Sprawiedliwy Petro Bazeluk

15 lipca w cerkwi we wsi Butejki na Rówieńszczyźnie została poświęcona tablica upamiętniająca Ukraińca Petra Bazeluka, który w czasie II wojny światowej uratował Polaka Mieczysława Słojewskiego i jego syna Edwarda.

Niewiele jest informacji o Bazeluku. Urodził się w 1903 roku, służył w Wojsku Polskim. Zachowało się jedyne zdjęcie, na którym jest w mundurze. Mieszkał niedaleko Butejek (obecnie rejon sarneński w obwodzie rówieńskim). Wielki czyn Petra Bazeluka opisany jest w „Kresowej Księdze Sprawiedliwych”. O niektóre szczegóły z życia Petra Bazeluka dziennikarze gazety “Monitor Wołyński” poprosil jego najmłodszego syna – Wołodymyra.

– Panie Wołodymyrze, czy mógłby Pan opowiedzieć o sobie i swojej rodzinie? W „Kresowej Księdze Sprawiedliwych” nazwisko Pana ojca jest wymemione jako Bazyluk. Pan nazywa się Bazeluk?

– Bazeluk. I w świadectwie urodzenia ojca napisano „Bazeluk”, i ja Bazeluk, i cała rodzina jest zapisana jak Bazeluk. Ja urodziłem się 17 lutego 1949 roku we wsi Butejki w rejonie sarneńskiem obwodu rówieńskiego. Mój ojciec Petro Ilkowycz Bazeluk też urodził się w Butejkach, w 1903 roku, zginął w marcu 1949 roku (dodamy, że różne źródła podają różne daty i przyczyny śmierci Petra Bazeluka, zwłaszcza „Kresowa Księga Sprawiedliwych” podaje dwie wersje: według jednej Bazeluk został zabity w 1944 roku przez żołnierzy sowieckich, według innej – w 1946 roku z rąk UPA – red.). Matka Marija Josypiwna zmarła w 1956 roku. Ja i moje siostry Ola i Frosia zostaliśmy sierotami. Był jeszcze starszy ode mnie o 21 lat brat Mykoła, zmarł trzy lata temu. Mykoła urodził się w 1928 roku, Ola – w 1933, Frosia – w 1944. Frosia obecnie mieszka w rejonie zdołbunowskim, a Ola w obwodzie chersońskim. Ja z rodziną mieszkam w Równem.

– Co Pan wie o swoim ojcu?

– Ojca nie pamiętam, miałem miesiąc, kiedy go zabito. Opowiadały mi o nim siostry i brat. Mój ojciec miał dużą gospodarkę. W 1943 roku został przypadkowo postrzelony przez Polaków, kula trafiła w prawe oko, wyszła przez prawe ucho. Nie słyszał na prawe ucho i nie widział na prawe oko.

– Jak zginął Pana ojciec?

– Został zastrzelony w 1949 roku. W marcu 1949 roku przyszedł agent finansowy o nazwisku Taran, ojca akurat nie było w domu, i zabrał bydło niby za długi podatkowe, choć ojciec żadnych długów nie miał. Taran zabrał krowy, jałówkę, woły i pogonił do Stepania. Gdy ojciec się o tym dowiedział, pobiegł za nim. Dogonił go już za Butejkami niedaleko młyna. Tam za młynem Taran, nie zastanawiając się nawet przez chwilę, sięgnął po pistolet i jednym pociskiem zastrzelił ojca. Nikt nie prowadził dochodzenia, nie szukał winnych tego, że zostaliśmy sierotami.

– Kto Panu o tym opowiedział?

– Brat i siostra, ciocia Kateryna opowiadała, ludzie na wsi.

– Wszyscy mówili to samo?

– Tak.

– Znał Pan tego Tarana?

– Osobiście nie, ale znali go moi kuzyni. Wiem, że on był z Małego Mydzka, pracował tam jako brygadzista, podobno umarł w latach 90-tych.

– Co może Pan opowiedzieć o Słojewskich, których Pana ojciec przechowywał?

– Wiem, że ojciec był zaprzyjaźniony ze Słojewskimi, chodzili do siebie na gościnę. I w ogóle, jak opowiadał brat, przed wojną nie było różnicy, czy polska rodzina, czy ukraińska. Jedni drugim dzieci chrzcili, na gościnę chodzili Polacy do Ukraińców w czasie ukraińskich świąt, Ukraińcy do Polaków w czasie świąt polskich, pomagali sobie. Wszystko było dobrze do tego nieszczęśliwego 1943 roku. Mój brat mówił: „Brat poszedł na brata”.

Gdy banderowcy zaczęli wyganiać Polaków w stronę Rafałówki, tych, którzy zostawali, zabijano. Słojewski z synem schował się w lesie. Miał tam kryjówkę, w której schował trochę jedzenia. Tę kryjówkę znalazł nasz sąsiad, dziadek Fedoś i wszystko zabrał, myślał, że ktoś to porzucił. Słojewski to widział. Przyszedł później do dziadka i mówi: „Schowaj mnie, zabrałeś przecież wszystko, co miałem”. Ten powiedział, że się boi. Wracając od dziadka, spotkał w krzakach mojego ojca. Ojciec zawołał go, ale Słojewski bał się zemsty, bo wiedział, że to Polacy go postrzelili. Ojciec zabrał go do siebie i schował w sianie pod strzechą chlewu. Gdy przyszła Armia Czerwona, poszedł do Polski.

– Wie Pan coś o jego dalszym losie?

– Nic nie wiem, ale chciałbym się dowiedzieć.

– Kogo jeszcze przechowywał Pana ojciec?

– Ojciec prawie przez całą wojnę przechowywał Żyda. Był to jego znajomy ze Stepania. Nie wiem jak trafił do ojca. Brat opowiadał, że Polak ukrywał się u nas w sianie pod strzechą chlewu, a Żyd – w stepce [na Polesiu stepka – zimne pomieszczenie dla przechowywania warzyw – red.]. Nie znam ani jego nazwiska, ani jego imienia. Był chyba lekarzem, bo leczył ojca, gdy został postrzelony. Poszedł od nas, gdy poszli Niemcy. Też nie znam jego dalszego losu. O czerwonoarmiście nie wiem nic, choć czytałem, chyba w książce „Steżkamy łycholittia”. Ale nikt mi o nim nie opowiadał.

– Dziękujemy za rozmowę.

Rozmawiali Natalia Denysiuk i Janusz Horoszkiewicz

Źródło: Monitor Wołyński

1 odpowieź

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply