Wielkomocarstwowy populizm

Stworzenie na terytorium byłego ZSRR realnej alternatywy dla UE jest praktycznie niemożliwe.

„Unia Europejsko-azjatycka? Jeszcze tylko tego nam brakowało!” Taka, wydaje mi się powinna być pierwsza instynktowna reakcja każdego myślącego podatnika w Rosji na wieść o ogłoszonym niedawno projekcie integracyjnym na terytorium byłego Związku Radzieckiego. A już sekundę później oczekiwać można by konkretnego pytania: „Kto zapłaci za tę przyjemność?” Przecież w dzisiejszej kapitalistycznej rzeczywistości darmowy nie jest nawet ser w pułapce.

Wybory już za nami, ale euforia zwycięstwa w niektórych kręgach jeszcze się utrzymuje Prędzej czy później trzeba będzie jednak rozprawić się ze złożonymi obietnicami i, co gorsza, rozliczyć się z zaciągniętych długów.

W historii związanej z utworzeniem Unii Euroazjatyckiej wypływają na powierzchnie jej słabe aspekty.

Po zakończeniu zimnej wojny świat zaczął się w szybkim tempie integrować i wzbogacać. ZSRR odwrotnie – rozpadł się, a jego ogromne terytoria straciły strategiczne znaczenie, którym cieszyły się długie dekady. Związek stał się peryferyjną strefą globalizacji.

W tym czasie wydarzyła się jeszcze jedna nieoczekiwana rzecz: region atlantycki zaczął odczuwać poważną konkurencję ze strony regionu Oceanu Spokojnego. Oś świata zaczęła przesuwać się na wschód – chiński gigant zbudził się ze snu i jest dziś rosnącym w siłę mocarstwem.

Podobne zdarzenie miało miejsce w XVI wieku, po odkryciu Ameryki, kiedy „centrum świata” przesunęło się z Morza Śródziemnego na Ocean Atlantycki. Jednym słowem, jesteśmy w ostatnim czasie świadkami epokowych przemian.

Teoretycznie chęć ponownej integracji pewnej części poradzieckiego terytorium wydaje się być słuszna. Czy jest to jednak w rzeczywistości możliwe? Od rozpadu ZSRR minęło już 20 lat – w byłych republikach powstały już nowe elity, które nie chcą z nikim dzielić się władzą, ani majątkiem. Natomiast patrzenie na ideę stworzenia Unii Euroazjatyckiej wyłącznie z punktu widzenia Moskwy, jako stolicy byłej metropolii, jest bardzo ryzykowne – może wprowadzić zamęt wśród obywateli i zasiać w ich, przepełnionych nostalgią po byłym Związku Radzieckim, umysłach całkiem bezpodstawne iluzje.

Przeanalizujmy najbardziej prawdopodobną dynamikę rozwoju społecznego i ekonomicznego w krajach-założycielach przyszłej Unii Euroazjatyckiej – w Rosji, Białorusi i Kazachstanie.

W Rosji w wyborach wygrała „stabilność”. Kurs ostatnich 12 lat będzie, jak na razie, kontynuowany, chociaż społeczeństwo wykazuje coraz większą świadomość i coraz głośniej mówi o przysługujących mu prawach. Drugą nowość stanowi fakt, że dochody ze sprzedaży zasobów energetycznych w przyszłości nie będą wystarczały na rozwój kraju, jak to było do tej pory. W związku z tym, rosyjska klasa średnia będzie musiała płacić większe niż obecnie podatki.

Izolowana Białoruś wypracowała dla swojego przemysłu własne źródła energii (konieczne są potężne inwestycje w technologie) i rosyjskie energetyczne projekty offshore na jej terytorium nie będą, zdaje się, już tak korzystne.

W Kazachstanie zamieszki grudniowe w Żangaözen były alarmującym sygnałem społecznym. Wielobiegunowa polityka wewnętrzna centralnoazjatyckiej republiki zapewniała jej do tej pory wewnętrzną stabilność. Jest jednak inny problem: olbrzymie i bogate terytorium (prawie dwie trzecie Unii Europejskiej) zamieszkuje nieco ponad 16 milionów ludzi, natomiast tuż za wschodnią granicą państwa mieszka półtora miliarda Chińczyków.

Białoruś i Kazachstan mają jeden wspólny poważny problem polityczny: ani Łukaszenka ani Nazarbajew nie mają swojego następcy. Kraje te nie posiadają również wystarczająco rozwiniętego systemu zarządzania, który zagwarantowałby pokojowe przekazanie władzy z zachowaniem obecnej równowagi ekonomicznej i społecznej.

Dodatkowo, myślenie, iż Ukraina rzuci się ponownie w ramiona Moskwy i Unii Euroazjatyckiej nie ma już obecnie najmniejszego sensu. W Kijowie kurs na euroeintegrację będzie przybierał na sile, zwłaszcza po Euro 2012. Pewne zachodnie środowiska wykazują dziś zainteresowanie silną „zeuropeizowaną” Ukrainą tak jak kiedyś silną Polską.

Pierwszą rzeczą jednak, która stanie przed oczami przeciętnego rosyjskiego podatnika będzie przykład unii Rosji i Białorusi. Jak długo już to trwa! I ile kosztuje rosyjski skarb państwa! Długie lata Mińsk płacił za ropę i gaz mniej niż niektóre obwody Federacji Rosyjskiej. Chodzi o miliardy dolarów, a nie „kopiejki” jak pisały oficjalne źródła podczas częstych kryzysów między Moskwą i Mińskiem.

Czy Unia Euroazjatycka zostanie zbudowana na podobnym fundamencie?

Lekcje historii z czasem odchodzą w zapomnienie, jednak nie od razu. Jedną z podstawowych przyczyn rozpadu Związku Radzieckiego w 1991 roku był fakt, że federalna elita nie chciała dłużej utrzymywać finansowo pozostałych republik. Bez obciążenia pozostałych państw Rosja szybciej zdołała stanąć na nogi, bez względu na długi pozostawione przez pierestrojkę Gorbaczowa.

20 lat temu Borys Jelcyn wybrał demokrację zamiast imperium, a dobrobyt rodaków zamiast chwały supermocarstwa. Po raz pierwszy w historii, Rosjanie mogli stać się obywatelami swojego kraju, a nie poddanymi cara lub państwa komunistycznego.

Z geopolitycznego punktu widzenia, Jelcyn popełnił jeden fatalny błąd. „Oddał” Kazachstanowi południową Syberię. Zapewne inne wyjście nie było wówczas możliwe. Co by nie mówić, Rosji udało się uniknąć krwawej wojny, jaka miała miejsce np. w Serbii i jednocześnie zachować terytoria ciągnące się z zachodu na wschód.

Kto dziś odczuwa jeszcze niedosyt?

20 sierpnia 1991 roku RFSRR, Białoruś, Kazachstan, Uzbekistan i Tadżykistan miały podpisać umowę o utworzeniu Związku Suwerennych Państw. Według planu Michaiła Gorbaczowa nowo-ogariowski proces miał zakończyć się jesienią 1991 roku przyłączeniem czterech republik do odnowionego związku. Puczyści z Państwowego Komitetu Stanu Wyjątkowego byli jednak innego zdania…

Niestety, a może na szczęście, nie można cofnąć biegu historii. Spytałem niedawno amerykańskiego historyka Richarda Pipes’a, dlaczego w 1922 roku Rosji udało się odbudować swoje imperium w ciągu 5 lat, a teraz jej to nie wychodzi. Odpowiedź historyka była krótka: „Mniejszości narodowe są dzisiaj dużo silniejsze niż w tamtych czasach”. Dodam od siebie: w Europie pojawił się nowy biegun polityczny w postaci Unii Europejskiej.

Z założenia „Unia Euroazjatycka powinna naśladować Unię Europejską”. To znaczy, że najpierw należałoby stworzyć na postradzieckiej przestrzeni coś podobnego do europejskiej wspólnoty ekonomicznej.

Kilka tygodni temu widziałem w telewizji program o 55-tej rocznicy podpisania traktatów rzymskich. We wszystkich wygłaszanych wtedy – 25 marca 1957 roku mowach uczestnicy szczytu mówili, ze nowa Europa budowana jest nie „z chęci panowania”, lecz po to, żeby zapewnić pokój, wolność i demokrację. „Jest to ścisła współpraca między europejskimi narodami” gwarantująca społeczno-ekonomiczny postęp i likwidację barier między europejczykami.

Wielkie postacie, takie jak Alcide De Gasperi, Jean Monnet, Paul-Henri Spaak, Robert Schumann, Konrad Adenauer stworzyły solidne podstawy moralno-filozoficzne dla historycznych zmian. Jeszcze w czasie wojny Altero Spinelli napisał Manifest z Ventotene o wspólnej federalnej Europie. Ekonomiczny boom tamtych lat przyniósł sześciu państwom założycielskim środki finansowe na realizacje projektu, który zapoczątkował późniejszą unię polityczną.

Co stanowi moralno-filozoficzną podstawę powstającej Unii Euroazjatyckiej?

Jakie osobowości zdołałby uczynić te niełatwe kroki w stronę przyszłej integracji?

Czy ktokolwiek jest w stanie sobie wyobrazić „ojca chrzestnego”, jak nazwano w 2010 roku na kanale NTV Łukaszenkę, w charakterze „ojca” nowej perspektywicznej struktury integracyjnej na postradzieckim terytorium? Mamona, nawet jeśli rzeczywiście się ją ma, nie pomaga w dokonaniu rzeczy naprawdę historycznych.

Jakie nowe idee można zrealizować nie ryzykując popełnienia starych radzieckich błędów?

I jeszcze jedno: jakim cudem Rosja miałaby pretendować na miano innowacyjnego lidera Unii Euroazjatyckiej, jeśli w ciągu ostatnich dwudziestu lat nie była nawet w stanie zbudować normalnej autostrady między Moskwą i Petersburgiem, ułatwiając tym przynajmniej handel wewnętrzny?

Nie wiem czemu, ale kiedy słyszę dzisiaj rozmowy o obecnej sile Rosji i przyszłej potędze Unii Euroazjatyckiej rodzi mi się w głowie skojarzenie z sytuacją z emeryturami. W czasie kampanii wyborczej jeden z kandydatów chwalił się przed kilkoma europejskimi redaktorami tym, że w Rosji emerytury cały czas są waloryzowane i rząd nie musi przeprowadzać reformy tego systemu.

Szkoda, że nikt go nie uświadomił go, że emerytury w UE są 6-7 razy wyższe niż w Rosji (mimo iż ceny są już praktycznie jednakowe), a europejczycy żyją o wiele dłużej niż Rosjanie.

Giuseppe D’amato

„Moskowskij Komsomolec”

Tłumaczenie: Maja Maćkowiak

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply