Między pieniądzem a prawdą. Państwo polskie jako kapitalista

Kryzys gospodarczy oprócz słabości międzynarodowych instytucji finansowych ujawnił także zależności między filiami zagranicznych banków w naszym regionie, a ich centralami. Wniosek – obecny kryzys to najlepszy moment, aby zmienić między nimi stosunek sił i własności.

Bank Światowy, Europejski Bank Odbudowy i Rozwoju oraz Europejski Bank Inwestycyjny 27 lutego 2009 roku zdecydowały się wspomóc sektor bankowy w państwach Europy Środkowo – Wschodniej kwotą dwudziestu czterech miliardów pięciuset milionów euro. Jest to pierwszy plan pomocy bezpośredniej dla systemu bankowego w naszej części Europy, co prawda niewystarczający, gdyż szacuje się, iż dekapitalizowanie powinno oscylować na pięcio – lub sześciokrotnie wyższym poziomie (co może dać wyobrażenie o skali problemów w perspektywie globalnej), lecz warto na niego zwrócić uwagę z kilku powodów.

Po pierwsze, zastanawiająca była lawina artykułów w prasie zagranicznej, w tym m.in. w tak znanych tytułach jak Wall Street Journal, EconomistczyFinancial Times, dotyczących rosnącego zagrożenia inwestycyjnego w państwach Europy Środkowo – Wschodniej. Działo się to w okresie, kiedy państwa zachodnie znajdowały się już w fazie poważnego kryzysu, który niezależnie od wszelkich publikacji dotknąłby Polskę, lecz wówczas publikacje utrzymane w alarmującym tonie były czymś pomiędzy pocieraniem lampy Aladyna a spustem samo-spełniającej się przepowiedni – wywołały naturalny odruch rynkowy, czyli znaczne spadki wartości walut krajów regionu oraz ich indeksów giełdowych. Każdy człowiek przeciętnie zapoznany z prawami ekonomii musi wiedzieć jak ważnym jej obszarem są emocje i namiętności (co silnie łączy ekonomię z polityką, a w zasadzie czyni z niej część polityki).[1]Kto rządzi namiętnościami ludu, ten sprawuje władzę, jak nauczał florencki (anty)klasyk.

Odpowiedzią na prasową burzę był komunikat polskiej Komisji Nadzoru Finansowego oraz banków centralnych Bułgarii, Czech, Rumunii, Słowacji i Węgier z dnia 4 marca b.r. zapewniający o stabilności systemów finansowych w krajach regionu (warto zauważyć, iż wystosowały go państwa, które zgodnie z prawdą mogły pochwalić się względnie dobrą sytuacją finansową sektora bankowego – nie było wśród nich Ukrainy, Rosji i państw bałtyckich, mających poważne kłopoty, spośród państw, będących w kiepskiej kondycji gospodarczej znalazły się tylko Węgry). Nie udało się zapobiec odpływowi kapitału zagranicznego ani spekulacji kursem walut, czego najlepszym przykładem jest złoty – na dodatek stanowisko rządu polskiego uczyniło ze spekulacji naszą walutą zupełnie pewny interes – ruletka przemieniła się niemalże w rynek obligacji gwarantowanych przez państwo, które zachęciło do bezpiecznej gry aż do wyznaczonego przez nie poziomu pięciu złotych za euro. Można odnieść wrażenie jakoby zachodni specjaliści nie odróżniali Polski czy Czech od Rosji lub Ukrainy. Czemu jednakże miałaby służyć taka pomyłka?

Pieniądzom, gdyż nie ma nic innego na rzeczy. Przedstawienie naszych krajów w złym świetle jest idealnym argumentem dla zdyskredytowania środkowoeuropejskich systemów bankowych oraz dalszego traktowania ich w instrumentalny i peryferyjny sposób. Trudno wierzyć, że w naprawdę ciężkim położeniu finansiści z Nowego Jorku, Londynu czy Frankfurtu będą bardziej dbać o rynek polski, czeski albo rumuński zamiast o swój własny. Nawet nieustające zapewnienia rodzimych prezesów filii zagranicznych banków o ich całkowitej niezależności, nie zatrzymają odpływu kapitału z krajów peryferyjnych, kiedy trzeba będzie ratować centra. Poza tym odpływ gotówki z naszej części Europy i jego częściowa reinwestycja w państwach zachodnioeuropejskich były wówczas tamtym gospodarkom zwyczajnie potrzebne.

Drugim powodem takiej postawy zachodnich ekspertów jest konieczność utrzymania wizji jakoby to międzynarodowe instytucje finansowe ratowały banki Europy Środkowo – Wschodniej. Prawda jest natomiast taka, iż ratują one swoje własne (zachodnie) banki działające w tej części Europy, a nie finanse państw środkowoeuropejskich, podobnie jak nieprawdą jest również, że ratują one cały region. Zachodnie centrale banków wstrzymały także akcję kredytową, bynajmniej nie z obawy przed utratą pieniędzy z powodu niewypłacalności środkowoeuropejskich kredytobiorców, ale ze strachu przed pogorszeniem się sytuacji na własnych rynkach. Powyższe twierdzenia można z łatwością zweryfikować analizując strukturę własności – według danych Europejskiego Banku Centralnego oraz krajowych organów nadzoru finansowego na rok 2008, udział zachodnich banków w systemach bankowych poszczególnych państw wynosił: w przypadku Estonii 98%, Czech 97%, Słowacji 96%, Litwy 88%, Bułgarii 75%, Węgier 68%, Polski 67%, Ukrainy (dane na rok 2006) 45%. Powyższe statystyki jasno pokazują, iż priorytetem nie jest interes obywateli nowych członków Unii oraz innych państw naszej części kontynentu. Jednocześnie, jak donosi internetowe wydanie Rzeczpospolitejz dnia 1 kwietnia b.r. w artykule pt. Banki podnoszą opłaty[2],część banków w Polsce podnosi prowizje, aby zwiększyć swoje dochody, co może powiększyć ich wpływy o 500 do 700 mln złotych. Ta podwyżka dotknie wszystkich ich klientów, ma za to zrekompensować utratę planowanych zysków z rynku funduszy inwestycyjnych.

Atmosfera wokół banków naszego regionu jest tym bardziej niezrozumiała, że ich względnie dobra kondycja nie wynika przecież z trudnego do wyjaśnienia splotu wydarzeń, lecz z faktu ostrożniejszego ich działania na rynkach finansowych oraz poprawnego funkcjonowania organów kontroli – przewodniczący Komisji Nadzoru Finansowego Stanisław Kluza już kilka miesięcy temu zapowiedział, iż oczekuje, że banki będą wstrzymywać wypłatę dywidendy w celu podwyższania kapitałów, co miało miejsce w przypadku Pekao S.A., Banku Handlowego i ING Banku Śląskiego (pierwsze tego typu sugestie pojawiały się już wiosną 2008 roku). Nasze filie nie ryzykowały tak mocno, nie inwestowały w produkty finansowe, które wcześniej czy później musiały okazać się ,,toksyczne”, w mniejszym stopniu ulegały naturalnej u akcjonariuszy chęci zysku z dywidendy etc.

Czy zatem tak bardzo potrzebujemy zachodnioeuropejskiej pomocy? Niewątpliwie jest ona dla nas ważna, ale nie mniej niż nasza dla Europy Zachodniej, uzależnionej od sytuacji w Stanach Zjednoczonych oraz w Azji (wszyscy obecnie okazują się dłużnikami Azji, która z kolei potrzebuje swoich dłużników jako odbiorców wytwarzanych przez siebie produktów, gdyż na nasze i Stanów Zjednoczonych szczęście, azjatycki rynek wewnętrzny jest jeszcze zbyt mało chłonny, co skazuje wschodzące gospodarki azjatyckie na ścisłe powiązanie ze zdolnością nabywczą państw zachodnich).

Obecny kryzys jest wielką lekcją globalizacji, której fundamentalną zasadą jest istnienie walczących o wpływy centrum (centrów) i peryferiów.[3]Podstawowym zadaniem każdego rządu jest zapewnienie swemu państwu miejsca we współczesnym sobie centrum, toteż ,,eksperci” wieszczący zanik wszelkich podziałów i powszechną jedność, nie powinni mieć większej styczności ze jego sprawami.

Przyjmując powyższą diagnozę, stoimy przed potrzebą odzyskania własnego sektora bankowego, gdyż jego brak jest istotnym hamulcem rozwoju gospodarki polskiej (w analogicznej sytuacji są inne gospodarki regionu), a utrzymywanie obcej własności w systemie bankowym w takim wymiarze, w jakim ma to miejsce dziś, niesie z sobą groźbę, poprzez dalsze odsunięcie od nas centrum decyzyjnego, trwałego zepchnięcia Polski na boczny tor modernizacji. Powinniśmy potraktować obecny kryzys jako szansę dla naszego kraju i całej Europy Środkowo – Wschodniej, na zrzucenie strukturalnych oraz instytucjonalnych protez związanych z postkomunistycznym porządkiem. Zwiększenie własnej niezależności wzmocni także naszą pozycję w stosunkach z Rosją oraz partnerami w UE. Warto sobie uzmysłowić, że obecna gospodarcza zapaść nie jest jedynie wynikiem błędu w rachubach, lecz poważnego kryzysu Zachodu – kulturowego i cywilizacyjnego, który przełożył się następnie na sferę ekonomii (co dobitnie widać po braku jakiejkolwiek wizji zmian i wyjścia z impasu – europejskie i amerykańskie elity sprawiają wrażenie, jakby chciały przeczekać niespokojny czas, jednocześnie dozując swoim wyborcom środki uspokajające w postaci protekcjonistycznych pogróżek, nieustających zapewnień o walce z kryzysem, a w najlepszym razie uzupełniania obecnego systemu nowymi pieniędzmi z budżetu). Dlatego Polska musi wykorzystać panującą stagnację, podobnie jak w roku 1918 wykorzystała europejski dramat I wojny światowej.

W tym celu należy jak najszybciej stworzyć plan strukturalnej emancypacji polskiej gospodarki (od sektora bankowego zaczynając, a na zwiększeniu absorpcji środków unijnych skończywszy), aby wyszła ona z kryzysu wzmocniona pod względem zaawansowania w dziedzinie technologii, zarządzania, a także pod względem struktury własności. Są to obecnie dziedziny priorytetowe, dla których idealnym okresem przygotowania jest właśnie czas światowej recesji. Takie działania podjęły już państwa azjatyckie, które nie tylko sprawnie wdrożyły pakiet ratunkowy, ale także sprzęgły go z planem rozwoju, przez co obecnie czekają z niecierpliwością na pierwsze oznaki polepszenia koniunktury. Z pewnością niepomiernie zwiększy to ich znaczenie gospodarcze oraz polityczne po zakończeniu kryzysu. Liderem są oczywiście Chiny, które jak podaje Financial Times, posiadają już trzy największe instytucje finansowe – w 1999 roku do pierwszej trójki zaliczały się jeszcze dwa banki amerykańskie: Citygroupi Bank of Americaoraz brytyjski HSBC, po dekadzie HSBCspadł z miejsca trzeciego na czwarte, a pozycję liderów okupuje tercet: Indl&Commercial Bank of China, China Construction Bankoraz Bank of China.[4]

Polska nie może również w tak znaczącym stopniu opierać swojej siły ekonomicznej na eksporcie – ta polityka ekonomiczna już raz w naszej historii zawiodła, a przykład dzisiejszej Rosji, której budżet jest odzwierciedleniem cen surowców oraz ich zbytu na świecie, tym mocniej skłania do myślenia o potrzebie utrwalenia własnej niezależności przez kraj nieporównywalnie słabszy, jakim jest dzisiejsza Polska.

Nie sądzę oczywiście, żeby centrale banków miały ochotę je odsprzedawać, a też i zachodnim rządom nie byłoby to specjalnie w smak – wielkie systemy wsparcia dla banków są nie tylko ratunkiem dla samych instytucji finansowych i wkładów, które mają w nich obywatele tychże krajów, ale także narzędziem utrzymania systemu bankowego w rękach obecnych posiadaczy. Różnica między naszą częścią Europy, a centrami we Frankfurcie czy Londynie polega jednak na tym, iż oni pomagają sobie i własnym bankom, my za to wciąż cudzym.

Recesja jest świetnym momentem, aby opisany stan rzeczy uległ wreszcie zmianie, jednakże wciąż trudno dostrzec oznaki jakichkolwiek przygotowań planu rozwoju w dobie kryzysu i po nim (czasu nie było wcale tak mało, ponieważ początek 2008 roku przyniósł wyraźne oznaki nadciągającego kataklizmu na rynkach finansowych, a pierwsze niepokojące sygnały zaczęły docierać już w roku 2006). Wszelkie działania mają charakter reaktywny wobec tego, co dzieje się na światowych rynkach oraz w centrum decyzyjnym Unii Europejskiej. Brakuje pomysłu na polską gospodarkę i wbrew temu, co nieraz mówiono, na polski kapitalizm, a przez to i na nasz własny system finansowy (wraz ze zmianami własności w systemie bankowym należałoby wreszcie przeprowadzić prawdziwą reformę finansów publicznych). Zdolności państwa polskiego jako kapitalisty nie są zatem zbyt duże i ciężko marzyć o projekcie na miarę często wyszydzanego przedwojennego COP-u, gdyż zawsze podstawą kapitalizmu jest pieniądz, taki pieniądz, który w każdej chwili można zainwestować. Najpierw jednak trzeba go mieć.

Mateusz KędzierskiKresy.pl



[1]W tej kwestii warto zapoznać się też z nową książką napisaną przez George’a Akerlofa (University of California Berkeley) i Roberta Shillera (Yale University) pt. Animal Spirits: How Human Psychology Drives the Economy, and Why It Matters for Global Capitalism, Princeton University Press, March 2009.

[3]Jedną z fundamentalnych, a zarazem niezbyt obszernych lektur wprowadzających w tematykę zmian społeczno-ekonomicznych w erze wczesnokapitalistycznej, fluktuacji ówczesnych potęg oraz podziału na centrum i peryferie od wieku XIV do XX, jest książka F. Braudela La Dynamique du Capitalisme.

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply