W polskim mundurze!

“Popatrz!, w polskim mundurze!” – zawołał przyjaciel. Popatrzyłem. Istotnie z nagrobnego zdjęcia patrzyła gładko ogolona gęba wojaka w polskim mundurze i w czapce z orzełkiem.

W Chatyniczach chat jest mnogo. Pięknych, drewnianych, z misternie zdobionymi ościeżnicami okiennymi i okiennicami. Nawet eternitowe, niezdrowe dachy, nie psują tego miłego estetycznego odczucia, że znajdujemy się we wsi drewnianej. Oczywiście i tu wchodzi nowoczesność, ale różnie. Brutalnie i po sowiecku przejawia się socjalistyczna estetyka kilku budynków użyteczności publicznej postawionych w centrum wsi. Nikt nie troszczył się o to by komponowały się z całością drewnianej architektury wsi, w końcu to nie muzeum, nie musi być pięknie, a funkcjonalny i dla ludu. I nie ma co tegoż ludu burżuazyjnymi fanaberiami rozpieszczać.

Miejscowi wprowadzają nowoczesność nieco bardziej subtelnie. To gdzieś obok ozdobnych okiennic pojawi się satelitarny talerz, no znów jakiś bogatszy gospodarz obije sobie chatę sajdingiem – bo go na to stać. Znamy to i u nas, jeszcze kilka lat temu był to ulubiony materiał wykończeniowy wszystkich, którym się powiodło. Innym przejawem nowoczesności czy nadmiaru rubli – tego nie wiem – są słynne betonowo-barokowe płoty, które w kilku miejscach wyparły te drewniane. Ale tutaj gospodarz jakby czasem wstydził się tego „brutalizmu” stara się pomalować je na takie kolory by nie rzucały się w oczy, a komponowały z chatą. Swoistym przejawem nowoczesności są drewniane ule z desek w pasiecie, gdzie poczesne i wciąż jeszcze główne miejsce zajmują stare barcie z kłody drewnianej.

Wieś jest strzeżona przez krzyże. Piękne, drewniane i po słowiańsku upstrzone plastikowymi kwiatami i wstążeczkami. Estetykę wiejsko-plastykowego zdobnictwa i całą jego „urodę” łagodzą na szczęście piękne wyszywane ręczniki, którymi lud zdobi również krzyże.

Najciekawszym miejscem jest jednak chatynicki cmentarz. I to pod wieloma względami. Naprzód dlatego, że zachowały się na nim piękne, olbrzymie dęby, które dawno już powinny być pomnikami przyrody. W ich cieniu i w cieniu starych sosen, brzóz i innych drzewa zachowała się najstarsza część cmentarza. Pod nimi znaleźć można jeszcze nagrobki przypominające drewniane prykłady.

Inną osobliwością cmentarza w Chatyniczach jest zwyczaj (stosunkowo rzadko spotykany na innych cmentarzach tego regionu) zawiązywania na krzyżach i stojących płytach grobowych wyszywanych fartuszków. Ręczniki spotykamy praktycznie na każdym cmentarzu, ale tu obok ręczników są także fartuszki. Fenomen ten wyjaśniły nam spotkane na cmentarzu kobiety, z których każda miała zresztą rodzinę w Polsce, jedna w Zielonej Górze, a druga w Choszcznie i Szczecinie. Otóż ręczniki zawiązuje się na chatynickim cmentarzu tylko na grobach mężczyzn, na grobach kobiet obowiązkowo zawiązywane są fartuszki. To stary zwyczaj i zwykle te fartuszki wyszywane są przez córki, lub siostry zmarłej. Zaczęliśmy się uważniej przyglądać fartuszkom. Rzeczywiście tak było, ujmująco wręcz wyglądały dwa krzyże obok siebie, gdzie na jednym wisiał ręcznik, a na drugim fartuszek – tak jakby i na tamtym świecie mąż z żoną nadal byli ze sobą, choć jak wiadomo tam „ani żenić się nie będą ani za mąż wydawać”. I co jeszcze zwróciło naszą uwagę: mimo, że sfotografowaliśmy ze 20-30 ręczników, to ani razu nie powtórzył się wyszyty na nich wzór.

Dla przyrodnika jakże miłym było odnalezienie (prócz tych wielkich dębów) gniazda bociana na wielkiej sośnie. Poczciwy „busieł” wyprowadzał młode w gnieździe z widokiem na mogiły dowodząc tym samym, że cmentarze nie muszą być miejscami gdzie panuje jeno śmierć. Warunkiem koniecznym jest jednak zachowanie drzew na kładbiszczu – w nowej części cmentarza, gdzie panują iglaczki, kamienna pustynia i metalowe ogrodzenia żaden bocian nie ma szans na przeżycie.

Największą ciekawostką cmentarza i zarazem tajemnicą, na widok której serce zabiło żywiej był pewien nagrobek. Ale najpierw warto przypomnieć, że na wschodzie znacznie częściej niż u nas umieszcza się na krzyżach czy stojących płytach nagrobnych zdjęcie zmarłego. W zasadzie jest to powszechne. Zdjęcia takie czasami są ciekawą dokumentacją minionych czasów, kiedy widzi się zmarłego np. w lokalnej wyszywance, albo kobietę w charakterystycznej chustce na głowie. Fotografii jest jednak tyle, że po pewnym czasie człowiek przestaje już zwracać na nie uwagę, bo nie sposób jest przeglądnąć wszystkich. „Popatrz!, w polskim mundurze!” – zawołał przyjaciel. Popatrzyłem. Istotnie z nagrobnego zdjęcia patrzyła gładko ogolona gęba wojaka w polskim mundurze i w czapce z orzełkiem. Iwan Andrejewicz Naumik urodził się w 1903 roku, zmarł prawie 70 lat później, w 1972 roku. I mimo, że był 70 letnim staruszkiem gdy przyszła po niego kostucha, to na jego płycie nagrobnej widnieje zdjęcie z czasu służby wojskowej w polskim wojsku. Dlaczego akurat to zdjęcie znalazło się na niej? Czy rodzina nie miała lepszego i umieściła je po śmierci Iwana Andrejewicza na płycie? Czy sam zmarły polecił następcom by je umieścili tam, po jego śmierci? Czy może, niczym Leon Zabielak, bohater doskonałego, tęchnącego wręcz kresowym klimatem filmu „Spadek” (dla uczestników naszego portalu „lektura obowiązkowa”!) zawczasu sam sobie zamówił nagrobek i to zdjęcie dał majstrowi? Tego pewnie nigdy się nie dowiem, niemniej jednak to zdjęcie ujrzałem 40 lat po śmierci Iwana Naumika i wzbudziło we mnie wiele refleksji. Kolejna kresowa tajemnica…

Krzysztof Wojciechowski

3 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply

  1. kazimierz
    kazimierz :

    Podoba mi się ten reportaż, ale:
    1) Nie znalazłem w nim umiejscowienia Chatynicz. W jakim leżą kraju, gdzie się dokładnie znajdują? Prawdopodobnie chodzi o Chotynicze na Białorusi w obwodzie brzeskim, w rejonie Hancewicze (15 km na południe od Hancewicz) – czyli na Polesiu. Przed wojną Chotynicze były w powiecie Łuniniec woj. Poleskiego
    2) Gęba wojaka w mundurze – nie bardzo mi to określenie odpowiada do cmentarnej atmosfery, a już do twarzy (oblicza) żołnierza polskiego zupełnie nie
    3) po słowiańsku upstrzone plastikowymi kwiatami i wstążeczkami – po słowiańsku czyli już od czasów Mieszka? Czy jest to zwyczaj naszych współczesnych czasów zapoczątkowany w któryms dziesiątku lat powojennych? Czy cmentarze w Polsce są upstrzone plastikowymi kwiatami czy raczej odobione. Na pierwszy rzut oka tek kwiaty nie róznią się od żywych.
    Panu Krzysztofowi proponuję zamiesczenie swoich dobrych i ładnych zdjęć na http://www.radzima.org (ma polską wersję, żeby dodać foto trzeba się zarejestrować). Jeżeli jest to ta sama wioska Catynicze-Chotynicze, to pan Jerzy będzie pionierem, ponieważ na stronie Chotynicz nie ma żadnych fotek.

    • tutejszy
      tutejszy :

      Panie Kazimierzu spieszę z wyjaśnieniem. 1) Chodzi oczywiście o Chotynicze pod Hancewiczami, celowo użyłem białoruskiej nazwy Chatynicze, bo to dziś w Białoruś a poza tym doskonale pasowała mi ta nazwa do tych pięknych chat, których tam niemało 🙂 2), z tą gębą wojaka, to rzecz jasna nie miałem intencji nikogo obrażać ani zlekceważyć. Broń Boże. To jest wyraz mojej radości, że znalazłem kolejny polski ślad gdzieś w głębokich poleskich bagnach, poza tym twarz ta jest na tyle sympatyczna, że aż trudno pisać o nim jak o dumny polskim żołnierzu, co oczywiście nie znaczy, że nie szanuję tego człowieka, w kontekście tego, że tyle lat po tym jak nie było tak Polski on na swoim grobie ma zdjęcie w polskim mundurze szanuję go szczególnie. A że to słowa może nie przystające do cmentarza. Hm, przy całym szacunku do zmarłych zawsze starałem się podchodzić do tych rzeczy ostatecznych z dystansem (wiedząc, że są nieuchronne), którego nauczył mnie dziadek, czyli tak jak do normalnego życia, a ono jest różne, czasem minorowe i smutne a czasem nieco żartobliwe. Dziadzio mój zawsze powtarzał, że nie wolno brać życia aż tak na poważnie, bo jeszcze nikt z niego żywy nie wyszedł. Na co babcia zawsze dodawała: a nieprawda, był jeden : ). A poza tym jakby to paradoksalnie nie brzmiało, te cmentarze wprowadzały mnie w dobry nastrój. Jako przyrodnik kocham to co zielone, i na takim cmentarzu chciałbym leżeć a nie na kamiennej pustyni – i może stąd taka lekkość zupełnie niecmentarna w tym reportażu. I z tym się wiąże odpowiedź na pytanie 3) o słowiański zwyczaj, to oczywiście taki sarkazm z mojej strony, słowiański w takim znaczeniu, że te plastiki widzę wszędzie i w Polsce i na Ukrainie, Białorusi, Słowacji w Czechach, np.;. we Włoszech nie widziałem. Oczywiście jest to kwestia gustu, ale znów, ja mam gust „ekologiczny”. Nic nie poradzę, że wolę żywe kwiaty, piękne zielone drzewa, niż jakieś plastikowe substytuty, które na dodatek potem rozkładają się, przez dziesiątki lat. Wyszywany ręcznik, tu na miejscu w poleskiej wsi wygląda i pięknie i swojsko a plastykowy kwiat przywieziony gdzieś z miasta już nie tak bardzo. Mogiła pełna kwitnących konwalii, barwinków, kokoryczek jest piękna i żywa, a kamienna betonowa, granitowa, lastrykowa płyta dodaje jeszcze tylko martwości temu miejscu. W jednym z regionów na Roztoczu był taki zwyczaj, że przy mogile sadzono drzewo „aby życie przechodziło w życie, albo śmierć rodziła życie”, bo przecież w chrześcijaństwie śmierć to narodziny do nowego życia. I dlatego podobają mi się poleskie cmentarze, pełne drzew, podoba mi się to stawianie pokarmów na grobach, bo to stała jakby łączność ze zmarłymi, w takim niemal ziemskim wymiarze. U nas to niestety takie trochę sterylne, sztuczne twarde jak płyta, martwe jak pień po wyciętym drzewie. Takie są moje odczucia, oczywiście każdy ma swoje. Z radzima.org korzystam czasem, doskonały portal, postaram się jeśli to możliwe zamieścić tam trochę fotek, zwłaszcza, jeśli nie ma ich z tych miejsc.
      Na koniec jeszcze: zgadzam się z tym co Pan mówi o Białorusinach i potrzebie naszej z nimi współpracy. Dokładnie to od lat robimy tu u nas na Lubelszczyźnie i przygranicznych terenach Białorusi, czego sygnały znajdzie Pan i na tym portalu i rzeczywiście jest to najlepszy sposób oddziaływania, skutki pozytywne sam obserwuję od lat, pokazać zwłaszcza młodym jak można żyć, to jest lepsze niż sankcje, stanowiska, noty i odwoływanie ambasadorów. Tyle, że to wymaga ciężkiej, organicznej i cichej pracy, a my przecież kochamy błyskać szabelką, krzyczeć, pouczać itd. „ej kto szlachta za Kmicicem” jak śpiewał Kaczmarski.
      I dodam jeszcze, że i na Ukrainie jest niemało przychylnych nam ludzi, tyle, że prócz tego są tam też ci uprzedzeni do nas, a my nie wiedzieć czemu głównie na tych ostatnich zwracamy uwagę. Tym samym tracimy i my i oni. Pozdrawiam i już dłużej nie zanudzam