Było sobie miasteczko…

Mąż wykorzystując swoją znajomość ukraińskiego bardzo dokładnie przeczytał wszystkie wydane “Litopisy UPA” zawierające sprawozdania z akcji oddziałów UPA i inne związane z nimi dokumenty. Studiując je wyłapał w nich wszystkie przekłamania, od których roi się w tym rzekomo źródłowym wydawnictwie.

Aniela Dębska towarzyszyła mężowi w realizacji jego pasji, aż do jego nagłej śmierci w 1998 r. Energii i pomysłów zaś nigdy mu nie brakowało.

– Po przejściu na emeryturę mąż zajął się pracą publicystyczną – wspomina -. Spod jego pióra wyszło szereg artykułów o problematyce artystycznej i politycznej. Wciąż tęsknił za Wołyniem, starał się pielęgnować pamięć o nim i ją pielęgnował. Jego artystyczna dusza dawała wyraz o sobie nie tylko w muzyce, ale także w malarstwie. Stworzył cykl obrazów kisielińskich, w którym przedstawia napad Ukraińców na kościół. W 1971 r. po raz pierwszy mężowi udało się wyjechać na Wołyń w ramach współpracy między województwem lubelskim a obwodem wołyńskim. Ukraińcy przyjęli go bardzo dobrze. Umożliwili mu także pobyt w Kisielnie. Nawiązał kontakty, które później utrzymywał przez długie lata. Współpracował z Muzeum Łesi Ukrainki w Kołodeżnem i ośrodkami muzycznymi w Łucku. Mąż interesował się bowiem również ukraińską muzyką ludową. Jeżdżąc na Wołyń, podejmował działania na rzecz upamiętnienia mieszkańców Kisielina, którzy zginęli z rak UPA.

Pomnik na grobie

– Dzięki jego staraniom i życzliwości ówczesnych władz terenowych w Kisielinie i Łokaczach w 50 rocznicę napadu UPA na kościół w Kisielinie na zbiorowej mogile pomordowanych, obok kościoła, postawiono nagrobek z napisem: „Tu są pochowani sowieccy obywatele polskiej narodowości, polskiej rozstrzelani przez ukraińskich burżuazyjnych nacjonalistów 1 lipca 1983 r. Napis ten nie w pełni męża satysfakcjonował, ale w ówczesnej sytuacji sam fakt ustawienia takiego pomniczka stanowił znaczący postęp. Dzięki niemu nikt nie mógł mieć wątpliwości, kto spoczywa w mogile. Mąż także w Polsce podejmował różne działania w celu upamiętnienia wołyńskiego holocaustu Polaków. Był współorganizatorem i autorem „Krypty ku pamięci pomordowanych na Wołyniu i Mauzoleum poległych żołnierzy 27 Wołyńskiej Dywizji Piechoty Armii Krajowej” w Zamojskiej Rotundzie. Aktywnie udzielał się w Stowarzyszeniu Upamiętnia Polaków Pomordowanych na Wołyniu i Zamościu. Głównie jednak w ostatnich latach życia poświęcił się pracy pisarskiej. Spod jego pióra wyszły takie prace jak „W kręgu Kościoła kisielińskiego”, która ukazała się w Lublinie w 1994r. i „Antylitopis UPA”, wydany także w Lublinie rok później. Jest to ważna, choć mało znana praca. Mąż wykorzystując swoją znajomość ukraińskiego bardzo dokładnie przeczytał wszystkie wydane „Litopisy UPA” zawierające sprawozdania z akcji oddziałów UPA i inne związane z nimi dokumenty. Studiując je wyłapał w nich wszystkie przekłamania, od których roi się w tym rzekomo źródłowym wydawnictwie.

Prostowanie kłamstw

– W „Litopisie” wymordowanie wsi polskiej przedstawia się jako likwidację polskiej bandy itp. Mąż wyłapał takich przekłamań tyle, że tylko z tych tomów, które ukazały się za jego życia sporządził 6 tomów „Antylitopisu”… Wspierał też posiadanymi materiałami i informacjami innych autorów piszących na tematy polsko-ukraińskie. Konsultował takie prace jak: „Okrutna przestroga” Jerzego Dębskiego i Leona Popka, „Świątynie Wołynia” Leona Popka, „Ludobójstwo dokonane przez nacjonalistów ukraińskich na ludności polskiej Wołynia 1939-1945” Władysława Siemaszki i Ewy Siemaszko. Całe życie marzył o upamiętnieniu mieszkańców Kisielina odpowiednim pomnikiem. Podczas trzeciej wyprawy do Kisielina w 1989 r. stojąc nad mogiłą pomordowanych swoich dawnych sąsiadów uznał, że najlepszym „monumentem” będzie książka im poświęcona. Postanowił utrwalić w niej nie tylko pamięć o ludziach zamordowanych przez Ukraińców, ale także o okolicy Kisielina w nieistniejącej już dzisiaj postaci. Asystowałam w jej pisaniu i widziałam, że traktuje ją jako swoiste działo życia. Oparł się w niej nie tylko na własnych wspomnieniach, ale na relacjach 80 świadków. Mąż dotarł do wszystkich potrafiących mu jeszcze pomóc ludzi. Nie spotkał tylko nikogo z dwóch czy trzech miejscowości, z których spod noży UPA nikt nie uszedł z życiem.

Nie chciał rozdrapywać

– Poprzez swoją książkę mąż nie chciał rozdrapywać ran, nie kierowała nim nienawiść czy rewanżyzm. Chciał po prostu szczegółowo rozliczyć straty jakie poniosła ludność polska w wyniku ukraińskich ataków. Zwrócił się też do znanych mu Ukraińców z terenu Kisielina by ci podali swoją listę strat, ale niestety nigdy nie odpowiedzieli na jego apel. Także nie wszyscy Polacy związani z Kisielinem mu pomagali. Jednych całkowicie poraziła starość i związane z nią choroby. Drudzy nie chcieli wracać do tragedii w Kisielinie która wciąż w nich tkwi. Nie chcieli znowu przeżywać cierpień, bólu i strachu. Mąż pisząc swe działo połączył w nim literackość z tkanką historyczną, partie fabularyzowane przeplatają się w nim z faktograficznym bogato udokumentowanymi mapami, tabelami, rysunkami i faktografiami. Czytelnik z jej lektury poznaje wszystkie miejscowości wchodzące w skład parafii w Kisielinie, a także najbardziej znane rady, które odcisnęły swój ślad na jego historii. Pisze jak działa w nim administracja, policja, poczta, stosunki narodowościowe, gospodarka, której podstawą było rolnictwo. Pisze w swej książce także o życiu codziennym kisielińskiej wspólnoty. Jak przeżywała ona swoje święta kościelne i państwowe, jak się bawiła itp. Opisuje w niej okupację najpierw sowiecką a później niemiecką. Początki działalności UPA. Szczegółowo opisuje napad UPA na kościół i jego obronę, a także zagładę pozostałych miejscowości. Sporządził również listę zamordowanych z każdej miejscowości.

Dzieło zycia

– Nie chciał by został zapomniany choć jeden człowiek, który padł ofiarą bestialskiego mordu. Książka liczy 550 stron i wątpię by jakakolwiek miejscowość na Wołyniu w której Polacy zostali wymordowani przez UPA miała taką poświęconą sobie publikację jak dzieło stworzone przez męża i zatytułowane „Było sobie miasteczko”. Mąż do końca życia był bardzo aktywny. Ani dnia nie siedział bezczynnie. Wstawał rano i siadał do pisania. Później dla odprężenia brał się za malowanie. Wieczorami komponował. W dniu swojej śmierci zdążył jeszcze skończyć kompozycję. Zmarł nagle jesienią 1998 r. Od tej pory jestem sama. Dbanie o pamięć o Wołyniu wziął obecnie na siebie nasz syn Krzesimir. Byłam z nim dwukrotnie na Wołyniu, gdzie występowałam w dwóch filmach poświęconych Kisielinowi i historii rodziny mojego męża. Najważniejsze jest, że pamięć o Kisielnie i o losie jego polskich mieszkańców funkcjonuje w opinii społecznej i już nie zginie. Mężowi udało się ją utrwalić.

Marek A. Koprowski

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply