Nie chcę odszkodowania

Codziennie brano mnie na przesłuchania, na których bito mnie do utraty przytomności. Jednego dnia jeden z oprawców wyrwał mi pięć zdrowych zębów. Najgorsze było bicie po genitaliach. Więźnia kładziono na stole, rozciągano nogi łańcuchami, a następnie bito po genitaliach. Ból był tak straszny, że delikwent przyznawał się do wszystkiego.

-Po jakimś czasie znaleźli mnie chłopaki od „Zapory”. – wspomina Wacław Gąsiorowski – Jak oni się dowiedzieli gdzie mieszkam nie wiem. Padał deszcz, wyjrzałem przez okno na podwórko, bo zaszczekał pies i widzę, że pod stodołą stoi kilka postaci. Wyszedłem na zewnątrz i widzę znajome twarze, w tym „Jura”. Byli strasznie zmęczeni, wyglądali jak zgonione psy. –„Jur” na mój widok rzucił tylko – nocuj, to już koniec! – Ja się przeraziłem. – Co ja z wami zrobię? – oświadczyłem. – Tu pół wsi należy do ORMO. Z karabinami chodzą, jak któregoś zaczepisz to będzie walka na całego. Obiecali, że nikogo nie ruszą. Wpuściłem ich do stodoły żonę poprosiłem żeby przygotowała jedzenie dla sześciu ludzi. Żona się przeraziła, ale szybko się udobruchała. Sami żyliśmy biednie, ale co miała to ugotowała. Chłopaki wysuszyli się, najedli się, wyczyścili broń i rano poszli. Więcej już ich nigdy nie widziałem. Żyliśmy sobie z żoną spokojnie, na świat przyszły dzieci. Jakiś chłop doniósł jednak, że byłem u „Zapory”. Skąd się dowiedział nie wiem.

Chciałem się z nim bić

– Wiele razy się później nad tym zastanawiałem i nigdy nie potrafiłem znaleźć racjonalnego wytłumaczenia. Ja nikomu o tym nie mówiłem. W każdym bądź razie któregoś dnia nad ranem pod nasze gospodarstwo podjechały dwa samochody UB z Chełma. Miałem wtedy broń, dobrą broń, którą zostawił „Jur”. Jak zobaczyłem ubowców, zaraz ją chwyciłem i krzyknąłem do żony, że będą się z nimi bił. Ta jednak walnęła mnie czymś w głowę, aż się przewróciłem. Żona zaś złapała broń i wrzuciła do studni. Dzięki temu jeszcze żyję. Ubowcy którzy otaczali dom tylko czekali żebym otworzył ogień. Jak wpadli na podwórko to najpierw dali mi w łeb i zaczęli przetrząsać obejście szukając broni. Wiedzieli, że ją mam. Mieliśmy zabudowania kryte strzechą i praktycznie ubowcy zdarli ją z wszystkich budynków. Wiedzieli, że ukrywanie zakonserwowanej broni pod strzechą, to stary partyzancki sposób. Ubowcom przez myśl nie przeszło, że moja broń leży w studni. Skutego zawieźli mnie do siedziby UB w Chełmie przy ul. Reformackiej. Na pierwszym przesłuchaniu oficer, który wziął mnie do obróbki zaproponował bym od razu dla własnego dobra przyznał się, że byłem w bandzie u „Zapory”.

Tortury na zamku

– Kategorycznie zaprzeczyłem. Powiedziałem, że byłem owszem, ale w 27 Wołyńskiej Dywizji Piechoty AK. Ubowiec się tym nie przejął. Uśmiechnął się tylko i poinformował mnie, że tam gdzie pojadę pomogą mi odzyskać pamięć. Wkrótce znalazłem się na zamku w Lublinie, gdzie zostałem ostro wzięty w obroty. Codziennie brano mnie na przesłuchania, na których bito mnie do utraty przytomności. Jednego dnia jeden z oprawców wyrwał mi pięć zdrowych zębów. Najgorsze było bicie po genitaliach. Więźnia kładziono na stole, rozciągano nogi łańcuchami, a następnie bito po genitaliach. Ból był tak straszny, że delikwent przyznawał się do wszystkiego. W pewnym momencie ubowcy przestali mnie lać. Okazało się, że ktoś zabił tego chłopa, który na mnie doniósł. Znaleźli go w Strachosławiu koło kuźni. Nie wiadomo dokładnie kto go załatwił. Wracał z Chełma szosą hrubieszowską i ktoś dał mu w łeb. Jak mnie przestali bić i trochę podleczyli, że mogłem chodzić przywieźli mnie do Chełma. Tu umieszczono mnie w więzieniu i po kilku miesiącach urządzano mi proces. Skazano mnie w nim na 12 lat więzienia, jako bandytę, rabującego sklepy itp. Do przynależności do oddziału „Zapory” się nie przyznałem. Wiedziałem, że jeżeli to zrobię to żywy z więzienia nie wyjdę. Prawie wszystkich żołnierzy „Zapory” skazano na śmierć i wyroki wykonano. Z Chełma wywieźli mnie do Sztumu.

„Sanatorium” w Sieradzu

– Później przerzucony zostałem do Wronek a następnie do Sieradza gdzie odsiedziałem pięć lat. W Sztumie miałem wrażenie, że w tym zakładzie karnym rządzą Niemcy. Traktowali nas surowo, ale bez jakiegoś zezwierzęcenia. Chodziliśmy do pracy m.in. do szewca, który uczył nas naprawiać buty. We Wronkach panowały straszne warunki. Tamtejsi klawisze byli najzwyczajniejszymi bydlakami, którzy lubili znęcać się nad więźniami i przy każdej okazji to robili. Bili pięściami i kopali. Zdarzali się zwyrodnialcy, którzy przy wydawaniu posiłków wylewali więźniom zupy na głowy i bili ich miskami. Więzienie w Sieradzu w porównaniu z Wronkami, to było sanatorium. „Ameryka” – powiedziałem po paru dniach pobytu w tym pierdlu. Klawisze byli porządni, więźniów nie krzywdzili. Co się komu należało to dostawał. Chodziliśmy do pracy w szwalni. Ze dwustu chłopa tam nas pracowało. Nauczyli nas szyć na maszynach konfekcję odzieżową. Płacili nam za to pensje. Niewielkie, ale zawsze w kantynie można było coś kupić.

Za bandyctwo

– Klawisze nadzorujący szwalnię, byli w stosunku do nas uprzejmi, nie traktowali jak ludzkie śmieci. Zapamiętałem szczególnie takiego kapitana Wieczorka pełniącego funkcję głównego oficera penitencjarnego w sieradzkim więzieniu. Jak na tamtejsze warunki był on szychą nie lada. Któregoś dnia siedzę przy maszynie i szyję i słyszę przez magafon polecenie – skazany Gąsiorowski Wacław zgłosi się na dyżurkę. Początkowo się trochę przestraszyłem. Takie wezwanie nie oznaczało bowiem nic dobrego. Chłopaki przy innych maszynach zaczęli pytać – coś ty kurwa podpadł? – Ja tylko wzruszyłem ramionami i udałem się do tej dyżurki. Wszedłem do niej zameldowałem się, u tego Wieczorka, a on mówi – Siadaj! – gdy to zrobiłem, zapytał mnie – powiedz mi za co ty siedzisz? – Odpowiedziałem – za bandyctwo! – On się tylko uśmiechnął i stwierdził – jaki z ciebie bandyta! – Dał mi kartkę i ołówek i mówi – pisz do żony, żeby ci na widzenie Piotrusia przywiozła – Dzięki niemu po raz pierwszy od lat zobaczyłem syna.

Porządny kapitan

– Kapitan Wieczorek po widzeniu nie pozwolił mojej żonie odjechać, tylko zabrał ją do siebie na kwaterę i przenocował. Na drugi dzień znów mi zorganizował z nią widzenie. Wcześniej tylko ostrzegł mnie żebym nie mówił chłopakom, że mam drugie widzenie z zoną, bo pomyślą, że mam extra przywileje, a takich za darmo się nie dostaje. – Uznają, że jesteś kapusiem a kapuś w więzieniu nie ma życia! – Jak wróciłem z tego drugiego widzenia to powiedziałem kolegom z celi, że byłem na przesłuchaniu, bo chcą w mojej sprawie wznowić śledztwo. Żonie powiedział żeby w listach też niczego podejrzanego nie pisała, bo poczta jest cenzurowana. W sumie z tych dwunastu zasądzonych lat odsiedziałem dziesięć. Na mocy amnestii zostałem dwa lata wcześniej zwolniony. Za bramą spotkałem się jeszcze z tym kapitanem Wieczorkiem. Ja miałem kupę zarobionej forsy, którą mi wypłacono i zaprosiłem go na wódkę. Tęgo popiliśmy! Chciałem mu podziękować za to, że okazał się człowiekiem. Spytał się mnie, czy nie mam do niego pretensji. Odpowiedziałem, że nie. Na pożegnanie radził mi tylko, żebym się teraz już w nic nie mieszał, bo nie warto. Najbardziej całą tą sytuację przeżyła moja pierwsza żona, która zmarła w wieku 43 lat.

Zapamiętałem ich twarze

– Niełatwo na wsi być żoną bandyty. Ożeniłem się po raz drugi, z dobrą kobietą starszą od siebie, która też niestety niedawno zmarła po ciężkiej chorobie. Wcześniej pochowałem jej rodziców. Znów jestem sam. Z pierwszą żoną mam czworo dzieci, trzy córki i jednego syna. Tego właśnie Piotrusia, z którym zona odwiedziła mnie w więzieniu. Dzieci mieszkają daleko i za często nie mogą mnie odwiedzać. Muszą pracować. Mieszkam sam. Przez całe życie pracowałem na roli, w związku z czym mam niewielką emeryturę i klepię biedę. W nic się już rzecz jasna nie angażowałem, choć ręce mnie czasem świerzbiały. Ci ubowcy, którzy mnie aresztowali mieszkają niedaleko. Zapamiętałem ich twarze bardzo dobrze. Machnąłem jednak ręką. Obecnie należę do Środowiska Chełmskiego Żołnierzy 27 Wołyńskiej Dywizji Piechoty AK. Jego zręby powstały jeszcze za komuny. Skupiło się ono wokół takich ludzi jak Tadeusz Persz, którego znałem bardzo dobrze, Henryk Kostecki, Jan Łabędzki, Jadwiga Żółkiewska, a także Leona Karłowicza i Władysława Tołysza. Środowisko to zawiązało się dzięki oficerowi Janowi Markowskiemu z WOP, z miejscowym batalionem tej formacji. Związki te zacieśniły się jeszcze bardziej, gdy WOP rozwiązano, a na bazie istniejącego w Chełmie batalionu granicznego utworzono Komendę Nadbużańskiego Oddziału Straży Granicznej. Jan Markowski został zastępcą Komendanta Oddziału.

Podatny grunt

– Utworzona jednostka nie miała sztandaru ani patrona do naśladowania. Persz wpadł na pomysł, aby Nadbużański Oddział Straży Granicznej przyjął imię 27 Wołyńskiej Dywizji Piechoty AK. Idea ta padła na podatny grunt. Oddział przyjął imię 27 WDP AK, a my, jako środowisko ufundowaliśmy dla niego sztandar. Nasze środowisko a także ja osobiście bardzo się nim związałem. Wspólnymi siłami odbudowaliśmy cmentarz parafialny w Zasmykach, uznany później za cmentarz wojenny 27 WDP AK. Udało się nam zbudować kwaterę wojenną na cmentarzu w Rymaczach i Bindundze. W 1994 r. podczas zjazdu kombatantów dywizji odsłoniliśmy pomnik ku czci poległych towarzyszy broni. Jest on ustawiony na terenie chełmskiego parku. Między obu naszymi środowiskami panuje atmosfera zrozumienia i sympatii. Jako byli żołnierze 27 Wołyńskiej Dywizji Piechoty AK znaleźliśmy trwałe miejsce w życiu Oddziału. Spotykamy się na terenie Oddziału w wydzielonym pomieszczeniu na zebraniach.

Trwamy jako środowisko

– Bierzemy również udział w różnych imprezach organizowanych przez Komendę Oddziału. Podkreślić chciałbym że, naszym obecnym prezesem jest wspomniany wcześniej Jan Markowski były zastępca komendanta oddziału, będący obecnie już na emeryturze. Dzięki niemu trwamy jeszcze jako środowisko, choć z roku na rok jest nas z oczywistych względów coraz mniej. Ja jeszcze jakoś daje sobie radę, choć więzienne przeżycia coraz częściej dają o sobie znać. Mimo tego ja nigdy nie występowałem ani o unieważnienie wyroku skazującego mnie na 12 lat ani o odszkodowanie za pobyt w więzieniu. Nie chcę być taki jak inni „kombatanci”, których nikt w więzieniach nie katował, którzy nie tułali się po lasach, nie walczyli z bronią w ręku, a dzisiaj występują o wielusettysięczne odszkodowania za złamane życie, choć powodzi się im całkiem nieźle. „Zapora”, gdyby przeżył ubeckie katownie, to pieniędzy na pewno za swoje tortury by nie brał. Nie walczył za Polskę dla pieniędzy czy zaszczytów. Uważał to po prostu za swój obowiązek. Za jej wolność był gotów oddać i oddał życie.

Marek A. Koprowski

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply