Rosja nie zdoła utrzymać całkowitej kontroli nad krajami WNP i Gruzją, natomiast USA nieco ustępują i najwidoczniej nie chcą już z korzeniami odrywać tych terenów od Moskwy. Tak sądzą niektórzy eksperci od obszaru postsowieckiego, tęskniący za geopolityczną stabilnością.

Nie ma nic dziwnego w tym, że postsowieckie republiki nie chcą być całkowicie związane ani z jednym ani z drugim krajem – w ciągu ostatnich 20 lat bazując na swoim i cudzym doświadczeniu zdały sobie one sprawę z ułomności takiego układu. Dlatego teraz starają się balansować pomiędzy interesami byłego „starszego brata” a interesami nowych partnerów – czy to Unii Europejskiej, NATO, USA, Chin, Iranu czy Turcji. Lecz owo zachowanie względnej równowagi interesów byłym państwom satelickim przychodzi niełatwo, najczęściej metodą prób i błędów. Jednak tak, czy inaczej, jakieś korzyści finansowe kraje te wciąż otrzymują – jedni większe, drudzy mniejsze, symboliczne.

Eksperci twierdzą, że za zmarginalizowanie wpływów Rosji na postsowieckim terytorium odpowiada sama Rosja. Po rozpadzie ZSRR albo w ogóle zarzuciła ona starania o utrzymanie swojej pozycji w stosunku do nowych niezależnych republik, albo własnymi działaniami nastawiała ich przeciwko sobie. Skutek – uciekające lub próbujące ukradkiem wywinąć się spod wpływów eks-zwierzchnika byłe sowieckie republiki.

Co godne uwagi, jeszcze stosunkowo niedawno bliscy sąsiedzi i partnerzy Rosji, w szczególności Ukraina, Białoruś i Mołdawia, żyli w zgodzie ze „starszym bratem”, natomiast dziś rutyną stały się skandale Moskwy z Kijowem, Mińskiem i Kiszyniowem. Nie mówiąc już o Gruzji, z którą Rosja prowadziła wojnę.

Jeśli chodzi o Gruzję to zbrojna pomoc okazana Tbilisi i Suchumi przez Rosję w przeddzień gruzińsko-abchaskiej wojny na początku lat 90-tych była sprawą całkowicie jawną. Zresztą Rosja nieszczególnie kryła się z tym. A po zakończeniu działań wojennych otrzymała ona status mediatora odnoście decyzji dotyczących konfliktów toczących się na terenie Gruzji aż do czasu usunięcia z Abchazji i Osetii rosyjskich rozjemców. Przy tym Moskwa lobbowała na rzecz własnych interesów w dwóch odżegnujący się od Tbilisi regionach i dlatego głoszona misja pogodzenia Tbilisi z Suchumi i Cchinwali nie mogła zostać wypełniona.

Rosji nie powiodła się także rola mediatora w kwestii uregulowania konfliktów karabaskiego i naddniestrzańskiego. Raczej wątpliwym jest, żeby Rosja obecnie rościła sobie pretensje do Tyraspolu i Stepanakertu, lecz napięcie panujące w tych regionach sprzyja w budzeniu postrachu w Baku, Erewaniu i Kiszyniowie. Zadowalające dla Rosji są także mocno zepsute stosunki z Gruzją, ponieważ radykalnie ich polepszenie grozi Moskwie co najmniej destabilizacją w Abchazji i Południowej Osetii.

W kontekście nieudanej akcji rozjemczej Moskwy dotyczącej karabaskiego konfliktu należy zaznaczyć, że Rosja (na ten moment) niewiele traci w stosunkach z Armenią, gdzie zgodnie z umową jeszcze długo będą rozmieszczone rosyjskie bazy wojskowe. Jednak z drugiej strony Rosja jawnie traci Azerbejdżan, który przekierunkował szlaki eksportowe węglowodorów nie uwzględniając w tych planach Rosji, a także który nie opowiada się już za utrzymaniem Wspólnoty Niepodległych Państw, a przynajmniej nie w obecnej formie. Nie można ignorować również tej okoliczności, że jeśli nawet sporne regiony byłego ZSRR być może nie są „jokerami”, to z pewnością są mocną kartą w grze Rosji o dominację na świecie. Lecz wygląda na to, że wszystkim już znudziła się cała ta prowadzona przez Rosję zabawa.

Wracając do kwestii gruzińskiej, należy zaznaczyć, że prawdopodobnie stosunki pomiędzy Gruzją i Rosją w najbliższym czasie nie polepszą się. Główną przyczyną waśni stało się uznanie przez Moskwę Abchazji i Osetii Południowej po zakończeniu wojny afgańskiej

w 2008 roku i nie zapowiada się, by decyzja ta została odwołana. Zresztą, jak prognozują analitycy, obecny status quo nie stanie na przeszkodzie ku rozwojowi gruzińsko-rosyjskich stosunków ekonomicznych, które paradoksalnie, kwitną.

Słowem, dzisiejsza Rosja nie jest atrakcyjnym partnerem zarówno dla Gruzji, jak i innych krajów WNP. Po pierwsze dlatego, że Rosja siłą narzuca byłym „politycznym podwładnym” swoje zasady gry, przy tym ani trochę nie dbając o ich interesy narodowe. A wszystko to dzieje się na tle silnej korupcji w samej Rosji, władzy opartej na autorytaryzmie, ciągłego napięcia na Północnym Kaukazie, poważnych problemów ekonomicznych i jeszcze wielu innych kwestii. Tym niemniej, Rosji nadal udaje się rozmieszczać kolejne bazy wojskowe nie tylko w Armenii i w gorących regionach Gruzji, ale także na Ukrainie, w byłej Mołdawii, w Kirgizji i Tadżykistanie.

Poza tym byłe republiki sowieckie mimo wszystko dążą do pełnej niezależności i nawet, jak uważają niektórzy eksperci, zostało to już osiągnięte. Jednak, amerykańscy eksperci przypuszczają, że jest mało prawdopodobne, jako że USA za czasów rządów Baracka Obamy dały do zrozumienia Moskwie i nie tylko jej, że Waszyngton właściwie uznaje dominację Rosji na byłym sowieckim terytorium. Ale jedynie taką dominację, którą kontroluje USA. Przy tym eksperci chwalą nowe rządy USA i NATO za ich politykę umocnienia obrony państw bałtyckich.

Połowiczne oddanie postsowieckiego terytorium Rosji przez Amerykę można wyjaśnić jedynie tym, że Waszyngton ma teraz wystarczająco dużo swoich problemów, w szczególności tych odnośnie rozbrojenia jądrowego i wyprowadzenia wojsk z Afganistanu. To znaczy, Barack Obama, w przeciwieństwie do swojego poprzednika Georga Busha, nie jest zwolennikiem działania na kilku frontach. Niektórzy amerykańscy eksperci narzekają, że z prezydentami byłych republik sowieckich praktycznie nie sposób spotkać się twarzą w twarz. Radzą oni amerykańskiemu prezydentowi nie ignorować strategicznego dla USA znaczenia postsowieckiego terytorium i opracować nową wewnętrzną politykę dotyczącą Eurazji.

W szczególności, mowa tu o poszerzeniu wzajemnych ekonomicznych i politycznych stosunków z krajami WNP i Gruzją, pomocy w zapewnieniu im bezpieczeństwa narodowego, umocnieniu suwerenności tych krajów, rozwoju instytucji demokratycznych, walce z korupcją, stworzeniu warunków dla nowych inwestycji, wzrostu gospodarczego itd. Szczególny nacisk kładzie się na utworzenie alternatywnego do rosyjskich szlaków korytarza transportowego węglowodorów z regionu Morza Kaspijskiego.

Tak więc, eksperci radzą USA nie oszczędzać na Gruzji i WNP i aktywnie prowadzić swoje interesy na postsowieckim terytorium, lecz przy tym nie rozdrażniając Moskwy, ale też nie dając się Rosjanom wodzić za nos. A tak w ogóle można odnieść wrażenie, że byłe „zaminowane” sowieckie terytorium Rosja i USA dzielą między sobą nieporadnie. To znaczy Moskwa chce dostać wszystko, w zamian nie dając niczego, lub dając zupełnie nie to, czego chcieliby „młodsi bracia”, przy tym reagując nerwowo, kiedy do „bezpańskiej” ziemi pretenduje ktoś jeszcze. A Waszyngton wyciąga „pomocną” dłoń, lecz co jakiś czas zabiera ją, żeby tylko nie sparzyć się o Rosję i (lub) nie ugrzęznąć w wewnętrznych problemach potencjalnych kolonii.

Irina Jorbenadze

źródło: rosbalt.ru

tłumaczenie: Justyna Matyjek

red. twg

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply