Nacjonalizm – wczoraj, dziś, jutro

Jaką rolę odgrywa nacjonalizm we współczesnej rosyjskiej polityce? Czy będzie on wykorzystany w procesie demokratyzacji? Czy nacjonaliści zostaną ważną siłą polityczną w przyszłej rosyjskiej demokracji?

Więzienie w naszym kraju zawsze było szkołą publicystyki politycznej. Oto i teraz: w czasie lat przebytych w zamknięciu Michaił Chodorkowski zamienił się w jednego z najbardziej głębokich i przenikliwych autorów wypowiadających się na tematy polityczne. Jego wykład „Między imperium a państwem narodowym” zasługuje na to, aby go i przeczytać i samodzielnie przemyśleć. Dlatego nie będę go relacjonował ani komentował. Powiem tylko, że z zasadniczymi ideami tego tekstu się zgadzam. Porozmawiamy natomiast teraz o czymś innym. Jaką rolę odgrywa nacjonalizm we współczesnej rosyjskiej polityce? Czy będzie on wykorzystany w procesie demokratyzacji? Czy nacjonaliści zostaną ważną siłą polityczną w przyszłej rosyjskiej demokracji?

W rosyjskiej polityce nacjonalizm zawsze był – i po dziś dzień jest – nade wszystko instrumentem władzy. Wykorzystuje się go na trzy sposoby. Po pierwsze – straszy się nim. Wystarczy tylko, że jakiekolwiek siły polityczne kwestionujące istniejący porządek podniosą głowę, a za wszystkich przekaźników informacji popłynie jeden tekst, w ostatniej redakcji brzmiący przykładowo tak: „Departament Stanu opłacił, a naiwne głupki wyszły na ulicę w najlepszych intencjach(logiczna sprzeczność w tego rodzaju konstrukcjach nikogo nie martwi), ale komu oni torują drogę? Ma się rozumieć, że faszyzującym młodzikom, którzy nie zostawią kamienia na kamieniu… Pamiętacie los ZSRS? O to właśniechodzi!”.

Po drugie, z pomocą nacjonalizmu rozbija się opozycję. Ona jest niejednorodna. Między jej liberalnym, lewicowym i nacjonalistycznym skrzydłami niewątpliwie są różnice. A gdzie różnice – tam i możliwość pogrania w ulubioną czekistowską grę na „wewnętrznych sprzecznościach”. Rozwijać tego tematu nie będę, wszystko jest tu zbyt oczywiste.

Jest i trzecia, mniej oczywista funkcja: wykorzystanie nacjonalizmu jako instrumentu panowania. Putin jakoś tak się przejęzyczył, że nawet już nie wie, kto jest większym nacjonalistą – on sam czy Miedwiediew. Jak tam było z Miedwiediewem nie wiem, ale to, że cała wyborcza kariera Putina była związana z eksploatacją swoiście podawanej tematyki nacjonalistycznej – to bezsporny fakt. Rosja wstała z kolan. Rosja zdemaskowała intrygi Departamentu Stanu, znalazła szpiegowski kamień i przywróciła pokój na Kaukazie. Rosja zadała bobu Amerykanom, popierając serdecznych przyjaciół w rodzaju Asada. I jeśli w spokojnych czasach można sobie jeszcze pozwolić na kokieteryjny liberalizm w duchu hasła: „wolność jest lepsza od niewoli”, to przy pierwszych oznakach zagrożenia retoryka reżimu zaczyna być budowana wyłącznie na tezie: „wrogowie czyhają na Matkę-Rosję”.

Wszystko to oczywiście nie jest wynalezione przez Putina i jego kreatywnych propagandystów, ale odziedziczone po poprzednim etapie politycznego rozwoju kraju, po tych „biednych latach dziewięćdziesiątych”, których produktem jest aktualny rosyjski reżim. Po obchodach 12 czerwca właściwym będzie przypomnieć, że rosyjski nacjonalizm leżał u źródeł współczesnej Federacji Rosyjskiej. Trudno dać ocenę ilościową, ale jest oczywiste, że dla znaczącej części wyborców, głosujących na Jelcyna w czerwcu 1991 r., reprezentował on wartość nie jako demokrata, ale jako polityk zdolny wyzwolić Rosję od ucisku związkowych instytucji władzy, dać jej suwerenność. O tym, co będzie oznaczać rozpad ZSRS mało kto myślał. A kiedy Rosja stała się już w pełni suwerenną, Jelcyn zajął się nadzorowaniem reform ekonomicznych i wzmocnieniem władzy osobistej. W tych sferach otrzymał on pełne poparcie większości polityków, uznających się za demokratów. Ci zaś, którzy wartości wolnego rynku nie podzielali i władzę Jelcyna kwestionowali – przestawali być uznawani za demokratów.

Trzeba przyznać, że przeciwnicy Jelcyna rzeczywiście opowiadali się za silnym, zcentralizowanym i autorytarnym państwem. Rozumie się, że nacjonalistami, w podstawowym znaczeniu tego słowa, oni nie byli, byli natomiast zwolennikami odbudowy ZSRS – zwykłego (z „uczciwymi komunistami”) albo nadzwyczajnego (z dwugłowymi orłami i złotymi kopułami). W terminologiczne zawiłości nikt wówczas się nie wdawał, tym bardziej, że niektórzy z opozycjonistów nie skąpili na posługiwaniu się ksenofobią. Ale popularność zdobywali właśnie jako opozycjoniści i depozytariusze imperialnej nostalgii.

Ani jedna z prób budowy silnego ruchu opozycyjnego na podstawie czegoś w rodzaju narodowego socjalizmu nie zakończyła się sukcesem, partie tego typu otrzymywały w wyborach półtora procenta głosów. Co zaś dotyczy imperialnej nostalgii, to temat ten rozkwitał w opozycji, aż do czasu nim nie został przyswojony przez Putina. Jest głęboką prawidłowością, że działacze pokroju Aleksandra Prochanowa, Siergieja Kurginjana i Dmitrija Rogozina znaleźli się w obozie jego gorących zwolenników. Ale równocześnie – w celach propagandowych – temat nacjonalistycznego zagrożenia był dalej odpowiednio wykorzystywany.

W drugiej połowie pierwszej dekady XXI wieku stopniowo zaczął powstawać ruch narodowo-demokratyczny, osadzony na konstatacji, że rosyjska, narodowa państwowość jest możliwa tylko jako państwowość demokratyczna. Oczywiście ruch ten jest obarczony organizacyjnym i ideowym dziedzictwem lat 90. XX wieku. Ale zgadzam się z Chodorkowskim w tym, że w walce przeciw autorytaryzmowi narodowi demokraci jawią się naturalnymi sojusznikami liberalnych demokratów.

To prawda, nacjonaliści mają swój specyficzny program związany z migracją, zmianami federalizmu budżetowego, przestępczością etniczną i sytuacją rosyjskich mniejszości w niektórych republikach. Dla liberałów te kwestie mogą być drugorzędne. Ale ich lekceważenie byłoby krótkowzroczne: one naprawdę trapią obywateli Rosji. Prawidłowe podejście polega na tym, aby oferować swoje własne rozwiązania. Jednak różnice tego typu nie powinny przesłaniać podstawowej wspólnoty interesów. I liberałom i nacjonalistom jest potrzebny demontaż autorytarnego reżimu, a do tego potrzebne jest połączenie wysiłków. Z tego punktu widzenia – czyli pozytywnie – należy oceniać takie fakty, jak osławiony nacjonalizm Aleksieja Nawalnego i stanowisko innych liderów, pokroju Garry’go Kasparowa i Władimira Miłowa, oraz uczestnictwo nacjonalistów w walce o uczciwe wybory.

Optymalnym dla demokratyzacji byłby konsensus między wszystkimi zainteresowanymi w niej ideologicznymi prądami, włączając lewicowców, liberałów i nacjonalistów. Ale wspólnota interesów między dwoma ostatnimi – jest bardziej głęboka. W przyszłości, kiedy Rosja już przejdzie do demokracji, na plan pierwszy wysuną się kwestie polityki społeczno-ekonomicznej, w których liberałowie i nacjonaliści – obiektywnie – znajdą się po jednej stronie podstawowego podziału politycznego. Już pisałem o tym, że nie uważam dojścia do władzy lewicy za straszne zagrożenie, ale ci, którzy tego nie chcą, powinni widzieć, że własnymi siłami liberałowie nie zdołają do tego nie dopuścić. Przydadzą się sojusznicy z innym elektoratem.

Rozumie się, że aby do tego wszystkiego doszło, potrzebne jest odejście od sekciarstwa po obu stronach. O szkodliwości liberalnych fobii Chodorkowski napisał wystarczająco dużo. Narodowym demokratom także wypadałoby stanąć na wysokości zadania, poszukać wzorców do naśladowania nie w marginalnych organizacjach typu francuskiego Frontu Narodowego, a w partiach, które wygrywają w wyborach. Jeśli już mowa o Francji, to dlaczego by nie wziąć przykładu z gaullistów, którzy w ostatnich wyborach przegrali, ale w poprzednich wygrali z kolosalna przewagą? Obszerna, potencjalnie atrakcyjna dla wyborców nisza konserwatyzmu – naturalnej ideologii kapitalistycznego państwa narodowego – w Rosji jest wolna, a zapełnić ja będą w stanie tylko te siły, które są zdolne do sformułowania szerokiego programu. Czy będą to współcześni narodowi demokraci – zależy to od nich samych.

Grigorij Gołosow

Źródło: Slon.ru

Tłumaczenie: KRESY.PL

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply