Judasz, Żmudź, Podlasie i średniowieczna Prowansja

Jednakże śpiewając, oczyma i ustami duszy dołączam dział staropolski do starofrancuskiego katalogu pochwał, skarg i zamków, w których mieszkali panowie przychylni bądź nieprzychylni poezji.

Judaszu Polski, dokądże tą flotą

Wywozisz skarby, pieniądze i złoto?

Dokąd uciekasz? Do Francyjej pono,

Z synem, domostwem i z francuską żoną…

Impulsywny ten wiersz skomponował w Przegalinach na Podlasiu Stanisław Samuel Szemiot, starosta nowomiejski (chodzi o Nowe Miasto w powiecie rosieńskim na Żmudzi). Skomponowawszy, wpisał go do swojej domowej księgi i pewnie dał do czytania sąsiadom, albo, co pewniejsza, sam głośno go czytywał. Był rok 1683. Trzysta lat później rękopiśmienną księgę Szemiota wydał drukiem Mirosław Korolko, czym wszem i wobec udowodnił, że kresowa (no, dziś kresowa – wówczas trudno by było myśleć o tej części Wielkiego Księstwa Litewskiego jako o Kresach) sarmacka muza nie zawsze okazywała się tak prowincjonalna, jak można by przypuszczać. Wiersze Stanisława Samuela bywają świetne i wyszukane, a niemal zawsze są bardzo interesujące. Jak ten, którego początek tu przytoczyłem. Tu bowiem jeden poeta pisze o drugim poecie. “Judaszem” został wszak obwołany Jan Andrzej Morsztyn, najświetniejszy spośród “sfrancuziałych” rymopisów sarmackich. Można go lubić albo nie, ale obiektywnie przyznać trzeba, że trudno o wiersze gładsze i polerowniejsze, niż jego; oceniać je trzeba niezależnie od faktu, że jako szpieg francuski i zarazem podskarbi polskiej Korony Morsztyn grał na dwa fronty, aż go odkryto i postawiono przed sądem sejmowym. Na to on w ostatnich dniach października 1683 roku wypłynął z Gdańska do Francji, uwożąc żonę, syna i koronne klejnoty (w zastawie pod pożyczone przez siebie Rzeczypospolitej sumy). Nie uciekał na darmo i donikąd: miał już tytuł sekretarza króla Ludwika XIV i własne dobra we Francji. Odtąd chętnie rezydował w Châteauvilain, na pograniczu Szampanii i Burgundii, lub w swoim paryskim domu przy Quai Malaquais, róg Saint-Pierre. Żył jeszcze potem spokojnie lat dziesięć i na koniec umarł we własnym łóżku, mimo że Stanisław Samuel jako zaciekły Litwin prorokował, iż skoro niemało “we Francyjej podskarbich wieszano”, to wkrótce to samo spotka i Jana Andrzeja.

Traf chciał, że Jan Andrzej skutecznie umykając przed polskim prawem, nie umknął przed poezją. Po pierwsze, ścigały go gniewne paszkwile, a pośród nich strofy Stanisława Samuela. Po wtóre, ścigała go polska mowa, bo nie porzucił jej i nadal składał w niej wiersze, dając tym świadectwo, że choć sfrancuział, to jednak wciąż był przynajmniej pół-Sarmatą, a zatem we Francji żył bez wątpienia jako kulturowy emigrant. Ale, po trzecie, ścigała go też poezja francuska. Jako pan na Châteauvilain, zwanym w średniowieczu Chastelvilain, stał się mimowolnym adresatem pieśni mojego ulubionego, średniowiecznego truwera, Colina Museta, złożonej prawie pół tysiąclecia wcześniej:

A przed Chastelvilain

Szatę dano mi tę,

Przyleciała jak ptak;

Dajże dobry dzień, Bóg,

Takim, co jak ten diuk

Dworni, hojni są tak…

Pieśń Colina przełożyłem i śpiewam ją zawsze z dedykacją Morsztynowi. Choć to zdrajca, czego nie pochwalam, tylko wypominam i piętnuję. Jednakże śpiewając, oczyma i ustami duszy dołączam dział staropolski do starofrancuskiego katalogu pochwał, skarg i zamków, w których mieszkali panowie przychylni bądź nieprzychylni poezji. Mianowicie dośpiewuję strofy, które Colin musiałby skomponować, gdyby ruszył śladami poety z przeciwległych kresów Europy, którego przecież (pod tytułem hojnego pana na Chastelvilain) opiewał, nawet o tym nie wiedząc. Byłaby w tych strofach mowa o dworach, pałacach i zaściankach koronnych i litewskich. Byłby i sam Stanisław Samuel Szemiot i jego podlaska siedziba. I tu mnie, jako człowiekowi rozpiętemu pomiędzy staropolszczyzną a starofrancuszczyzną ciśnie się pod pióro (czy raczej pod klawisze) refleksja: że nasze staropolskie dwory stanowiły podobną oazę poezji, jak zamki prowansalskie i francuskie w średniowieczu. Toutes proportions gardées, oczywiście, bo u nas nie składano tak powszechnie pieśni, tylko wiersze; i choć może przeciętna jakość polskich tworów nie była tak wysoka, jak we Francji. A jednak specyfika literackiego obiegu – tam, pośród prowincjonalnych, prowansalskich zamków, ustnego, a u nas, pośród szlacheckich dworów, rękopiśmiennego (choć, pamiętajmy, w wersji zapewne głośno czytanej), jakże musiała być podobna!

Jacek Kowalski

—————————————————-

W załączeniu: “Wędrówka artysty” (Devers Chastelvilain) – pieśń Colina Museta z XIII wieku w wersji zespołu Klub Świętego Ludwika, czyli w przekładzie i zaśpiewaniu Jacka Kowalskiego, aranżacji Jan Gołaskiego i z akompaniamentem fletu Ewy Pezackiej tudzież gitary Karola Olejniczaka. Nagranie to zostało ostatnio opublikowane na płycie CD stanowiącej załącznik do mojej książki “Niezbędnik trubadura. Dumania, kancony i romanse”, Fundacja Świętego Benedykta, Poznań 2008.

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply