak pięknie grał na tym instrumencie. Przywiózł on dwie harmonie. Jedną dał ojcu jako wynagrodzenie za naprawę tej drugiej. Ojciec wykonał zadanie po mistrzowsku i radziecki oficer był bardzo zadowolony. Urządził nam za to koncert, który pamiętam do dziś. Dzięki zleceniom od oficerów Armii Czerwonej mieliśmy z czego żyć i mogliśmy także pomagać innym. NKWD, które rozpracowywało niewątpliwie środowiska polskiej inteligencji omijało dom, do którego ciągle przychodzili z różnymi zleceniami sowieccy oficerowie. Ja zaś tak jak wielu harcerzy zaangażowałam się w działalność tworzącego się we Włodzimierzu polskiego podziemia. Na przełomie października i listopada 1939 r. z Warszawy przyjechał do Włodzimierza wuj legionista, który poinformował nas, że w stolicy powstała konspiracyjna organizacja, która buduje na Wołyniu swoje struktury i wszyscy polscy patrioci powinni do niej wstąpić i wykonywać rozkazy płynące z jej kierownictwa. Ja też tak, jak większość harcerzy, zrobiłam…”

Bardzo potrzebna

Organizacja oparta na harcerzach bardzo szybko zaczęła działać. Była po prostu bardzo potrzebna. Nie zajmowała się oczywiście dywersją, ale ratowaniem tego, co jeszcze dało się uratować.

– W pierwszej kolejności staraliśmy się pomagać ukrywającym się polskim żołnierzom, którym z różnych przyczyn nie udało się przedostać za Bug – wspomina pani Halina – Następnie uruchomiliśmy coś w rodzaju tajnego nauczania. Jego prowadzeniem zajmowały się przede wszystkim harcerki. Organizowały one w mieszkaniach naukę dla uczniów, którzy z powodu okupacji sowieckiej musieli przerwać naukę w polskim gimnazjum i zostali zapisani do sowieckiej dziesięciolatki. W jej program szkolny został dostosowany do tego obowiązującego w systemie sowieckim. Usunięto z niego lekcje religii, geografii i historii Polski, zabroniono też posługiwania się przedwojennymi podręcznikami. Do szkół sprowadzono też nauczycieli z głębi ZSRR. Polscy uczniowie zwłaszcza ci pochodzący z rodzin inteligenckich, bardzo źle w takich placówkach się czuli. Harcerki uczyły ich języka polskiego i literatury, historii Polski i języków obcych. Jeżeli któraś z nich miała dobrze opanowane partie materiału z danego przedmiotu, to przekazywała swą wiedzę młodszym. Chłopcy zajmowali się przede wszystkim zbieraniem broni, którą starali się ukrywać na strychach domów itp. Udało im się też zdobyć duże ilości leków ze strategicznych zapasów naszych pułków, które żołnierze pozostawili w różnych zabudowaniach. Ukrywali je oni u jednego z lekarzy. Bardzo się one później nam przydały, zarówno w czasie okupacji sowieckiej, jak i później niemieckiej. Apteki były bowiem w mieście na ogół źle zaopatrzone i niewiele leków można w niej było kupić. Działaliśmy w sumie przez kilka miesięcy. W tamtych czasach bardzo trudno było jednak utrzymać konspiracyjność przedsięwzięć. NKWD strasznie rozbudowało sieć donosicielską. Wystarczyło, że ktoś powiedział nieopatrznie jakieś słowo, by zaraz został aresztowany.

Siostra i kuzynka

W wyniku wsypy w 1940 r. cała organizacja, do której należała pani Halina została rozbita, a jej kierownictwo i cały szereg członków trafiło do więzienia, na czele z szefową włodzimierskiej Chorągwi ZHP Wandą Skorupską. Pani Halina nie została aresztowana. Z jej rodziny w łapy NKWD dostała się siostra i kuzynka. W śledztwie trzymały się jednak mocno i nikogo nie wsypały. W mieście aresztowano wiele harcerek i harcerzy.

– Ciężkie śledztwo trwało przez wiele miesięcy – mówi pani Halina – Po nim odbył się sąd, który skazał wielu członków organizacji na karę śmierci. Wśród nich była też moja siostra. Część wyroków wykonano. Rozstrzelano m.in. mojego kolegę z klasy maturalnej Sierakowskiego. Niektórym zamieniono karę śmierci na wieloletnie zesłanie. Wywieziono ich na Syberię i gdzieś pod Archangielsk. Nie wszyscy z nich przeżyli… Mojej siostrze też zamieniono karę śmierci na zesłanie, ale w więzieniu w Łucku udało jej się szczęśliwie doczekać wkroczenia Niemców. Wróciła z przyszłym szwagrem. Okazało się, że w więzieniu przez ścianę celi złożyli sobie przysięgę małżeńską alfabetem Morsa nie wiedząc, czy z całego zdarzenia wyjdą cało. Ślubu udzielił im jeden z księży włodzimierskich, siedzących w celi ze szwagrem. Ocaleli dlatego, że szwagier, gdy domyślił się, że wyprowadzeni z cel więźniowie są rozstrzeliwani, zmobilizował swoich towarzyszy z celi do oporu. Gdy dozorca otworzył celę i kazał im wychodzić, wciągnęli go do środka, obezwładnili i odebrali broń i klucze. Szwagier otworzył następnie cele na piętrze, z których wydostało się około dwustu więźniów. Rozbiegli się oni po pustych piętrach kryjąc po różnych zakamarkach. Sowieccy oprawcy nie mieli już czasu ich ścigać. Niemieckie samoloty zaczęły bombardować Łuck, w tym i więzienie. Hitlerowskie czołgi były zaś na przedpolach miasta. Oddziały Czerwonej Armii w popłochu zaczęły się wycofywać. NKWD także uciekło nie doprowadzając mordu w więzieniu do końca. Swoje dzieło dokończyli za to w naszym więzieniu we Włodzimierzu Wołyńskim. Wymordowali w nim kilkuset więźniów, których zakopali u podnóża stojącego na wzgórzu dawnego polskiego aresztu. Nie były to oczywiście jedyne ofiary sowieckiego bestialstwa.

Społeczność odgłowiona

– Jesienią i zimą 1939 r. miały miejsce aresztowania urzędników państwowych i wszystkich znaczących osób odgrywających jakąś rolę społeczną bądź zawodową w czasach II Rzeczypospolitej. Od lutego 1940r. do lipca 1940r. przeprowadzono z Włodzimierza i okolic trzy deportacje, w ramach których wywieziono na Wschód zdecydowaną większość świadomego elementu polskiego. Społeczność polska została niemal całkowicie „odgłowiona”, co zemściło się na niej, gdy ukraińscy nacjonaliści przystąpili do przeprowadzania na Wołyniu w 1943 r. czystek etnicznych dążących do zniszczenia na Wołyniu wszystkich polskich skupisk. NKWD zwalczało także ukraińskie środowiska nacjonalistyczne, lecząc je szybko z postsowieckich sympatii. Działacze OUN szybko zaczęli szukać schronienia u Niemców po drugiej stronie Bugu. Abwehra przyjmowała ich z otwartymi rękami, tworząc kadry przyszłej administracji, a także bojówek dywersyjno- wywiadowczych. Jak Niemcy wkroczyli w czerwcu 1941 r. do Włodzimierza Wołyńskiego, to zaraz się w nim pojawili Ukraińcy w niemieckich mundurach. Obsadzili wszystkie urzędy w mieście. Burmistrzem miasta został nacjonalista Stepan Czernyszew, który nie krył nienawiści do Polaków…i od razu zapowiedział, że trzeba z nimi zrobić porządek.

Marek A. Koprowski

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply