Jeśli sport to ekwiwalent wojny, a wojna to – według Clausewitza – przedłużenie polityki realizowanej innymi środkami, powstaje pytanie: jaki jest związek sportu z polityką i czy związek ten zasługuje na uznanie? Jak się wydaje, wszystko zależy od tego, jaka to jest polityka.

Negatywnym przykładem będzie z pewnością olimpiada w Berlinie wykorzystana przez Hitlera do demonstracji potęgi jego ludobójczego systemu. Na usprawiedliwienie działaczy olimpijskich można dodać, że Berlin zyskał prawo organizacji igrzysk w 1931 roku, kiedy Hitler nie był jeszcze u władzy. Żywiołowy, polityczny podtekst miał mecz piłkarski Polska – ZSRS rozegrany w Chorzowie w 1956 roku i zakończony zwycięstwem polskiej reprezentacji 2:1. Wynik ten podbudował psychicznie polskie społeczeństwo po okresie intensywnego stalinowskiego terroru początku lat 50. Podobny skutek miał tryumf hokeistów Czechosłowacji nad drużyną ZSRS odniesiony kilka miesięcy po inwazji na to państwo armii Układu Warszawskiego.

Przyznanie Rosji organizacji zimowych igrzysk olimpijskich wywołało z miejsca zastrzeżenia. Wypłynęły one m.in. ze środowiska ekologów zarówno krajowych, jak i zagranicznych.

W samej Rosji niektórzy powątpiewali w sens organizowania tak kosztownej imprezy, która miała pochłonąć 1,8 tryliona rubli – a więc 50 mld dolarów, w tym 20 mld z budżetu państwa. Argumentowano, że lepiej byłoby wydać tę kwotę na poprawę życia obywateli: służbę zdrowia, oświatę, poprawę warunków materialnych ludzi starszych i inne cele społeczne. Do wysokich kosztów zimowej olimpiady w Soczi nawiązał także Gian Franco Kasper, przewodniczący Międzynarodowej Federacji Narciarskiej (FIS) i członek MKOl. W wywiadzie dla Agencji Reutera wskazał on, że nawet letnia olimpiada w Pekinie w 2008 roku była tańsza, bo kosztowała 40 mld dolarów, choć dokładne dane nie są znane. Obawiał się też, że Soczi będzie stanowić niemądry i frustrujący przykład dla innych miast, które będą chciały ubiegać się o organizację zimowych igrzysk. Podał jednak, że Norwegowie, którzy ubiegają się o organizację olimpiady w 2022 roku, zamierzają wydać na nią 5 mld dolarów. Pochwalił jednak Rosjan za to, że przygotowali niezbędną do przeprowadzenia tak wielkiej imprezy infrastrukturę, mówiąc, że w ciągu 5 lat zbudowali tyle, ile w Alpach budowano przez 150 lat.

Między Morzem Czarnym a górami Kaukazu

Odezwała się wreszcie historia: tragiczne doświadczenia narodów kaukaskich w ich konfrontacji z rosyjskim imperializmem. Miejsce zimowej olimpiady, położone między Morzem Czarnym a górami Kaukazu, Soczi – jedno z najdłuższych miast świata rozciągające się na przestrzeni blisko 150 km – leży bowiem na terenach, które do 1864 roku stanowiły narodową siedzibę Czerkiesów. Na wieść o przyznaniu Rosji prawa organizacji igrzysk zimowych rozsiani po świecie przedstawiciele tego narodu rozpoczęli akcję protestacyjną pod hasłem „No Sochi” („Nie” dla Soczi). Przypominali w niej o tragedii swojego narodu, o ludobójstwie, jakiego w stosunku do nich dopuściło się imperium Romanowów.

W wyniku antyczerkieskich represji śmierć poniosło około pół miliona Czerkiesów, pół miliona musiało opuścić swoje tereny, w wyniku czego obecnie jedynie 8 proc. Czerkiesów żyje w swojej dawnej ojczyźnie na północno-wschodnim wybrzeżu Morza Czarnego. Przypominali oni, że Krasnaja Polana, gdzie odbędą się konkurencje śniegowe, wzięła swą nazwę od krwi Czerkiesów poległych tam w bitwie z Rosjanami.

Ale uczestnicy igrzysk i kibice mogą zetknąć się także z oznakami państwa rosyjskiego, które nękane jest plagą zamachów terrorystycznych. Takie zjawisko jest charakterystyczne dla Rosji od 1999 roku, od czasu drugiej wojny czeczeńskiej.

Powszechna jest opinia, że autorami zamachów są przedstawiciele narodów północnego Kaukazu. Jednakże Andrew Foxall na łamach amerykańskiego „The National Interest” zwraca uwagę na rzecz na ogół niedostrzeganą, że coraz częściej organizatorami i sprawcami zamachów są Rosjanie, którzy przeszli na islam.

Zamachu w Wołgogradzie 21 października ubiegłego roku dokonała wprawdzie Dagestanka Naida Asijałowa, ale pomagał jej w tym jej mąż Rosjanin Dmitrij Sokołow, który po konwersji na islam przyjął nazwisko Abdul Dżabbar. Kolejny terrorystyczny zamach w Wołgogradzie, 29 grudnia 2013 roku, był także dziełem Rosjanina Pawła Pieczenkina, który przyjął islam w styczniu 2012 roku.

Wprawdzie Rosjanie muzułmanie już wcześniej uczestniczyli w akcjach terrorystycznych, ale ich udział był sporadyczny. Ten stan rzeczy uległ zmianie na przełomie 2007 i 2008 roku, kiedy na północnym Kaukazie pojawił się Rosjanin Aleksander Tichomirow, używający później nazwiska Said Buriatski. Zaczął on werbować przez internet bojowników Rosjan, posługując się prostym, ale dla wielu chwytliwym argumentem: Rosja wymiera, nasza przyszłość jest w islamie. Dżihadyści Saida Buriatskiego mają na swoim koncie takie akcje, jak napad na pociąg „Newskij Ekspress” w 2009 roku, co spowodowało 25 ofiar śmiertelnych. Są także podejrzewani o zamach na moskiewskie lotnisko Domodiedowo, gdzie zginęło 37 osób. Obecnie stanowić mogą zagrożenie dla igrzysk zimowych w Soczi.

Pokłosie ateizacji

Amerykański autor pomija milczeniem fakt, że powyższe zjawisko ma swoją genezę w przymusowej, a niekiedy brutalnej ateizacji, jakiej poddawane było społeczeństwo w czasach Związku Sowieckiego i że rechrystianizacja Rosji nie została jeszcze z pomyślnym skutkiem zakończona. Nie wspomina również o tym, że analogiczne zjawisko na Zachodzie (konwersji na islam) ma swoje korzenie w bezpardonowej walce, z jaką środowiska lewicowe i liberalne zwalczają chrześcijaństwo, a zwłaszcza Kościół katolicki. Ich akcja wzmacnia jedynie wojujący islam.

Doceniając niebezpieczeństwo zamachów, Amerykanie zaoferowali Rosjanom swoją pomoc w zwalczaniu terrorystów. Sami Rosjanie także przedsięwzięli odpowiednie kroki. Dwukrotnie ograniczyli liczbę kibiców, którzy będą mogli obserwować zmagania sportowców, a przede wszystkim zmobilizowali ogromną armię sił specjalnych i ochrony. Gian Franco Kasper podawał, że będzie ona liczyła około 50 tysięcy członków. Tak więc, jak to skomentował pewien rosyjski internauta, igrzyska w Soczi mogą przejść do historii jako te, na których więcej było ochroniarzy niż kibiców.

Oprócz mobilizacji sił specjalnych władze rosyjskie zaostrzają przepisy dotyczące swobody komunikowania się przez internet, zwiększają uprawnienia resortów siłowych w zakresie inwigilacji obywateli, obejmują kontrolą przepływy finansowe. Wszystko to podejmowane jest w trosce o zapobieżenie akcjom terrorystycznym, ale obserwatorzy rosyjskiej sceny politycznej obawiają się, że nawet jeśli związane z olimpiadą zagrożenie terrorystyczne minie, to powyższe ograniczenia swobód obywatelskich pozostaną w mocy. Są one bowiem zgodne z logiką działania resortów siłowych stanowiących bezpośrednie zaplecze polityczne prezydenta Putina, byłego oficera KGB.

Gest Kozakiewicza

Tak więc olimpiada zimowa przyczyni się do umocnienia tendencji przekształcania Rosji w państwo policyjne. Wspaniała, co podkreślają obiektywni obserwatorzy, ale i niesłychanie kosztowna infrastruktura igrzysk ma za zadanie przyćmić obraz Rosji targanej konfliktami narodowościowymi przeradzającymi się w terroryzm, wobec których obecna elita rządząca nie widzi innego rozwiązania jak zwiększanie represyjności systemu.

Według zamierzeń putinowskiej ekipy, igrzyska w Soczi miały ukazać obraz Rosji powracającej do statusu wielkiego mocarstwa, zasobnego materialnie, zdolnego do przeprowadzania imprez na wielką skalę pod energicznym i przemyślanym działaniem swojego prezydenta. Ale na łamach „The Financial Times” Timothy Ash w artykule pod wymownym tytułem „Potiomkinowskie wsie Putina” zastanawia się, czy Władimir Putin w ogóle utrzyma się u władzy w 2014 roku, po zakończeniu igrzysk. Ash podaje przykłady krajów, takich jak Grecja czy RPA, w których po przeprowadzeniu imponujących imprez sportowych doszło do załamania systemu władzy w dużej mierze pod wpływem obciążeń finansowych, jakie te imprezy niosły ze sobą. Ale po co sięgać po tak odległe przykłady? Czyż słynna letnia olimpiada w Moskwie w 1980 roku nie była tryumfem, ale i początkiem końca imperium sowieckiego? Słynny gest Władysława Kozakiewicza można było odbierać początkowo jako wyraz protestu wobec niekulturalnego zachowania się moskiewskiej publiczności. Wkrótce jednak doszło do protestów robotniczych na polskim Wybrzeżu, rozpoczęła się epopeja „Solidarności” i nic już, nawet stan wojenny gen. Wojciecha Jaruzelskiego, nie było w stanie uratować imperium sowieckiego przed rozpadem.

Prof. Tadeusz Marczak

„Nasz Dziennik”

Autor jest kierownikiem Zakładu Studiów nad Geopolityką Uniwersytetu Wrocławskiego.

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply