Niedoszły prawnik swoje zwycięstwo w głosowaniu na nowego przewodniczącego ÖVP zawdzięcza nie tylko zdecydowanej postawie wobec kwestii imigrantów, ale również swojemu dotychczasowemu wizerunkowi polityka zdecydowanego i jednocześnie unikającego niepotrzebnego bicia piany.

Opublikowany tuż przed końcem kampanii sondaż dotyczący najważniejszych dla Austriaków zagadnień jasno wskazuje, że decydujący wpływ na ich wyborcze preferencje miała kwestia polityki imigracyjnej, bowiem jako najważniejszy temat wskazała ją ponad połowa respondentów. Na kolejnym miejscu uplasowała się za to kwestia emerytur, zaś tylko co trzeci Austriak zamierzał myśleć przy urnie wyborczej przede wszystkim nad sprawami socjalnymi i gospodarczymi, wśród których badani wymieniali głównie politykę mieszkaniową, spadek jakości życia czy rozwiązania prorodzinne.

Trudno się temu dziwić. Austria należy do najbogatszych i najlepiej prosperujących państw Unii Europejskiej, stąd podobnie jak w Niemczech bezrobocie jest jednym z najniższych w historii i oscyluje wokół 5-6 proc. Austriaków dużo bardziej martwi więc stały napływ imigrantów, którzy na dodatek najczęściej nie zamierzają integrować się z tamtejszym społeczeństwem. Na wiosnę austriacki resort spraw wewnętrznych opublikował dane dotyczące rosnącej liczby muzułmanów w tym kraju. Ich populacja liczy obecnie blisko 700 tysięcy osób i w ciągu ostatniego ćwierćwiecza zwiększyła się blisko czterokrotnie.

Ma wśród nich postępować radykalizacja, a dotyka ona głównie młodych ludzi. Przed dwoma laty głośna była sprawa nastolatki zabitej przez tzw. Państwo Islamskie, kiedy chciała ona uciec z powrotem do Austrii, zaś w czerwcu bieżącego roku wyroki usłyszały dwie muzułmańskie pary wywożące swoje dzieci do Syrii i indoktrynujące je poprzez prezentowanie nagrań egzekucji przeprowadzanych przez ekstremistów. W zeszłym roku władze Wiednia musiały wprowadzić zakaz dystrybuowania Koranu na ulicach, a to właśnie austriacka stolica uchodzi za bastion radykałów. W tamtejszych szkołach podstawowych uczy się już więcej islamskich niż katolickich dzieci, natomiast badania przeprowadzone wśród nieco starszej muzułmańskiej młodzieży wskazują, iż ponad jedna trzecia młodych mahometan chce bronić swoich wartości przed Zachodem, zaś co piąty młody muzułmanin jest gotowy iść na wojnę z pobudek religijnych.

Z tego powodu stosunek Austriaków do wyznawców islamu jest zdecydowanie negatywny, a niektórzy specjaliści twierdzą wręcz, iż są oni najbardziej niechętnymi wobec nich mieszkańcami zachodniej Europy. Jedna trzecia uczestników badań na ten temat nie chce mieć muzułmanina za sąsiada, a co dziesiąty Austriak nie chciałby mieszkać obok osoby o innym kolorze skóry. Ponadto niechęć do imigrantów i muzułmanów ze strony Austriaków wiąże się ze „stereotypami” mającymi potwierdzenie w państwowych statystykach – to właśnie wyznawcy islamu są bowiem najczęściej osobami narażonymi na bezrobocie i głównymi beneficjentami tamtejszego systemu socjalnego.

Przeciwko rozwojowi islamu

Austriacy są niechętni kolejnym pokoleniom imigrantów, stąd oczywistością był ich sprzeciw wobec przyjmowania nowych przybyszy spoza europejskiego kręgu kulturowego. Właśnie dlatego rządząca „wielka koalicja” chadeków i socjaldemokratów nie popierała polityki „otwartych drzwi” niemieckiej kanclerz Angeli Merkel, starając się pilnować swoich granic podczas kulminacji kryzysu imigracyjnego. Dodatkowo austriackie władze chciały jak najszybciej zakończyć funkcjonowanie przechodzącego przez ich terytorium szlaku dla tzw. uchodźców, w tym także poprzez deportacje osób nie kwalifikujących się do przyznania im azylu.

Jednocześnie ówczesny rząd socjaldemokraty Wernera Faymanna nie odcinał się całkowicie od możliwości osiedlenia imigrantów w Austrii, o ile nie znajdą się w nich osoby podejrzewane o przynależność do grup terrorystycznych. W podobnym tonie wypowiadał się kolejny lewicowy kanclerz, czyli Christian Kern, który jeszcze wiosną tego roku poparł pomysł obcięcia unijnych funduszy dla Polski i Węgier za niewywiązywanie się z planów Komisji Europejskiej dotyczących systemu kwotowego w rozmieszczeniu tzw. uchodźców oraz za łamanie zasad liberalnej demokracji. Warto przy tym wspomnieć, że Kern przed objęciem stanowiska szefa austriackiego rządu był prezesem tamtejszych kolei państwowych i łamał ich regulamin w celu szybkiego przetransportowania przybyszy spoza Europy z terytorium Węgier.

Na tym tle od początku zdecydowanie wyróżniał się chadecki minister spraw zagranicznych Sebastian Kurz. Polityk Austriackiej Partii Ludowej (ÖVP) od początku opowiadał się za jak najszybszym zamknięciem szlaku bałkańskiego i zaostrzeniem kontroli na zewnętrznych granicach Unii Europejskiej. Szef austriackiej dyplomacji na jesieni 2015 roku przedstawił również liczący blisko 50 punktów plan mający na celu zapewnienie bezpieczeństwa wewnętrznego w związku z napływem obcych kulturowo przybyszy, przy czym najwięcej miejsca poświęcił integracji takich osób z tamtejszym społeczeństwem. Ostatecznie parlament przyjął wszystkie najważniejsze tezy dokumentu, który przewiduje głównie zakaz finansowania środowisk muzułmańskich przez zagraniczne ośrodki, czy też obowiązek znajomości języka niemieckiego przez imamów. Parlamentarzyści nie zgodzili się tylko na pewną formę cenzury, jaką miało być dopuszczenie do obiegu tylko autoryzowanych wersji Koranu.

Przyjęte blisko dwa lata temu prawo nie jest jedynym ograniczeniem dla imigrantów oraz wyznawców islamu przebywających na terytorium Austrii. Na początku bieżącego roku socjaldemokraci musieli pójść na kolejne kompromisy w celu utrzymania koalicji rządowej, dlatego zgodzili się na wprowadzenie zakazu zasłaniania twarzy ze względów religijnych i na zaostrzenie warunków otrzymywania azylu przez osoby pochodzące z Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej. Obecnie mogą one zapłacić wysoką grzywnę lub po prostu pójść do więzienia za kłamstwa dotyczące swojej tożsamości, a imigranci mający za sobą odmowną decyzję w sprawie udzielenia azylu nie mogą przebywać w ośrodkach dla uchodźców i otrzymywać choćby wyżywienia od austriackiego państwa.

Nowa twarz chadecji

Kompromisy ze strony Socjaldemokratycznej Partii Austrii (SPÖ) ostatecznie i tak nie uratowały austriackiej wersji „wielkiej koalicji”, stąd w lipcu, czyli dwa miesiące po faktycznym rozpadzie rządu, doszło do samorozwiązania się parlamentu. To przede wszystkim efekt rezygnacji Reinholda Mitterlehnera z funkcji wicekanclerza i szefa ÖVP, po tym jak przestał się on cieszyć poparciem zarządu ugrupowania, które już kilka miesięcy wcześniej zaczęło mocno kwestionować zdolności przywódcze lidera chadeków pełniącego swoją funkcję od połowy 2014 roku.

Od początku było jednak wiadomo, iż szeregowi członkowie partii uważają Kurza za swojego naturalnego nowego lidera, zwłaszcza po ubiegłorocznej klęsce w wyborach prezydenckich za którą winę ponosiło dotychczasowe kierownictwo ÖVP. Przed ponad rokiem zdecydowało się ono bowiem na wystawienie kandydatury 75-letniego Andreasa Khola, poczciwego, ale nie cieszącego się specjalną popularnością lidera wewnątrzpartyjnej platformy emerytów. Khol zajął przedostatnie miejsce w wyścigu o funkcję głowy państwa, a jedynym pocieszeniem mógł być fakt, iż do drugiej tury wyborów nie dostał się również kandydat koalicyjnych socjaldemokratów.

Niedoszły prawnik swoje zwycięstwo w głosowaniu na nowego przewodniczącego ÖVP zawdzięcza nie tylko zdecydowanej postawie wobec kwestii imigrantów, ale również swojemu dotychczasowemu wizerunkowi polityka zdecydowanego i jednocześnie unikającego niepotrzebnego bicia piany. Dodatkowo Kurz sprawdził się jako szef austriackiej dyplomacji, chociaż kiedy przed czterema laty otrzymał nominację na ten urząd w wieku zaledwie 27 lat wielu zarzucało mu, iż nie posiada doświadczenia w zakresie stosunków międzynarodowych. Młody polityk odpowiadał na krytykę prezentując swoje inne atuty, jakimi były według niego energia i staranność, aby móc uczestniczyć w kreowaniu wielkich wydarzeń.

I rzeczywiście, Austria z Kurzem jako szefem resortu spraw zagranicznych zaczęła być znowu obecna na arenie międzynarodowej, a on sam nie ukrywał chęci zerwania z zasadą „nasza chata z kraja”. Z tego powodu to właśnie młody polityk był gospodarzem pierwszej tury negocjacji na temat porozumienia nuklearnego z Iranem, a także przewodniczył przed trzema laty komitetowi ministrów Rady Europy zajmującemu się rozwiązaniem kryzysu na Ukrainie, akcentując przy tym konieczność realizowania przez Ukrainę i Rosji porozumień mińskich. Ważną rolę w polityce Kurza odgrywają też państwa bałkańskie, dlatego nowy kanclerz Austrii od dawna wspiera ich euroatlantyckie aspiracje. Sporo kontrowersji w liberalnych mediach wzbudziły zresztą jego ubiegłoroczne podziękowania dla macedońskiej prawicy, która miała przyczynić się do zatamowania napływu imigrantów do Europy, ale była oskarżana o autorytarne zapędy i ostatecznie została odsunięta od władzy między innymi dzięki działaniom amerykańskiego finansisty Georga Sorosa.

Kurz nie wydaje się być taranem wobec panującej w Europie politycznej poprawności, lecz nie należy również do orędowników akceptacji lewicowo-liberalnej inżynierii społecznej. Szef chadeków jest chociażby przeciwny kopiowaniu niemieckich rozwiązań i legalizowaniu „małżeństw” homoseksualnych, przy czym przed trzema laty wzywał do poszanowania praw osób o tej orientacji w państwach afrykańskich. Tym niemniej Kurz należy do niewielkiej grupy austriackich polityków, którzy biorą udział w obchodach katolickich świąt i dodatkowo podkreślają znaczenie wiary w ich codziennym życiu, jednocześnie omijając szerokim łukiem coroczną Paradę Równości w Wiedniu. Paradoksów dotyczących kwestii ideologicznych jest jednak u Kurza sporo, bowiem jego deklaracja o tym, iż nie planuje na razie zakładać rodziny raczej nie jest mile widziana przez wciąż mocno konserwatywne społeczeństwo.

Krytycy Kurza zwracają przy tym uwagę, że jego metody rządzenia wewnątrz ÖVP mają zdecydowanie autorytarny charakter, ponieważ to właśnie on samodzielnie ustalał partyjne listy wyborcze i decydował o nowym kształcie kierownictwa chadecji. Dodatkowo w trakcie kampanii po raz pierwszy w historii austriackiej centroprawicy właściwie zrezygnowano z epatowania nazwą ugrupowania, przez co oficjalnie ÖVP występowało jako „Lista Sebastiana Kurza – nowa partia ludowa”, rezygnując przy tym z dotychczasowych czarnych barw na rzecz delikatnego turkusu. Kurz może też liczyć na lokalne struktury partyjne, ponieważ ich zdecydowana większość jest zarządzania obecnie przez jego dotychczasowych kolegów z młodzieżówki, którą kierował przez ostatnich osiem lat. Niektórzy austriaccy komentatorzy zwracają więc uwagę, iż młody polityk mający tak dużą władzę i cieszący się ogromnym społecznym poparciem może dość szybko popaść w megalomanię…

Przeciwko kompromisom

Liberalno-lewicowe austriackie elity nie są więc zadowolone ze stanowiska Kurza względem imigracji, za to po drugiej stronie politycznej barykady jest on uważany za polityka zbyt umiarkowanego. Tak uważa oczywiście Wolnościowa Partia Austrii (FPÖ), która pod przywództwem Heinza-Christiana Strache nawiązuje do największych sukcesów z czasów prezesury nieżyjącego już Jörga Haidera. Wolnościowcy stale odbudowywali swoje poparcie jeszcze przed kryzysem imigracyjnym, ale to właśnie on ponownie wprowadził ich do politycznej ekstraklasy, a ubiegłoroczna wizja wygranej jej polityka Norberta Hofera w wyborach prezydenckich przestraszyła niemal cały medialny mainstream w Europie.

Hofer prezydentem Austrii ostatecznie nie został, lecz jego wejście do drugiej tury głosowania stało się zdecydowanym powiewem wiatru w partyjne żagle. Oczywiście narodowi konserwatyści nie mieli innego wyjścia i musieli ścigać się na radykalizm z Kurzem, dlatego jeszcze na początku roku Strache wzywał do zdecydowanej walki z „faszystowskim islamem”, który jego zdaniem powinien zostać zdelegalizowany w celu obrony wartości europejskich. Austriacki parlamentarzysta nie wiedział jeszcze wówczas, że już w tym roku będzie musiał stanąć w wyborcze szranki, lecz swoją kontrowersyjną wypowiedzią jasno pokazał na czym będzie opierać się retoryka jego ugrupowania.

FPÖ przez całą kampanię punktowała bowiem wszelkie wypowiedzi Kurza akcentujące konieczność ograniczenia imigracji, lub też integracji muzułmanów ze społeczeństwem. Kiedy więc lider chadeków opowiadał się za ograniczeniem napływu cudzoziemców, wówczas wolnościowcy atakowali go z pozycji zwolenników „ujemnej imigracji”, czyli nie tylko zamknięcia austriackich granic dla nowych przybyszy, lecz również wydalenia z kraju imigrantów sprawiających problemy społeczeństwu. Partia dowodzona przez Strache w porównaniu do ugrupowania Kurza podnosiła też kwestię likwidacji możliwości otrzymywania dodatków społecznych na dzieci, które mieszkają poza granicami państwa austriackiego, aby tym samym zatrzymać odpływ krajowego kapitału zagranicę.

Wolnościowcy starali się również przekonywać wyborców, że głosowanie na ÖVP w gruncie rzeczy oznacza ponowny wybór skompromitowanych polityków skrywających się obecnie za plecami Kurza, a przede wszystkim powrót do „wielkiej koalicji” chadeków i socjaldemokratów. Strache celnie zauważał bowiem, że kryzys w relacjach pomiędzy ÖVP i Socjaldemokratyczną Partią Austrii (SPÖ) zawsze pojawia się tuż przed wyborami parlamentarnymi, aby już po nich zniknąć niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.

Porażka lewicy

Nie zmienia to jednak faktu, że lewica poniosła w tych wyborach zdecydowaną porażkę, chociaż nie na miejscu byłoby używać słowa klęska. Co prawda SPÖ w nowej kadencji Rady Narodowej będzie drugą siłą polityczną, ale zwycięstwo przed czterema laty dawało socjaldemokratom możliwość wskazywania swojego kandydata na kanclerza. Dodatkowo partia przez cztery lata w ogóle nie pozyskała nowego elektoratu i z tego powodu jej stan posiadania w porównaniu do wyborów z 2013 roku w ogóle się nie zmienił. Liderzy lewicy na czele z kanclerzem Kernem stwierdzili więc, że dobrą metodą na rozruszanie partii będzie zadeklarowanie, iż nie wejdzie ona ponownie w koalicję z chadekami, co jednak nie przyniosło większej zmiany w sondażach.

Zdaniem niektórych środowisk związanych z SPÖ problemem ugrupowania jest jego dogmatyzm. Z tego powodu już w maju 2016 roku oficjalny list do liderów socjaldemokratów wystosowali przedstawiciele współpracujących z nimi związków zawodowych, którzy opowiedzieli się za większym zrozumieniem wobec eurosceptycznego elektoratu. Związkowcom chodziło więc głównie o wycofanie się SPÖ z partyjnych uchwał dotyczących niewchodzenia w jakiekolwiek koalicje z FPÖ, po tym jak kandydat wolnościowców wygrał pierwszą turę wyborów prezydenckich. Jego sukces miał bowiem wskazywać, iż na partię Strache głosują nie tylko zwolennicy „skrajnej prawicy”, lecz również osoby o umiarkowanych poglądach, w tym dawni wyborcy socjaldemokratów zaniepokojeni obniżeniem standardów życia z powodu masowej imigracji.

Ostatecznie lewica oficjalnie nie zdecydowała się wycofać ze swojej pozytywnej opinii na temat wkładu imigrantów w obecny rozwój austriackiego państwa. Socjaldemokraci opowiadają się co prawda za współpracą z państwami afrykańskimi w celu rozwiązania problemu uciekinierów przeprawiających się przez Morze Śródziemne, jednak nie przedstawiają jednocześnie żadnego pomysłu na powstrzymanie napływu do Europy osób pochodzących z Bliskiego Wschodu. Ponadto lewica chce po prostu, aby państwa unijne wywiązywały się ze zobowiązań narzucanych im przez Komisję Europejską. Jak widać program SPÖ był w tych wyborach znośny jedynie dla najbardziej zdyscyplinowanego elektoratu tej partii.

Największym przegranym wydają się więc być Zieloni, którym po raz pierwszy od 1986 roku nie udało się przekroczyć progu wyborczego. Może się to wydawać dziwne zwłaszcza w kontekście ubiegłorocznego zwycięstwa Alexandra Van der Bellena, obejmującego urząd prezydenta kraju właśnie jako niezależnego kandydata popieranego przez Zielonych. Były szef partii nie miał jednak wpływu na działania federalnego zarządu ugrupowania, który nie tylko był zaskakująco bierny w kampanii wyborczej, ale przede wszystkim zmagał się z problemami finansowymi. Nowe tymczasowe kierownictwo Zielonych zapowiedziało już, że jego głównym celem będzie więc restrukturyzacja nagromadzonych długów.

Ekologiczna lewica będzie jednak dalej reprezentowana w austriackim parlamencie. Próg wyborczy przekroczyła bowiem Lista Petera Pilza, czyli byłego polityka Zielonych, który w lipcu zdecydował się odejść z ugrupowania w proteście przeciwko bierności kierownictwa partii oraz braku jego zdecydowanej postawy wobec problemu imigracji. Przedstawiciele ugrupowania w kampanii pozycjonowali siebie jako reprezentantów spraw zwykłych ludzi, nie mając zasadniczo bardziej skonkretyzowanego programu. Nijakość ma jednak swoje miejsce na austriackiej scenie politycznej, bo wyborczy próg po raz kolejny nie był przeszkodą dla liberalnej partii NEOS.

Marcin Ursyński

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply