Nie ma już Zaleszczyk, są Zaliszczyky

Przed wojną Zaleszczyki były sławne dzięki szczególnemu klimatowi i wyjątkowemu położeniu. Leżały w głębokim jarze Dniestru, z trzech stron otoczone rzeką. Nasłonecznienie wyżłobionych przez majestatyczną rzekę zboczy powodowało, że tak jak nad Morzem Śródziemnym dojrzewały tu nie tylko winogrona, ale cytrusy i inne południowe owoce.

Na przełomie lat dwudziestych i trzydziestych Zaleszczyki były bardzo modnym i eleganckim letniskiem. Czynnych w nich było kilkadziesiąt pensjonatów, a w trosce o wypoczywających miasto otrzymało bezpośrednie połączenie kolejowe z Warszawą. Na plaży nad Dniestrem przygrywała codziennie orkiestra , organizowano liczne dansingi oraz imprezy kulturalne. W tzw. towarzystwie o Zaleszczykach mówiło się jako o polskiej Rivierze. Zaleszczyki były też wielkim ogrodem owocowym i warzywnym przedwojennej Polski.

Nawet Melchior Wańkowicz przechodząc we wrześniu 1939 r. dniestrowy bród z maszyną do pisania na głowie był w tej tragicznej chwili zauroczony pięknem Zaleszczyk. W jednym ze swoich reportaży napisał m.in. :” Zaleszczyki grają wszystkim barwami lata. Otoczona z trzech stron kotlina jest ostatnim kęsem polskiej ziemi, którą mam pożegnać…”

Już sam wjazd do Zaleszczyk zdaje się rekompensować trudy dotarcia do tej miejscowości. Pokryte lasem zbocza dniestrowego jaru na każdym robią wrażenie. Bliższe zaznajomienie się z tą mieściną studzi jednak zapał każdego turysty. Miasteczko jest zaniedbane i brudne. Dworzec autobusowy położony obok bazaru nie bardzo przypomina też przybytek. Nie ma w nim nawet toalety, w związku z czym oczekujący na autobusy pasażerowie załatwiają swoje potrzeby w okolicznych krzakach. Niektórzy czynią to pod murem pobliskiego cmentarza. Zapachy przez nich produkowane są wzmacniane przez sterty śmieci , pochodzące z okolicznych sklepów. Nikt ich nie wywozi. Gromadzi się je na stertach pod cmentarnym murem i po prostu pali.

Polska część cmentarza leżąca po stronie bliższej centrum miasteczka niegdyś wspaniała, co można sądzić po nagrobkach mających dużą wartość artystyczną, też nie prezentuje się najlepiej. Pokryta samosiejkami i zarośnięta trawą daje jeszcze świadectwo polskiej społeczności, która niegdyś przyczyniła się do rozkwitu miasteczka. Już miejscami “przekopywana”, za kilkanaście lat przestanie pewnie istnieć. Nie ma kto o nią zadbać. Tutejsza polska społeczność, podobnie jak i katolicka parafia nie ma przed sobą perspektyw i z wolna przechodzi do historii. Jej administrator o. Józef ze Zgromadzenia Michalitów nie chce nawet mówić o swojej trzódce.

-Tu nie ma parafii!- konstatuje, bezradnie rozkładając ręce. Rezygnacji w jego głosie nie ma się co dziwić. Tutejsza wspólnota liczy dwudziestu członków, w większości kobiet. Mężczyzn jest zaledwie kilku. Najmłodszy wierny ma lat siedemdziesiąt , a najstarszy przekroczył osiemdziesiątkę przed trzema laty. Rodzin czysto katolickich jest wśród nich zaledwie trzy. Reszta członków żyje w związkach mieszanych katolicko- prawosławnych.

-W zasadzie należą oni do obu konfesji.- śmieje się o. Józef. – Jak kościół był zamknięty, chodzili do cerkwi, większość z nich w niej została ochrzczona. Niektóre panie, wchodząc do kościoła, żegnają się w sposób prawosławny. Gdy zwracam im uwagę na te niuanse, odpowiadają- tu nie Polska, a Ukraina ojcze Józefie, prywykajcie…

Słuchając wynurzeń o. Józefa trudno się dziwić, że jest on już siódmym kapłanem pracującym w Zaleszczykach od momentu odzyskania kościoła św. Stanisława przez wiernych. By w nich pracować, trzeba dawać nie tylko swoje serce, ale również swoje siły i zdrowie. Świątynia została zwrócona wiernym w fatalnym stanie. Po zamknięciu kościoła po 1945 r. przechodził on różne koleje losu. Przerobiono go na magazyn nawozów i soli. W zakrystii jakiś czas trzymano konie. W końcówce Związku Sowieckiego kościół przerobiono na toaletę miejską. Obecnie jest praktycznie nie do wyremontowania. Sól ciągle wyłązi. Parafii po dziś dzień nie zwrócono obszernej plebani i mieszkań kościelnego i organisty. Dalej stanowią one “komunałki” zajmowane prze lokatorów. Nie remontowane z roku na rok ulegają dewastacji. Nikt nie z nich nie tylko nie wyprowadza, ale ilość lokatorów co roku się zwiększa. Dzieli lokatorów po zawarciu związków małżeńskich nie mają bowiem szans na zdobycie samodzielnego mieszkania. Księdzu zwrócono dwa pomieszczenia, po obejrzeniu których można się zorientować, w jakim stanie znajduje się cały przylegający do świątyni budynek. Woń grzyba coraz bardziej wżerająca się w ściany, każdego uderza w nozdrza. Niszczy on nie tylko mury, ale i zdrowie żyjących w nich ludzi. Parafii nie zwrócono też placu przykościelnego. Znajduje się na nim kilka garaży miejscowych notabli.

Chodząc po Zaleszczykach, trudno oprócz kościoła odnaleźć inne ślady polskiej historii. W latach sześćdziesiątych rozebrano kamieniczki przy rynku. W ich miejscu wzniesiono dom partii i hotel. Dom partii przekształcono w siedzibę władz. Hotel mieści inne instytucje. Został zlikwidowany, gdy w mieście pojawił się brak wody. Z bardziej znanych obiektów przetrwał tylko w Zaleszczykach znajdujący się niedaleko rynku dworek, w którym w 1899 r. mieszkał Jan Kasprowicz. Jest na nim umieszczona tablica pamiątkowa. Umieściły ją jeszcze władze sowieckie przypominając sobie, że poeta udzielił niegdyś pomocy ściganemu przez austriacką policję Leninowi. Za domem była według przekazów mała kapliczka w ogródku, podobno tam Kasprowicz napisał pieśń “Święty Boże, Święty mocny.

Nie zachowała się też niestety w Zaleszczykach willa, w której jesienią 1933 r. wypoczywał marszałek Józef Piłsudski. W jej miejscu stoją dwa słupy. Błyszcząca niegdyś złotym piaskiem plaża jest teraz całkowicie zarośnięta trawą, a czyste niegdyś wody Dniestru nie zachęcają już do kąpieli. Przetrwał tylko most spinający dwa brzegi Dniestru. Niegdyś polski i rumuński, dziś łączący dwa ukraińskie obwody: tarnopolski z czerniowieckim. Dawną atmosferę w Zaleszczykach można poczuć głównie w naddniestrzańskim parku, pełniącym niegdyś funkcję zdrojowego deptaku. Jest zaniedbany, ale chodząc po nim można odzyskać spokój. Tym bardziej, ze jest w nim zawsze sennie i pusto. Turyści omijają Zaleszczyki. To miasto nie ma dla nich bowiem żadnej oferty. W kiosku nie można nawet kupić pocztówki, nie wspominając o przewodniku, czy planie miasta. W Zaleszczykach jest pod dostatkiem tylko dziur w jezdniach i chodnikach, a także wałęsających się watah bezdomnych psów.

Rozmawiając z tutejszymi mieszkańcami można dowiedzieć się, że poziom optymizmu jest wśród nich nie najwyższy. Miasteczko tkwi w głębokim marazmie. Z 12 tys. jego obywateli dwa tysiące w wieku produkcyjnym wyjechało za granicę i do Zaleszczyk raczej już nigdy nie wróci. Nie ma w nich pracy. Padły wszystkie zakłady, a także kołchoz, uprawiający buraki cukrowe, pomidory i ogórki. Władze radzieckie uznały bowiem, że tutejsze winorośle, brzoskwinie i morele są im niepotrzebne i wykarczowały ich plantacje. Kropkę nad i postawił Czarnobyl. Radioaktywna chmura zatrzymana przez ukształtowanie terenu, przekształciła go w skażoną radioaktywna zonę. Tu już nikt nie przyjedzie po zdrowie. Zaleszczyk już nie ma i nie będzie. Warto je jednak odwiedzić, by na moście nad Dniestrem podumać o naszej historii.

Marek A. Koprowski

1 odpowieź

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply