Żaden obcy człowiek nie przejdzie tędy niezauważony. Zwłaszcza gdy ma broń i nosi długą brodę.

Kamienie zakłócają spokojny nurt górskiego potoku. Paprocie pokrywają ziemię, tak jakby chciały zakryć ślady kroków. Drogi znikające w lesie są kamieniste i nieprzyjazne. W oddali rozciągają się wspaniałe, ośnieżone szczyty Wielkiego Kaukazu. Jesteśmy we wsi Lapankuri, około trzech godzin drogi od gruzińskiej stolicy Tbilisi. Wieś położona jest w wąwozie Łopota, w północno-wschodniej części Gruzji, niedaleko granicy z rosyjskim Dagestanem. Przy głównej drodze znajduje się jedyny mały sklepik. Każdy żyje tutaj z tego, co wyhoduje. Żaden obcy człowiek nie przejdzie tędy niezauważony. Zwłaszcza gdy ma broń i nosi długą brodę.

Niedaleko stąd w górach, 29 sierpnia 2012, specjalne oddziały gruzińskie przeprowadziły krwawo zakończoną operację antyterrorystyczną. Był to jeden z najpoważniejszych incydentów między Gruzją a Rosją od czasu wojny w sierpniu 2008 roku. Oddziały policji przypuściły szturm na dobrze uzbrojoną grupę bojowników islamskich, którzy porwali i przez dwa dni przetrzymywali pięciu mieszkańców Lapankuri. Po nieudanych próbach negocjacji rozwiązanie siłowe okazało się jedynym możliwym rozwiązaniem. Telewizja pokazała zdjęcia zwłok w mundurach z zamazanymi twarzami oraz ich nowoczesne wyposażenie: kałasznikowy, pistolety Makarowa z tłumikami, karabin snajperski, granatniki i najnowsze lornetki.

Bojownicy chcieli przedostać się do Dagestanu

W walkach zginęło trzech żołnierzy sił gruzińskich i siedmiu bojowników. Dziesięciu z nich ukryło się w lasach. Bardzo szybko władze gruzińskie zaczęły podejrzewać Moskwę o “prowokację”. Ich zdaniem ludzie ci przyszli z rosyjskiego Dagestanu, który stał się nowym punktem zapalnym na Północnym Kaukazie. Ta wersja jednak upadła, ponieważ wielu członków grupy mówiło po gruzińsku, a dwóch z nich było Kistami, czeczeńskimi Gruzinami. Zeznania porwanych zakładników potwierdziły zamiary bojowników, którzy chcieli przedostać się do Dagestanu, a nie odwrotnie. Widmo poprzedniej dekady pojawiło się zatem na nowo. Gruzja bazą wypadową islamistów czeczeńskich? Tak zawsze uważała Moskwa. Niechęć Władimira Putina do Micheila Saakaszwilego, promotora emancypacji Gruzji w stosunku do swojego sąsiada, zwiększyła jedynie przepaść między tymi dwoma krajami. Paranoja, obsesja spisku i szpiegostwo rozkwitły po obu stronach.

Po wydarzeniach w wąwozie Łopota pojawiło się wiele trudnych pytań. Zwłaszcza po zamachu w Bostonie, w Stanach Zjednoczonych 15 kwietnia, kiedy to oczy wszystkich skierowały się w stronę radykalnych islamistów na Kaukazie. Ponieważ pytania te dotyczą zasadniczych kwestii, prawda wydaje się być jeszcze głębiej ukryta. Od październikowych wyborów w Gruzji w 2012 roku rozpoczęła się ostra kohabitacja między nowym premierem Bidziną Iwaniszwilim, który dąży do zbliżenia z Moskwą, a prezydentem Micheilem Saakaszwilim.

Obóz Iwaniszwiliego publicznie podejrzewa byłą władzę o sponsorowanie islamistów. Dowody na to mają być przedstawione pod koniec czerwca, po zakończeniu śledztwa w Łopota i po ekshumacji ciał. „Wszyscy wiedzą, że od wielu lat bojownicy wykorzystywali Gruzję jako kraj tranzytowy, nawet już przed wojną w 2008 roku przeciwko Rosji. My powstrzymaliśmy ten proceder i więcej się on nie powtórzy. Istnieją podejrzenia, według których można wnioskować, że rząd współpracował z islamskimi bojownikami, a przynajmniej wiedział o ich obecności” – wyjaśnia M. Iwaniszwili.

Przybycie czeczeńskich bojowników

“Podejrzenia”? Wszystko zaczęło się 1 lutego od nowo wybranego ombudsmana (rzecznika praw obywatelskich) Uczę Nanuaszwiliego. W jego rocznym sprawozdaniu jeden rozdział w całości poświęcony jest operacji w wąwozie Łopota. Oskarża on były rząd o sprowadzenie z Europy blisko 120 bojowników czeczeńskich w okresie od lutego 2012 roku. Twierdzi również, że rząd sam zadbał o ich wyposażenie, zakwaterowanie, a nawet o szkolenia w dwóch bazach wojskowych. Ale jaki cel mają takie działania i dlaczego zwrócono się potem przeciwko bojownikom, próbując ich wyeliminować? “Nie wiem”, odpowiada M. Nanuaszwili. „Uważali pewnie, że władza stworzy im korytarz do Rosji. Byli bardzo młodzi, mieli od 18 do 25 lat. Być może, próbowano wykorzystać ich przeciwko Rosji, albo do uregulowania wewnętrznych porachunków”. Zapytany o dowody, Nanuaszwili odwołuje się do anonimowych “zeznań” z drugiej ręki. „Nie jestem dziennikarzem”, broni się obrońca. „Mam prawo poruszać pewne kwestie. To nie są ostateczne ustalenia.”

Micheil Saakaszwili odrzuca te oświadczenia, które według niego są polityczną vendettą i „kopią rosyjskich telegramów”. „Destabilizacja sytuacji przed wyborami nie leżała w naszym interesie. Staraliśmy się uspokoić społeczeństwo, a nie wywoływać falę przemocy w lasach. Ale jeśli grupy bojowników urządzałyby sobie wypady do Rosji zabijając po drodze ludzi, jak zareagowałaby Moskwa? Rosjanie ruszyliby w pościg za nimi wkraczając głęboko na terytorium Gruzji” – twierdzi Saakaszwili.

Sam rząd wydaje się być podzielony. Minister obrony Irakli Alasania, były ambasador w ONZ starannie dobiera słowa. „Śledztwo musi wyjaśnić dlaczego było aż tylu zabitych. Z moich informacji wynika, że Gruzja nigdy nie sponsorowała terroryzmu. Nie stwierdzono również, aby bojownicy przebywali w naszych bazach wojskowych. Natomiast prawdą jest, że zabrakło pełnej komunikacji między siłami policji a obroną.” W momencie szturmu, ministrem spraw wewnętrznych był kontrowersyjny Baczo Achalaja. W 2012 r. zatrzymano go i oskarżono o nadużycia władzy i znęcanie się nad żołnierzami w okresie swojego urzędowania. Według urzędników wyższego szczebla obu obozów, jedną z kluczowych kwestii w rozwiązaniu tej tragicznej zagadki jest rywalizacja Baczo Achalaji z Wanem Merabiszwilim pełniącym wówczas funkcję premiera Gruzji, a obecnie liderem partii rządzącej Zjednoczonego Ruchu Narodowego (ZRN).

Tragarze zbrojnej grupy

Według M. Saakaszwilego władze dowiedziały się o istnieniu zbrojnej grupy dopiero po porwaniu pięciu mieszkańców Lapankuri. Zostali oni uprowadzeni 26 sierpnia w trakcie spożywania posiłku w lesie. Trzech z nich spotkaliśmy we wsi. Milczeli, gotowi na swoich posterunkach. Według ich krewnych, uzbrojeni bojownicy przemieszczający się pieszo w stronę granicy z Dagestanem wykorzystali ich jako tragarzy. Po dwóch dniach wymieniono ich na jednego oficera straży granicznej. „Kiedy zobaczyliśmy, że grupa dysponuje telefonami satelitarnymi, staraliśmy się uzyskać od strony amerykańskiej urządzenia przechwytujące sygnały. Nic to jednak nie dało. Poinformowaliśmy lokalnych przedstawicieli CIA o tym, co się wydarzyło. Na dowód tego, że nie mamy nic do ukrycia, ostrzegliśmy również Szwajcarów” – przyznaje Saakaszwili. Szwajcaria jest mediatorem pomiędzy zwaśnionymi stronami. Według zachodniego źródła dyplomatycznego, operacja w Łopocie mogła zostać wywołana na polecenie Moskwy, która zauważyła ruchy zbrojnej grupy i zaalarmowała Amerykanów, współpracujących z rządem gruzińskim.

Przed szturmem prowadzono negocjacje z bojownikami mające na celu nakłonienie ich do odwrotu. Mediatorem był wówczas pochodzący z Pankisi weteran frontu czeczeńskiego Zelimkan Kangoczwili, który w latach 2000-2005 kierował grupą zbrojną liczącą 100 bojowników. Uważany przez rosyjską FSB jako “szef terrorystów”, Kangoczwili stał się uprzywilejowanym partnerem służb gruzińskich z racji swojej doskonałej znajomości terenu. Spotykamy się z nim w restauracji na przedmieściach Tbilisi, gdzie opowiada nam o ostatnich godzinach bojowników. „Grupa czekała na nas w lesie, wysoko w górach. Mieli do pokonania tylko jedną górę. Powiedziałem im, że robią błąd i że Gruzja pozwoli im odejść. Zaproponowaliśmy im, aby złożyli broń i aby ci, którzy przybyli z Europy wyjechali, a reszta wróciła do siebie. Byli bardzo agresywni. Jeden lub dwóch z nich było zupełnie zdeterminowanych. Znaleźliśmy się w impasie. Pomysł z odwołaniem się do starszych mieszkańców wąwozu, mający nakłonić grupę do poddania się, nie przyniósł żadnych rezultatów. Rozpoczęto zatem operację specjalną z udziałem blisko 200 żołnierzy sił specjalnych, wspieranych przez śmigłowce bojowe.

Skąd pochodziło siedemnastu bojowników z wąwozu Łopota? Wielu przybyło z Europy, z szeregów czeczeńskiej diaspory, głównie z Austrii. Według źródeł pochodzących ze struktur bezpieczeństwa w Tbilisi, dwóch było Kistami, czeczeńskimi Gruzinami, a trzeci mieszkał w kraju jako uchodźca. Czternastu pozostałych pochodziło z innych krajów. Dwóch przedostało się do Gruzji nielegalnie przez rosyjski Dagestan. Reszta przybyła tutaj zupełnie legalnie: połowa na przełomie kwietnia i maja 2012 r., pozostali w sierpniu. Niektórzy przybyli bezpośrednio z Europy samolotem, inni tranzytem przez Stambuł, lub też przez Sarpi, przejście graniczne z Turcją. Jedenastu z nich miało rosyjski paszport, umożliwiający podróż do Gruzji bez wizy, a siedmiu posiadało dodatkowo dokument potwierdzający status uchodźcy czeczeńskiego, który otrzymali w jednym z krajów europejskich: trzy takie dokumenty wydano w Austrii, jeden w Finlandii, jeden w Wielkiej Brytanii i dwa we Francji. Ombudsman oświadczył, ze niektórzy otrzymali gruziński paszport w europejskich ambasadach.

Dżihadyści

Ludzie ci przebywali zatem w Gruzji od wielu tygodni, a nawet miesięcy. „Większość z nich była dżihadystami, ale niektórzy mieli powiązania z rosyjskimi służbami. Jednak żaden europejski kraj nigdy nie uznawał ich za bojowników” – zapewnia Giga Bokeria, szef Rady Bezpieczeństwa Narodowego Gruzji i zaufany współpracownik Saakaszwilego. Ministerstwo Spraw Wewnętrznych przyznaje, że ludzie ci przebywali już kiedyś w Gruzji oficjalnie bez ukrywania się i że poprzedni rząd doskonale znał ich działania.

Zlokalizowanie dziesięciu ocalałych z wąwozu Łopota, którzy zdaniem Ombudsmana zostali już niegdyś skontrolowani przez ówczesną władzę, wydaje się niemożliwe. Jeden z nich, znany jako “Abu Hamza” wrócił do Austrii po dwumiesięcznych walkach w Syrii. Udzielił nawet wywiadu dziennikarzowi Foreign Policy, gdy był jeszcze w wąwozie Pankisi, w przeddzień zamachu w Bostonie. Przyznał, że około 100 Czeczenów walczyło w Syrii przeciwko reżimowi, nic jednak nie wspomniał o swoim udziale w grupie Łopota. Reszta ocalałych jest nieuchwytna. Pozostają jedynie bliscy zabitych.

Duisi jest spokojną wsią położoną przy granicy z Czeczenią w wąwozie Pankisi, w pięknej dolinie mającej jednak od dawna złą reputację. Pod koniec 2000 roku, była to prawdziwa baza wypadowa dla czeczeńskich bojowników. W 2002 roku były prezydent Eduard Szewardnadze postanowił odzyskać kontrolę nad tym regionem. Pomogli mu w tym amerykańscy, wojskowi szkoleniowcy. Wrócił spokój, a obszar był silnie strzeżony. Po dojściu do władzy, Micheil Saakaszwili oznajmił: Pankisi nie może stać się “centrum wahabizmu.” A jednak.

Wystarczy popytać starszych mieszkańców wsi. Poza tolerancyjnym sufizmem praktykowanym tu od lat, rozwinęła się bardziej rygorystyczna wizja Koranu zwłaszcza wśród młodych ludzi, niezwykle uczulonych na Internet. Zdaniem zastępcy muftiego Murada Aldamowa, zabytkowy meczet w Duisi jest dzisiaj znacznie mniej uczęszczany, niż meczet zbudowany w 2001 z czerwonej cegły, ze środków pochodzących z Arabii Saudyjskiej. Odrzuca on jednak kwestie związane w wpływem wahabizmu i z uśmiechem stwierdza, że w dzisiejszym świecie komputerów, nie ma już ludzi prawdziwie wierzących. “Nie jesteśmy już w VII wieku.” – dodaje. Dookoła niego stoi kilku mężczyzn z kilkudniowym zarostem. Kobiety noszą zwykłe szale owinięte wokół głowy. Czekają przy wejściu do szkoły na swoje rozkrzyczane dzieci. Wieś wydaje się być spokojna jak większość w Gruzji.

Uchodźca czeczeński w austrii

Dom rodziny Bagakaszwilich znajduje się blisko głównej ulicy. To stąd wyjechał dwudziestosześcioletni Bahałudin, jeden z członków grupy Łopota. Docieramy do starannie utrzymanego ogrodu pełnego kwiatów. Wita nas mężczyzna z pomarszczonym czołem i szpakowatą brodą. To Guram, ma 60 lat i jest pogrążony w żałobie po zamordowanym synu. Dzień wcześniej przyjechał z Austrii. Ten czeczeński uchodźca mieszka w Wiedniu razem ze swoimi czterema synami, którzy uczą się niemieckiego i pracują na budowie. Zapewnia nas, że żaden z nich nigdy nie brał udziału w walkach. Podczas dwóch czeczeńskich wojen, w których zginęło prawie 100 000 ludzi, Duisi było schronieniem dla tej rodziny, przed emigracją do Europy.

Bahałudin przyjechał na wieś 1 czerwca 2012 roku. Przez trzy miesiące przebywał u swojego wujka Zouro. ”Nigdy nie był w żadnej bazie wojskowej. Jedliśmy razem. Często chodził do meczetu” – przyznaje Zouro. Ojciec Guram opisuje swojego syna jako „bardzo silnego i inteligentnego chłopaka, który lubił chodzić na salę sportową, nie palił, nie pił i był bardzo wierzący.” „Jak mógłby chwycić za broń? Który ojciec pozwoliłby swojemu synowi wstąpić do podobnej bandy?” – odpowiada Guram. Sąsiedzi przychodzą kolejno, aby złożyć rodzinie kondolencje. Krewni zgromadzili sie w milczeniu przed trumną. Ojciec wyznacza czas. Dwoje dzieci zmarłego syna bawi się w ogrodzie. Aisza, matka, z całkowicie zasłoniętą twarzą, nie chciała z nami rozmawiać. „Mam mętlik w głowie. Każdy mówi co innego” – skarży się Guram.

Bahałudin nie był jedynym młodym człowiekiem, który zginął w wąwozie Łopota, w sierpniu 2012 roku. Merabi Margoszwili nie ma żadnych wątpliwości: jego syn Aslan został zmanipulowany. Ten czterdziestodziewięcioletni mężczyzna, przykuty do łóżka w swoim domu z powodu choroby krwi, nie wierzy w radykalizację młodego człowieka. We wrześniu 2011, w wieku 22 lat przerwał swoje studia na Politechnice w Tbilisi. Oznajmił, że wyjeżdża do Finlandii spotkać się z przyjaciółmi. „Wysłali mu pieniądze. Mówił, że wróci za rok. Powiedziałem OK, niech zobaczy Europę” – opowiada jego ojciec. Jednak po dwóch miesiącach Alsan przeprowadził się. „Mówił, że w Finlandii jest za zimno i że wyjeżdża na Słowację. Nie wiem z kim.” Dziwna wędrówka zaprowadziła go w końcu do Egiptu. W marcu 2012, młody człowiek wrócił do Gruzji nie informując o tym ojca. „Podobnie jak inni mieszkańcy wsi, udał się do Egiptu, aby studiować. Tutaj nie chodził do meczetu, nienawidził wahabitów. Latem zeszłego roku Czeczeńcy z Europy masowo przybywali do Duisi. Władze miały swój plan. Zmanipulowali ich” – przyznaje Merabi.

Merabi Margoczwili wierzy w teorię spiskową, która źle się skończy. Twierdzi, że posiada dowód, który powierzył adwokatowi i który my widzieliśmy: zezwolenie na posiadanie broni, pistoletu automatycznego Stechkin, wydane jego synowi 23 lipca 2012 roku, miesiąc przed śmiercią. Ministerstwo Spraw Wewnętrznych potwierdza ważność tego dokumentu, ale tym samym relatywizuje go twierdząc, że bardzo łatwo można go otrzymać. Pozostaje zagadką dlaczego młody człowiek, który dopiero co wrócił do kraju, chciałby mieć taki pistolet? Według Ministerstwa broń znaleziona podczas operacji nie należała do inwentarza rządowego.

Podejrzenia rodzin z wąwozu Pankisi zaostrzyły się po trudnościach jakie napotkali chcąc odzyskać ciała swoich bliskich. Pochodząca z Duisi Meka Kangoczwili jest poważaną osobistością społeczności czeczeńskiej w Gruzji. Śledziła z bliska ich poczynania. Jako doradczyni polityczna w Ministerstwie Reintegracji, Meka zna każdy zakręt wąwozu Pankisi. Jej zdaniem, członkowie grupy bojowników są „bohaterami, a nie terrorystami.” „Opuścili swoje rodziny, aby poświęcić życie w imię ojczyzny. Szczątki zabitych Kistów zostały w końcu zwrócone ich rodzinom w Duisi. Cztery pozostałe ciała pochodzenia czeczeńskiego pochowano na cmentarzu SDF (cmentarz dla bezdomnych), poza Tbilisi” – opowiada Meka Kangoczwili. „Jednak po wyborach, chłopaki z Pankisi przyszli nocą na cmentarz, wykopali ciała i przenieśli je do wąwozu”.

Piotr Smolar

„Le Monde”

Tłum. Sławomir Przybylski

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply