Turcja: Erdoğan próbuje zdusić opozycję

Trudna sytuacja gospodarcza Turcji znacznie oddala obóz tamtejszego prezydenta Recepa Tayyipa Erdoğana od kolejnej wygranej. Przed przyszłorocznymi wyborami parlamentarnymi i prezydenckimi tureccy konserwatyści starają się więc stłumić opozycję, cieszącą się coraz większym społecznym poparciem.

Co prawda w Turcji badania opinii publicznej pojawiają się rzadko, jednak od połowy ubiegłego roku widać wyraźne problemy prezydenckiego ugrupowania. Rządząca Partia Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP) co prawda może liczyć na większą liczbę głosów od największego ugrupowania opozycji, ale współtworzona z Partią Ruchu Narodowego (MHP) koalicja wyborcza ustępuje koalicji zbudowanej wokół kemalistowskiej Republikańskiej Partii Ludowej (CHP).

Coraz gorzej w sondażach radzi sobie również sam Erdoğan. Rośnie liczba krytyków sposobu sprawowania przez niego urzędu głowy państwa. Pod koniec ubiegłego roku negatywną opinię na ten temat wyrażało 57,2 proc. ankietowanych, a pozytywną już tylko 38,6 proc. Dodatkowo, obecny prezydent przegrałby w drugiej turze z liderem CHP, czyli Kemalem Kılıçdaroğlu, nie wspominając już o ewentualnej rywalizacji z burmistrzami Stambułu i Ankary, Ekrem Imamoğlu i Mansurem Yavaşem.

Zjednoczona opozycja…

Siła tureckiej opozycji znacznie wzrosła po ogłoszonym w lutym wspólnym starcie w przyszłorocznych wyborach parlamentarnych. Poszerzył się bowiem skład „Sojuszu Narodowego”, a więc koalicji zbudowanej przez CHP przed poprzednią elekcją w 2018 roku. Do kemalistów, umiarkowanych nacjonalistów z Dobrej Partii (IYI) oraz liberalnych konserwatystów i islamistów dołączyły Partia Przyszłości (GP) oraz Partia Demokracji i Postępu (DEVA). Oba ugrupowania zostały założone w ostatnich latach przez dawnych bliskich współpracowników Erdoğana, byłego premiera Ahmeta Davutoğlu i byłego wicepremiera Aliego Babacana.

Konsolidacja opozycji została de facto wymuszona przez turecki system wyborczy. Próg w tym kraju wynosi aż 10 proc., zaś większość partii tworzących „Sojusz Narodowy” nie byłaby w stanie przekroczyć go samodzielnie. Jednym z głównych postulatów opozycyjnego bloku jest zresztą jego obniżenie do zaledwie 3 proc. Notabene w praktyce jest to jeden z niewielu klarownych punktów programu szerokiego sojuszu od lewicy po islamistów, co najlepiej obrazuje różnice dzielące poszczególne ugrupowania.

Tak naprawdę ich jedynym wspólnym celem jest ograniczenie władzy obecnego prezydenta. Nieprzypadkowo zjednoczenie opozycji ogłoszono dokładnie 28 lutego, czyli w rocznicę wojskowego zamachu stanu z 1997 roku. Wówczas wojskowi odsunęli od władzy premiera Necmettina Erbakana, wieloletniego lidera ruchu islamistycznego oraz promotora kariery Erdoğana i jego politycznego mentora. W ten sposób przeciwnicy założyciela AKP chcieli podkreślić konieczność zmiany obecnej władzy w Turcji, a także reformy jej systemu politycznego.

W nowej formie „Sojuszu Narodowego” zabrakło natomiast miejsca dla Ludowej Partii Demokratycznej (HDP). Ugrupowanie tureckich Kurdów stwierdziło lakonicznie, że nie przyłączy się nigdy do aliansu, który „wprowadza impas w kwestii kurdyjskiej” lub nie odnosi się do problemów związanych z nierównościami i prawami pracowników. W ten sposób HDP dało wyraźnie do zrozumienia, iż trudno byłoby porozumieć się jej z współtworzącymi sojusz tureckimi nacjonalistami oraz religijnymi islamistami.

…którą trzeba powstrzymać

Z pewnością brak partii kurdyjskiej we wspomnianym porozumieniu jest najmniejszym problemem opozycji. Dużo poważniejszy jest brak klarowanego programu, pomysłu na dotarcie do bardziej konserwatywnych wyborców i przekonującego kandydata na prezydenta. Wspomniany Kılıçdaroğlu w sondażach prowadzi minimalnie, a na dodatek jest jeszcze starszy od Erdoğana i trudno przedstawić go jako powiew świeżości w tureckiej polityce. Tymczasem bez zwycięstwa w wyborach na stanowisko głowy państwa opozycja może jedynie pomarzyć o zapowiadanym demontażu systemu prezydenckiego, który został stworzony przez lidera tureckich konserwatystów w celu realizacji jego politycznych ambicji.

Zobacz także: Turcja ukarała Netflixa za promowanie kazirodztwa i homoseksualizmu

Szef CHP uważany jest za najsłabszego z ewentualnych kandydatów opozycji do objęcia fotela głowy państwa. Dużo większą popularnością cieszą się wymienieni już wcześniej burmistrzowie dwóch największych tureckich miast. Na dodatek zwolennicy Imamoğlu przypominają słowa samego Erdoğana, który wiele lat temu stwierdził, że „kto ma Stambuł, ten ma władzę w Turcji”. Problemem są jednak próby zdyskredytowania obu samorządowców, mogące zakończyć się powodzeniem dzięki podporządkowaniu aparatu państwowego obecnemu prezydentowi.

Pod koniec ubiegłego roku władze użyły swojego ulubionego pretekstu do uderzenia w burmistrza Stambułu. Śledczy wszczęli śledztwa wobec kilkuset pracowników administracji największego tureckiego miasta. Są oni podejrzani o współpracę z zakazanymi grupami kurdyjskimi oraz skrajną lewicą. Sam Imamoğlu skrytykował przy tej okazji ministra spraw wewnętrznych Suleymana Soylu, który jego zdaniem wydał wyrok jeszcze przed zakończeniem śledztwa i wyraźnie sugerował związki opozycji z terrorystami. Nie wspominając już o korelacji pomiędzy działaniami tureckiego MSW a spadającymi notowaniami Erdoğana.

To zresztą nie pierwszy przypadek uderzenia w burmistrzów Stambułu i Ankary za pośrednictwem prokuratury i wymiaru sprawiedliwości. Dwa lata temu wobec Imamoğlu i Yavaşa wszczęto śledztwa dotyczące nielegalnego finansowania w związku ze zbiórkami darowizn, które miały być przekazane pracownikom i drobnym handlowcom dotkniętym lockdownem uzasadnianym pandemią koronawirusa. Rządzący nie chcieli bowiem, aby Turcy odnieśli wrażenie, że nie tylko kontrolowane przez AKP struktury państwa, ale także opozycjoniści troszczą się o najbiedniejszych członków społeczeństwa.

Dziennikarze wciąż siedzą

Jednym z najważniejszych politycznych dokonań Erdoğana jest z pewnością podporządkowanie sobie opozycyjnych mediów. Zwłaszcza nieudany zamach stanu z 2016 roku stał się doskonałym pretekstem do przeprowadzenia czystek wśród dziennikarzy, a także do zamknięcia redakcji patrzących na ręce władzy. Do tego celu wykorzystano również tureckie interwencje w Syrii i Libii, które zdaniem AKP nie były relacjonowane przez media zgodnie z interesem narodowym.

W chwili obecnej w tureckich aresztach ma przebywać ponad stu dziennikarzy, dlatego ryzyko aresztowania z powodu „nieprawomyślności” jest niezwykle duże. Dodatkowo władze w praktyce kontrolują około 90 proc. wszystkich mediów dzięki likwidacji redakcji lub ich przejmowaniu przez związanych z nią biznesmenów. Nawet jeśli opozycyjnym dziennikarzom udaje się w miarę swobodnie pracować, to ich redakcje nie mogą praktycznie liczyć na pieniądze od reklamodawców, obawiających się ewentualnych retorsji ze strony państwa.

Pilnujemy wspólnych spraw

Zależymy od Twojego wsparcia
Wspieram Kresy.pl

Ważną rolę w regulacji branży medialnej odgrywa Najwyższa Rada Radiofonii i Telewizji (RTÜK). W ostatnim czasie zajmuje się ona głównie walką z zagranicznymi stacjami telewizyjnymi oraz radiowymi, uznawanymi za wrogie wobec rządów Erdoğana. Niemieckie Deutsche Welle, amerykańskie Voice of America i francuskie Euronews zostały zobowiązane do złożenia odpowiednich wniosków o otrzymanie licencji na aktywność internetową. Zaledwie kilka tygodni wcześniej turecki prezydent zaapelował do RTÜK o „ochronę tureckich wartości” przed szkodliwymi skutkami działalności zachodnich mediów.

Gospodarka dzieli

Przywrócenie systemu demokratycznego, niezależnego sądownictwa i wolności mediów, to jak już wspomniano główne postulaty sił opozycyjnych. Wśród nich znajduje się również ograniczenie liczby kadencji prezydenta do zaledwie jednej, która trwałaby jednakże aż siedem lat, przy jednoczesnym przejściu z systemu prezydenckiego do parlamentarnego. Z pewnością kwestie ustrojowe są interesujące dla środowisk opozycyjnych intelektualistów, jednak tureckie społeczeństwo jest zainteresowane głównie rozwiązaniem jego przyziemnych problemów.

Pilnujemy wspólnych spraw

Zależymy od Twojego wsparcia
Wspieram Kresy.pl

Od blisko czterech lat Turcja nie jest w stanie ustabilizować swojej waluty. Od kilku miesięcy turecka lira ponownie straciła mocno na wartości (w ciągu roku aż o 56 proc.), a inflacja całkowicie wymknęła się spod kontroli. Najwyższą cenę za kiepską kondycję gospodarczą Turcji płacą oczywiście najbiedniejsi jej mieszkańcy, którzy uznawali są za żelazny elektorat AKP. Tymczasem to właśnie kilkanaście lat nieprzerwanego wzrostu gospodarczego – nawet bardziej niż odwoływanie się do wartości islamskich – umożliwiło konserwatystom wygranie kilkunastu wyborów z rzędu.

Opozycja wydaje się jednak nie do końca wykorzystywać obecną sytuację. Wspólna deklaracja „Sojuszu Narodowego” w praktyce pomija kwestie gospodarcze, choć sygnujący ją były wicepremier Babacan był jednym z architektów sukcesów ekonomicznych rządów obecnego prezydenta. Najwyraźniej przeciwnicy Erdoğana nie byli w stanie dojść do porozumienia w tej sprawie z powodu dzielących ich różnic. Niespójność tureckiej opozycji będzie więc najprawdopodobniej jednym z największych jej problemów przed przyszłorocznymi wyborami prezydenckimi i parlamentarnymi.

Marcin Ursyński

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply