Kresy Zachodnie 1 września 1939 roku

Im dalej na wschód od granicy, tym agresywniej zachowywał się niemiecki okupant. Nasilał się terror i rosły zniszczenia wojenne.

Przedwojenna Rzeczpospolita to nie tylko Kresy Wschodnie, ale również i Zachodnie. To tereny przygraniczne o mieszanej wówczas ludności. W dniu wybuchu wojny mieszkańcy tych właśnie ziem jako pierwsi zaznali jej okropieństw. Jak to wówczas wyglądało w okolicy, gdzie się urodziłem i wychowałem? Piszą o tym Aleksandra Hołubecka-Zielnica i Krzysztof Zielnica w książce „Był taki czas… Pogranicze polsko-niemieckie (Syców – Kępno – Ostrzeszów). Wspomnienia i relacje z lat 1918 – 1958”. Autorzy zebrali relacje mieszkańców ziemi sycowskiej, kępińskiej i ostrzeszowskiej, czyli pogranicza Wielkopolski i Dolnego Śląska. Poniżej cytuję rozdział o wybuchu wojny i niemieckim terrorze, który się wówczas rozpoczął.

NIEMIECKI TERROR NA TERENACH WSCHODNICH

Im dalej na wschód od granicy, tym agresywniej zachowywał się niemiecki okupant. Nasilał się terror i rosły zniszczenia wojenne.

Eugenia Mielczarek (Wach): ,,Urodziłam się we wsi Jasień, 15 km od Wielunia. Dwa dni przed wybuchem wojny przyleciał z Gdańska brat matki, Józef Wach. Ledwo zdążył pobrać mundur, już musiał ruszać na wojnę. Babcia zdążyła jeszcze zaszyć w jego mundurze święty obrazek i pobłogosławić. Wuj Józef uważał, że dzięki temu cudownie ocalał, gdy wszyscy jego koledzy zginęli. Dostał się do obozu jenieckiego w Częstochowie, skąd po niedługim czasie został zwolniony, ale musiał się zameldować w niemieckim biurze pośrednictwa pracy. Nie nabył się długo w domu, bo wkrótce, jak większość mężczyzn, został zesłany na roboty w Niemczech. Pamiętam, że I września już o czwartej nad ranem wszyscy wylegliśmy na dwór i patrzyliśmy jak płonie bombardowane nasze miasteczko Wieluń. Gdy naloty ustały ludzie szli oglądać zniszczenia. Opowiadali, że w kościele zginęło bardzo dużo ludzi, którzy się tam schronili. Cale miasto zostało zdruzgotane i spalone. Spłonął też młyn, który dla naszych okolicznych wsi mielił mąkę”.

Walerian Czemplik: ,,1 września zbudził nas, mieszkańców Bukownicy, warkot bombowców i ludzie rzucili się do ucieczki. Jedni uciekali wozami, inni rowerami, a wszyscy kierowali się na Łódź, Kalisz i Warszawę. Ja z braćmi i kilkoma kolegami ruszyliśmy rowerami na Łowicz. Tam dowiedzieliśmy się, że front niemiecki idzie na Warszawę także od północy. Postanowiliśmy więc udać się do Wyszkowa nad Bugiem, gdzie nasz najstarszy brat miał gorzelnię. W Pułtusku polska służba zatrzymywała młodych mężczyzn i kierowała na Warszawę, ale od cywilów wracających ze stolicy usłyszeliśmy, że nie zostali tam wpuszczeni, więc zawróciliśmy do Włodawy. Nie dojechaliśmy do celu, bo w Świerżach dowiedzieliśmy się z radia, że od wschodu idą Sowieci. Ruszyliśmy na południe, ale i stamtąd powracali już uciekinierzy i powiadamiali innych, że tam też są Niemcy, idący od Słowacji. Po namyśle uznaliśmy, że nie mamy dokąd uciekać, więc na naszych rowerkach ruszyliśmy do rodzinnej Bukownicy. Tu dowiedzieliśmy się o strasznych mordach i podpaleniach w kępińskich wsiach Wyszanów i Torzeniec”.

O powyższych mordach wspomina Jan Ross, dyrektor szpitala w Kępnie, w swej wydanej tuż po wojnie (1946) książce Von Blaskowitz wkracza do Kępna. W rozdziale Terror niemiecki w Wyszanowieczytamy:

„Do wsi Wyszanowa wpadli żołnierze niemieccy 1 IX około godziny 2 popołudniu i wśród krzyku i strzelaniny zaczęli wypędzać wszystkich mieszkańców z domów nie wyłączając kobiet i dzieci, zapowiadając aresztowanie i wywiezienie. Wśród tej łapanki, może pierwszej na ziemi polskiej, zastrzelili dwóch mieszkańców wsi Edwarda Trzeciaka, lat 32 i Adama Kalamuka, lat 30. Resztę aresztowanych podzielili na dwie grupy osobno mężczyzn, oddzielnie kobiety i dzieci i tak trzymali ich przez całą noc do następnego dnia. Kilka matek, wystraszonych strzałami i krzykiem, skryła się w piwnicy dawnego dworu wyszanowskiego. Wieczorem zbiry niemieckie odkryli kryjówki i mimo błagań i lamentów matek i dzieci rzucili do piwnicy granaty ręczne, których wybuch spowodował śmierć 14 osób na miejscu. Pięć osób zostało ciężko rannych i przewiezionych do szpitala do Kępna i z liczby tej 3 osoby zmarły w szpitalu, dwie tylko wyzdrowiały. (…)

Około południa 2 IX żołnierze niemieccy opuścili Wyszanów i ludność odetchnęła. Lecz nie na długo. W kilka godzin później przyszli inni. Tym razem dla odmiany – podpalacze. W chwili gdy tylko zjawili się we wsi posypały się strzały karabinowe z nabojami zapalającymi, od których zaczęła płonąć wieś. Pożar zniszczył wówczas około 20 domów, częściowo razem ze zabudowaniami gospodarczymi i inwentarzem żywym.”[1]

W następnym rozdziale kępiński lekarz szczegółowo opisuje Masową egzekucję w Torzeńcu:

„Do Torzeńca, wioski oddalonej o 4 km od Wyszanowa i 30 km od granicy niemieckiej wkroczyły pierwsze oddziały niemieckie l IX około godziny 7 wieczorem. (…) Nagle około godz. 11 w nocy mieszkańcy wsi zostali zaalarmowani strzelaniną, jaką rozpoczęli Niemcy we wsi, naprzód strzelając z karabinów ręcznych, później maszynowych. W jakiś czas później, po oświetleniu najbliższej okolicy rakietami, odezwały się pojedyncze strzały artyleryjskie. (…) W kilka minut po ustaniu strzelaniny przystąpili do krwawego dzieła. Naprzód zaczęli podpalać stodoły i chaty przy pomocy flaszek napełnionych benzyną lub ostrzeliwując nabojami zapalającymi. Do ludzi, uciekających z płonących domów, strzelali jak do dzikiej zwierzyny. W ten sposób zastrzelili przy swych płonących zagrodach 8 osób. (…) W innym miejscu spaliło się żywcem 8 osób w piwnicy, do której było wejście od stodoły, wypełnionej zbożem. Pożar stodoły odciął wejście i uniemożliwił wydostanie się. (…) Strzelaniem do ludzi i podpalaniem nie wyczerpali Niemcy tej nocy w Torzeńcu swego repertuaru zbrodni. Mieli jeszcze w programie masową egzekucję i w tym celu zaaresztowali w nocy wszystkich mężczyzn. Następnego dnia, około godziny 7 rano, ustawili żołnierze niemieccy wszystkich uwięzionych mężczyzn w szeregu, co drugiego odliczyli i w ten sposób oddzielonych w liczbie 18 zaprowadzili pod murowaną ścianę chlewu gospodarza Poślada i w tym miejscu wszystkich natychmiast rozstrzelali. (…) Przed tym jeszcze spędzili oprawcy całą ludność wsi na miejsce kaźni, by ta była świadkiem śmierci swych najbliższych. W czasie tej nagonki oddali 3 strzały do mieszkanki wsi Marii Stambuły lat 43, raniąc ją ciężko za to, że ta, w mniemaniu Niemców, nie dość śpieszyła na miejsce egzekucji. Należy wspomnieć o jednym fakcie, jaki zdarzył się w czasie egzekucji. W liczbie aresztowanych znalazł się ojciec i syn, a to Stanisław Sadowski, lat 70 i Józef Sadowski, lat 43. Następnego dnia, gdy obaj stanęli w szeregu dla odliczenia, kto ma pójść na rozstrzelanie, los zrządził, że ojciec znalazł się w liczbie przeznaczonych na śmierć, syn miał ocaleć. Wówczas syn zwraca się do żołnierzy z prośbą, żeby zamiast ojca pozwolili mu zginąć. Oprawcy zgadzają się, syn ginie, ojciec wychodzi cało. Zginął syn, mający żonę i dzieci, by uratować staruszka-ojca. (…) Nie dość było Niemcom tych zbrodni. Przed południem tego samego dnia przyprowadzili do wsi trzech żołnierzy polskich w mundurach, wziętych do niewoli w nocy i rozstrzelali ich na podwórzu lgnacego Rybczaka, mieszkańca wsi Torzeńca. (…) Tu bestia niemiecka w swej zbrodni nie oszczędziła jeńców wojennych, którzy korzystają z pełnej ochrony nawet u najdzikszych ludów.”[2]

Maria Puchała (Mosch): ,,1 września, jeszcze nocą, wyruszyliśmy z Mnichowic furmanką. Gdy dojeżdżaliśmy do Nosali, polskie wojsko strzelało ostrzegawczo, nie wiedząc, kto się zbliża. My jednak jechaliśmy dalej na Kępno i żołnierze usunęli zasieki z kolczastych drutów, aby nas przepuścić. W Mikorzynie, gdzie tego dnia, jak co roku, przybywali pątnicy na odpust św. Idziego, tym razem były pustki, bo ludzie już w popłochu uciekli, a niemieccy motocykliści przewracali stragany odpustowych handlarzy, torując drogę nadciągającemu wojsku. Wokół leżały porozrzucane pierścionki i inne świecidełka, ale ojciec nie pozwolił nam niczego zabrać. Bocznymi drogami dotarliśmy szczęśliwie do ciotki w Kuźnicy w powiecie sieradzkim. Zmęczone konie ojciec wprowadził do stodoły a mężczyźni zaczęli kopać jamę, abyśmy mogli się w niej ukryć, gdyż dookoła toczyła się krwawa bitwa. Nagle pojawił się niemiecki żołnierz, więc ojciec wyjaśnił mu, że jesteśmy uciekinierami z Mnichowic. Ten, słysząc niemiecką mowę, ucieszy się i powiedział, że jest ze Stradomi, a w Mnichowicach ma rodzinę. Radził ojcu wyprowadzić ze stodoły konie, bo wieś ta podobnie jak sąsiednia wioska Lary może zostać również spalona. Następnego dnia ruszyliśmy do domu. Wszędzie widać było pożary. Ludzie opowiadali z przerażeniem o masowych mordach w Wyszanowie i Torzeńcu”.

dr Radosław Sikora

Przypisy:


[1] Jan Ross: Von Blaskowitz wracza do Kępna. Uwagi o Niemcach na tle wspomnieńz1939 r., Krakowskie Towarzystwo Wydawnicze, 1946, s. 12-14. (przypis: Aleksandra Hołubecka-Zielnica, Krzysztof Zielnica)

[2] Tamże, s. 18 – 21. (przypis: Aleksandra Hołubecka-Zielnica, Krzysztof Zielnica)

5 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply

    • tutejszym
      tutejszym :

      Moja Babcia opowiadała jak Żydzi gorliwie współpracowali ze Sowietami. Np. w komplecie stawiali się na wiece organizowane przez sowietów. Dziadek tych masówek unikał, posyłał Babcię. Jeden Żyd, bardzo gorliwy i aktywny pluł na władze Polski, że ucisk, terror, tortury, brak chleba do jedzenia. Po skończonej masówce babcia zgodnie ze swoim temperamentem powiedziała mu: Tfu ty Żydzie, ty chleba nie jadł!. A ten odpowiedział: Nu Pani Adamiec, a po co ja miał jeść chleb jak ja miał bułki. Na pytanie Babci: a co zrobisz jak Niemcy przyjdą odpowiedział z lekceważeniem: “To niech mnie wtedy pierwsza kula nie minie”. Jak Niemcy w Kowlu gnali Żydów na kirkut schował się, kucnął za burzanem i głowa do ziemi. Młody oficer niemiecki stanął przed nim i milcząc czekał. Wreszcie Żyd podniósł głowę do góry, Niemiec powiedział kom, kom i strzelił mu z pistoletu w głowę. Była to pierwsza żydowska ofiara w Kowlu.

      • anarchista
        anarchista :

        Pełny odjazd Elektrowstrząsy są bardzo silne co już ten człowiek pisał i gdzie to nie miał ojca dziadka i babci w kilku powiatach jednocześnie i to w tym samym czasie. Tym razem w Kowlu. Świetny materiał dla psychiatry zajmującego się schizofrenią.

  1. listonosz
    listonosz :

    Mieszkam w południowym krańcu Powiatu Kępińskiego kilka kilometrów od ówczesnej granicy. Akurat w mojej okolicy z niemcami był spokój. Prawdopodobnie dlatego, że ówczesne majątki ziemski z gminy i okolicy były od kilkudziesięciu lat w rękach niemców, wcześniej większość z tych majątków należała do rodu Trzcińskich przez kilka wieków.
    O Wyszanowie mówi się także, że mordy dokonywane tam i w okolicy są zemstą za rozbicie i rozbrojenie niemców w czasie Powstania Wielkopolskiego, największy sukces powstańców w tych okolicach. Opowiadała mi o tym także babcia, której ojciec jako Powstaniec walczył m.in. w Wyszanowie.
    W tekście jest także napomknięcie o odpuście w Mikorzynie kiedy niemcy wjechali do tej miejscowosci. Byli oni bardzo zdziwieni saistniała sytuacją i pomyśleli ze ta wystrojona wioska i budy są na ich przywitanie. I faktycznie tam z niemcami na początku był większy spokoj niż gdzie indziej w okolicy.