Z Krzysztofem Filipem z gdańskiego oddziału IPN, współredaktorem książki pt. „Armia Czerwona/Radziecka w Polsce w latach 1944-1993. Studia i szkice”, rozmawia Zenon Baranowski

Dlaczego termin „wyzwolenie” w przypadku Armii Czerwonej operującej na terenie Polski jest nieadekwatny?

– Sowieccy żołnierze, co dokumentuje książka, dopuszczali się na masową skalę kradzieży i gwałtów podczas tzw. wyzwalania Polski. Faktycznego wyzwolenia naszego kraju przez Sowietów nie było. Termin „wyzwolenie” Polski przez Armię Czerwoną można stosować jedynie w przypadku stwierdzenia o jej wyzwoleniu spod okupacji niemieckiej, jednak należy wówczas doprecyzować, że w jej miejsce przyszła okupacja sowiecka. Niemal powszechnie wiadomo, że sowieccy żołnierze, wchodząc w 1944 r. na terytorium dzisiejszej Polski, nagminnie dopuszczali się gwałtów, kradzieży, a nawet zabójstw. Największą skalę tego zjawiska zanotowano na tzw. Ziemiach Odzyskanych. Pisali o tym współcześni polscy historycy, m.in. Mirosław Golon i Marcin Zaremba. Na przykład wiosną 1945 r. na terenie powiatu starogardzkiego (Pomorze Gdańskie) skala zjawiska gwałtów na kobietach była wręcz gigantyczna. Tworzono tam oddziały samoobrony, żeby bronić kobiety przed napadami, zwłaszcza oddziałów kozaków. W maju 1945 r. powiatowe władze lekarskie orzekły, że aż 3 tys. kobiet zamieszkałych na terenie powiatu starogardzkiego było zarażonych chorobami wenerycznymi. Trudno dokładnie ocenić, jaki odsetek z nich zostało zarażonych w wyniku gwałtów, ale oddaje to w dużym stopniu skalę zjawiska. Zaskakujące może być jednak to, jak szczerze w tamtym czasie o tych przestępstwach informowali polscy urzędnicy i milicjanci.

Dochodziło także do bezceremonialnych grabieży zakładów przemysłowych i wywożenia całego ich wyposażenia na Wschód.

– Na terenach pomorskich było to codziennością. Także na terenach powiatów tzw. starych, należących przed wojną do Polski. Na przykład skradziono wyposażenie starogardzkich tartaków. Demontażom tym starała się przeciwdziałać milicja, a nawet UB. Dzięki takim staraniom zabezpieczono np. trzy gorzelnie. Na terenie powiatu i w Starogardzie tworzono straże obywatelskie z pracowników zakładów przemysłowych, np. w hucie szkła. Takie warty zabezpieczały zbiory muzeum gdańskiego w Rokocinie. Starano się zachować to, czego nie udało się zagrabić nawet Niemcom. Czasami udało się wręcz odbić z rąk Sowietów część wyposażenia przemysłowego. Zasadniczo nie zwracali oni uwagi na stanowisko władz polskich. Grabili wszystko, co było dostępne.

Traktowali to jako zdobycz wojenną.

– Dokładnie. Według raportów polskich władz, lato 1945 r. upłynęło pomorskim milicjantom na walce ze znacznymi grupami sowieckich maruderów gwałcących kobiety i rabujących po wsiach.

Przestępczość wśród żołnierzy sowieckich była znaczna również w późniejszym okresie. Jakieś dzikie polowania, podczas których ginęli ludzie, łowienie ryb metodą rzucania granatów, kradzieże…

– Przykłady takich spraw przytaczamy w książce w aneksie źródłowym. One dobrze ilustrują, jak wyglądała sytuacja Sowietów na terenie Polski. Dla nich była bardzo dobra. Nie czuli się niczym ograniczani.

Byli całkiem bezkarni?

– Milicja przekazywała sprawców jednostkom sowieckim, ponieważ to wynikało z umowy o stacjonowaniu wojsk. A co dalej się działo, to zależało od dowódców. Najczęściej szybko wysyłano ich do ZSRS. Późniejsza przestępczość miała oczywiście inny charakter. W 1945 r. było na terenie Polski około 1,5 mln żołnierzy sowieckich. W 1946 r. zostało już tylko 100 tys., a w latach pięćdziesiątych – ok. 66 tysięcy. Idopiero wówczas, w 1956 r., podpisano pierwszą umowę regulującą stacjonowanie żołnierzy sowieckich w Polsce. Poza tym przebywali już wówczas w garnizonach.

Ale te garnizony powstawały nieraz metodami wręcz zbójeckimi. Chociażby lotnisko w Kluczewie (Pomorze), gdzie wojsko sowieckie w 1947 r. wyrzuciło bezceremonialnie pracowników cegielni, aby mieć miejsca dla żołnierzy.

– Zupełnie się tym nie przejmowali. Sowieci mówili: „cieszcie się, że was wyzwoliliśmy, jesteśmy armią, która ma prawo tu być, to tereny poniemieckie, to się nam należy, to jest nasza zdobycz”. Takich działań specjalnie nie uzasadniali, po prostu wchodzili i zajmowali budynki prawem kaduka.

Odbiciem tej mentalności był chociażby pomysł spółek joint venture już w trakcie wycofywania się wojsk.

– Ten pomysł pojawił się podczas jednej z tur rozmów w Moskwie. Dotyczyły one warunków wyjścia wojsk sowieckich z naszego kraju. Rosjanie zaproponowali utworzenie mieszanych spółek, tzw. joint venture. Były kwestie dogadania się w sprawie odszkodowań za budynki, które wojska sowieckie zbudowały.

Chcieli wysokich kwot?

– W pewnym momencie mówiono o setkach milionów dolarów. Strona polska nie zgadzała się na jakiekolwiek odszkodowania dla Rosjan. Wówczas padła propozycja utworzenia tych mieszanych spółek. Rosjanie nie kwapili się, aby rozstawać się z pewnymi obiektami. Rząd uznał te umowy za niekorzystne dla gospodarki. To stanowisko popierał gen. Zbigniew Ostrowski jako pełnomocnik rządu ds. pobytu wojsk radzieckich w Polsce. I tak przedstawiał je np. prezydentowi Lechowi Wałęsie. Udało się doprowadzić do tego, że nie doszło do podpisania umowy w pierwotnym kształcie, przewidującej powstanie takich spółek. Po prostu byłoby to szkodliwe dla interesów Polski.

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiał Zenon Baranowski

Źródło: “Nasz Dziennik”

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply