Gaston de Cerizay

Przyjrzyjmy się jeszcze raz temu prześwietnemu życiu, pobrudzonemu miejscami brzydkimi plamami. Przyjrzyjmy mu się z perspektywy tu przedstawionej.

Obrazek londyński, zarejestrowany przez Jadwigę Dziewulską: „Któregoś wieczoru zabawiając grono pań, a także i panów w polskiej mini-kawiarni Mackiewicz zaczął głośno obmyślać dziennikarskie pseudonimy w różnych językach świata. Musiały być dźwięczne, a nade wszystko działać na wyobraźnię.

– Gdybym był Rosjaninem, to chciałbym pisywać pod nazwiskiem Białosielski-Białozierski. Właściwie powinno się dublować literę „o”, żeby móc zasugerować wizję wiosek zawalonych śniegiem i dużych płaszczyzn ze skutym w lodzie sitowiem. Gdybym natomiast był Francuzem, moje nazwisko brzmiałoby Gaston de Cerizay. Jest w nim coś z sadu, a jednocześnie z koniaku”.

Wertuję oto numery paryskiej „Kultury” za lata 1964-65, natrafiam na artykuły podpisane owym francuskim nazwiskiem, którym posługiwał się jeden z najwybitniejszych – jeśli nie najwybitniejszy polski publicysta polityczny zeszłego stulecia, Stanisław Cat-Mackiewicz. Literatura przedmiotu milczy na ten temat. W biografii Cata dra Jerzego Jaruzelskiego brakuje właśnie tych dwóch, trzech pociągnięć pędzla dla uzyskania pełnego konterfektu.

Piszę tutaj kolejną erratę do biografii, zgoła o innym jednak wydźwięku niż film Grzegorza Brauna pod podobnym tytułem.

Duas eum facies

Stosunek Jerzego Giedroycia do Stanisława Mackiewicza był jednoznaczny. Stosunek Mackiewicza do Giedroycia był stosunkiem dwóch twarzy.

W „Autobiografii na cztery ręce” czytamy: „Jeśli mam słabość do Mackiewicza, to dlatego, że miałbym wszelkie dane, by być czymś w tym rodzaju. Ale nałożyłem na siebie gorset. (…) Dlatego patrzyłem z sympatią na Cata, który nie narzucał sobie gorsetu, ale warcholił. A poza tym zawsze fascynowali mnie ludzie utalentowani”.

Poszukajmy potwierdzeń tej słabości.

W początku 1959 r. Giedroyć drukuje w „Kulturze” brzydki, napastliwy, osobisty – lecz fantastycznie napisany tekst Mackiewicza atakujący ks. Waleriana Meysztowicza. Gombrowicz protestuje, redaktor staje w obronie artykułu.

Pięć lat później Cat popada w poważne tarapaty w związku ze złożeniem podpisu pod tzw. „Listem 34”, później grozi mu już sąd i więzienie. Giedroyć próbuje zorganizować moralną i materialną pomoc na emigracji. Ostatecznie nic z tego nie wychodzi.

A teraz owe duas facies Mackiewicza.

Posiadamy jego listy do Giedroycia z początku lat 50-tych, pełne płaskiej uniżoności, pochlebstw w kierunku pisma i redaktora, w których zabiega o publikację w „Kulturze” swych dwóch jednoaktówek. Jednak mniej więcej z tego okresu pochodzi zdanie, skreślone przez Cata do przyjaciela z Ameryki, Michała K. Pawlikowskiego: „Giedroyć jest człowiekiem małym i mściwym”.

Zaraz przed głośnym opuszczeniem emigracji w czerwcu 1956 r. Cat odwiedza redaktora „Kultury”, proponuje mu przysyłanie artykułów z Polski. W czasie tzw. „wypadków czerwcowych” w Poznaniu tr. publicysta telefonuje do Giedroycia i otwarcie relacjonuje sytuację w kraju. Od 1959 do 1963 r. posyła do Maisons-Laffitte kilka artykułów, podpisanych własnym nazwiskiem, niemal oderwanych od bieżącej polityki.

Ale oto Mackiewicza grzech najcięższy, twierdzimy nawet, że dużo cięższy od jego kontaktów z prlowskimi służbami specjalnymi w Londynie. Po jego powrocie do kraju bezpieka finansuje zagraniczne wojaże Cata, zleca mu zadania, m.in. zdobycie informacji nt. finansowania „Kultury”. Notatki z rozmów z Mackiewiczem po jednej z takich jego wycieczek w 1960 r. są dokumentami obrzydliwymi, haniebnymi, z których dowiadujemy się również o pikantnych sprawach osobistych emigracji. Sprawa ta kładzie się najbardziej ponurym cieniem na życiorysie konserwatysty.

Jednak w 1964 r. następuje wolta o sto osiemdziesiąt stopni, „wolta tysiąca wolt”, którą chcemy określić jako woltę ekspiacyjną.

„List 34”

Kultura polska ledwo powąchała październikowej odwilży pamiętnego 1956 r., cenzura bierze za pysk coraz mocniej i mocniej. Studencki odważny tygodnik „Po Prostu” zamknięty, „Europa” ostatecznie nie wchodzi na rynek, pojawia się za to proreżymowa „Polityka”; gruntowne przetasowania w redakcjach pozostałych pism. Oto pierwsze procesy polityczne ludzi kultury – Hanna Szarzyńska-Rewska i Anna Rudzińska z wyrokami. Dalej – Klub Krzywego Koła zamknięty, „Nowa Kultura” i „Przegląd Kulturalny” scalone w jedno pismo – w „Kulturę”.

Gomułka grzmi na XII Plenum KC PZPR w 1958 r. o powrocie inteligencji do roli pośrednika między partią i masami, o złamanych piórach i szukaniu innych zawodów w razie odmowy. W lipcu 1963 r. na XIII Plenum KC krytykuje artystów, ich utwory za „oderwane od konkretów i warunków społecznej rzeczywistości Polski budującej socjalizm”, wzywa ludzi kultury do ideologicznego zaangażowania.

Jarosław Iwaszkiewicz, prezes Związku Literatów Polskich, pisze wówczas artykuł w „Twórczości”, w którym z entuzjazmem przyjmuje lipcowe dezyderaty gomułkowskie. Cat zechce nazwać później tę postawę Iwaszkiewicza z rosyjska – „rad staratsia”, czyli „będę się starał z przyjemnością”, w których to słowach odzywał się carski sołdat do wydającego mu rozkaz podoficera.

Otwieram teraz rocznik paryskiej „Kultury”, numer z października 1964 r., czytam pierwszy artykuł Gastona de Cerizay pt. „Polska Gomułki i list 34”.

Oto w połowie stycznia tr. ma miejsce rozszerzone zebranie plenarne ZLP, będące miejscem ostrej krytyki polskich stosunków kulturalnych. Gaston de Cerizay relacjonuje mowę Stanisława Mackiewicza – czyli swoją własną – który „miał jakiś dzień wyjątkowo udany i zebrał najwięcej oklasków, co mu się już w późniejszych przemówieniach nie udawało”. Zjawisko rzeczywiście niespotykane, Cat mówcą był okropnym. Pochwały znajduję jednak również u Marii Dąbrowskiej, w jej dziennikach. Mackiewicz właśnie na tym spotkaniu piętnuje zachowanie Iwaszkiewicza, dowodzi że w PRL-u nie ma publicystów – są wyłącznie propagandziści. Relacja jest dokładna, z zachowanie charakterystycznych ocen i zwrotów, słowem – świetny materiał do identyfikacji przez bezpiekę.

Napięcie osiąga swój szczyt w marcu. W kancelarii premiera Cyrankiewicza złożony zostaje list trzydziestu czterech polskich intelektualistów – dwa zdania, z których pierwsze, kluczowe brzmi następująco: „Ograniczenie przydziału papieru na druk książek i czasopism oraz zaostrzenie cenzury stwarza sytuację zagrażającą rozwojowi kultury narodowej”.

Przebiegam wzrokiem po nazwiskach sygnatariuszy, szukam… jest, Stanisław Mackiewicz.

Cat zostaje wyrzucony z „Kierunków” i „Słowa Powszechnego”, PAX zawiesza z nim współpracę. „I z czego będę żyć?” – zapytuje Pawlikowskiego w jednym z listów. Próbuje uzyskać posadę korespondenta w jakiej francuskiej gazecie pro-gaullistowskiej. Ciekawy tego ślad znajduję w liście Giedroycia do Bohdana Osadczuka, przedstawiciela emigracji ukraińskiej: „Facet ma odwagę. Przed 10 dniami telefonował do mnie z prośbą aby mu wyrobić korespondencję jednego z pism paryskich. Udało mi się zainteresować Le Monde. Mackiewicz poszedł to zanotyfikować w MSZ w departamencie prasowym, a tam mu zakazali. Odwołał się do Rapackiego, a potem do Kliszki, który zakaz potwierdził. Wobec tego robi piekło na walnym zgromadzeniu ZLP (…)”.

Wacław Alfred Zbyszewski, kapitalny gawędziarz, napisał w pośmiertnym wspomnieniu Cata zdanie następujące: „To Mackiewicz był duszą protestu 34”. Możliwe, mniejsza o to. W każdym bądź razie nie był autorem słów listu, miał poważne zastrzeżenia co do rozłożenia w nim akcentów. W „Polsce Gomułki” jako Gaston de Cerizay wyrazi niezadowolenie, że na pierwszym miejscu postawiono sprawę papieru, gdy tak naprawdę chodzi przede wszystkim o cenzurę. Ułatwiać to miało polemikę z autorami protestu, podczas gdy w kraju i tak jest zbyt wielu grafomanów. Zaznacza, że władza wszczęła starania nad wznowieniem kolejnego pisma literackiego w Warszawie, aby „literatom zapchać gębę”.

Pod koniec marca „List 34” jest już w rękach polskiej emigracji. Pierwsze informacje przekazał Wańkowicz, jednak szczegółowy opis zaistniałych wypadków i pełen tekst protestu trafił zagranicę z inicjatywy właśnie Cata, który prosił o nadanie sprawie jak największego rozgłosu, co też ma miejsce.

Dalsze wypadki są już bardziej znane. Dziesięciu profesorów podpisanych wcześniej pod marcowym protestem sygnuje następny list, podsunięty przez reżym, opublikowany w „Timesie”; Gaston de Cerizay określi to jako „pokajanje”. Dalej – w „Życiu Warszawy” pojawia się protest pisarzy polskich przeciw zachodniej kampanii oczerniającej Polskę Ludową; o tym z kolei wydarzeniu Cat wyrazi się per „ogólny spęd grafomanów” – bo rzeczywiście, ciężko doszukać się jakichś znakomitości pośród ok. 600 sygnatariuszy tego protestu. Co jednak godne podkreślenia zdaniem Gastona de Cerizay – 57-miu literatów-członków partii odmówiło pod nim podpisu.

„(…) chodzi tu (…) o sprawę zasadniczą, dziś może najważniejszą z możliwych do zrealizowania spraw dla dobra Polski” – kończy swój artykuł, myli się.

Przystańmy, złapmy oddech.

Pisał Szpotański w swych znakomitych „Cichych i Gęgaczach”:

Hej, baczność, Cisi! Śledzić ludzi pióra!

Dziś już zza węgła nam nie grozi wróg!

Dziś naszym wrogiem paryska „Kultura”,

więc jej kontaktów w kraju śledźmy ruch!

No i wyśledzili. Zaraz po ukazaniu się omawianego tu artykułu identyfikacji jego autora dokonał na podstawie samej tylko analizy tekstu tajny współpracownik „33”, tj. Kazimierz Koźniewski – świnia, publicysta i pisarz dość marny, ale inteligencji odmówić mu nie sposób. Swego czasu w starym, dobrym „Wproście” pisali o tym pokrótce Cenckiewicz z Gontarczykiem. Koźniewski porównał styczniowe przemówienie Mackiewicza z artykułem Gastona de Cerizay, wyłuskał podobne zwroty, rusycyzmy, rzadkie w środowisku literackim sympatie redaktorskie. Więcej – nałożył swe osobiste z Catem relacje na odpowiednie fragmenty tekstu. Wynik tej układanki był jednoznaczny, oczywisty.

Emigracja jak się zdaje także nie miała problemu z rozpoznaniem autora. Wspominał po śmierci Cata Z. S. Siemaszko: „Pierwszy artykuł w Kulturzepodpisany pseudonimem Gaston de Cerizay był sensacją. Takim stylem mogło pisać tylko dwóch ludzi, Wańkowicz i Mackiewicz”.

Bezpieka wiedziała zatem o „przestępstwie” Cata już w październiku 1964 r. Dlaczego więc z miejsca nie wsadzono go do mamra? Odpowiedzi na to pytanie musimy szukać w tym, co historiografia nazwała „sprawą Wańkowicza”.

„Sprawa Wańkowicza”

Oto 5 października 1964 r. ma miejsce zebranie Podstawowej Organizacji Partyjnej (POP) Związku Literatów Polskich. Zenon Kliszko: „A co do sprawy Wańkowicza, to dziwię się, że nią się nie zajął prokurator”. Słowa te zapisała w swoich szczegółowych dziennikach Maria Dąbrowska. Jeszcze tego samego dnia Wańkowicz zostaje aresztowany, odstawiony do Prokuratury Generalnej.

Przytoczmy odpowiedni art. sławetnego małego kodeksu karnego z 1946 r. in extenso, będzie nam on pomocny również później. Otóż art. 23, par. 1 brzmi: „Kto rozpowszechnia lub w celu rozpowszechnienia sporządza, przechowuje lub przewozi pisma, druki lub wizerunki, które zawierają fałszywe wiadomości mogące wyrządzić istotną szkodę interesom Państwa Polskiego, bądź obniżyć powagę jego naczelnych organów, podlega karze więzienia na czas nie krótszy od lat 3”.

Wańkowicz przygotował 29-stronicwy krytyczny wobec władzy maszynopis, zatytułowany „Projekt przemówienia J. A. (względnie substrat dla kolejnych przemówień 4-5 mówców)” z myślą wykorzystania go na zbliżającym się rozszerzonym plenum ZLP. Następnie przesłał go do Ameryki, do swej córki, ta do RWE, a Nowak-Jeziorański wykorzystał informacje w nim zawarte na antenie.

Bezpieka we wszystkim się połapała, choć nie wiadomo do końca w jaki sposób przechwyciła maszynopis. W materiale dowodowym figurowała fotokopia dokumentu, rzekomo zrobiona już zagranicą. Jednak tekst krążył także po Warszawie, podejrzenie udostępnienia go bezpiece pada na dobrze nam już znanego Koźniewskiego.

Do aresztowanego przyjeżdża na rozmowę Mieczysław Moczar, próbuje przekonać Wańkowicza do złożenia samokrytyki, spotyka się z odmową.

– No to kurwa będzie Pan siedział.

– No to kurwa będę siedział.

Proces kończy się wyrokiem skazującym Wańkowicza na trzy lata więzienia; na mocy amnestii z lipca tr. złagodzono karę do półtora roku. Ostatecznie nie przesiaduje on w tiurmie ani dnia, więcej – można powiedzieć, że wraca do łask.

Popularność Wańkowicza w Polsce wybucha, jego proces odbija się głośnym echem zagranicą. Mackiewicz relacjonuje wydarzenia w „Kulturze” jako Gaston de Cerizay w artykule „Trzy zagadki sprawy Wańkowicza”, wdaje się w spór – nie pierwszy skądinąd – z Nowakiem-Jeziorańskim. Okazało się, że reżym chcąc ukarać literata ukręcił bat na siebie.

Oto kraj, w którym każde działanie osiąga cele absolutnie przeciwne do zamierzonych. Dlatego też Cat pozostaje jeszcze na wolności – ale stan ten musi ulec zmianie.

Rozwiązanie zagadki

Na łamach „Kultury” znajduję następne artykuły Gastona de Cerizay: „Klasa najbardziej niezadowolona”, „Konwencja międzynarodowa”, „Literaci warszawscy i prorosyjskość doktryny Hallsteina”. Temperatura tych tekstów jest dużo niższa od temperatury dwóch pierwszych, rozważania i sądy – ogólniejsze, brak sensacyjnego tematu, nie licząc może tzw. „sprawy Millera” i „sprawy Grzędzińskiego”. Pozwalam sobie zatem na skok w temat zajmujący, w temat zagadkowy.

Tą zagadką jest kolejny artykuł pt. „Adwokatura po roku – czyli zbędni ludzie w służbie przemocy” z lipcowo-sierpniowego numeru „Kultury” 1965 r. Jest to charakterystyka polskiej palestry, upodlonej i zastraszonej personalnie i instytucjonalnie, pozbawionej de facto samorządu ustawą z grudnia 1963 r. Całość opatrzona mottem: „Gdzie rząd łotrów używa za swoje narzędzie,/ tam sądzony cnotliwszy aniżeli sędzie”.

Podpis: Gaston de Cerizay. Ale czy oby na pewno autorem jest Mackiewicz?

Oto w jednym z listów Cata do Michała K. Pawlikowskiego czytamy: „Obecnie, jak pewnie słyszałeś, zostałem oskarżony z 23 art. kodeksu m. k. karnego przewidującego karę od 3 do 15 lat więzienia bez prawa korzystania z instytucji zawieszenia kary. Chodzi o artykuły podpisane Gaston de Cerizay w KULTURZE, do autorstwa których się przyznałem. Ale już po wszczęciu sprawy ukazał się w lipcowym numerze Kulturyartykuł Adwokatura po roku, czyli zbędni ludzie w służbie przemocy. Artykuł ten nie jest mego pióra[podkr. Cat], nic o nim nie wiedziałem, okazany mi został dopiero na policji. Poza tym oburza mnie, że KULTURA nie poznała, że ta szmira nie jest pisana moim stylem i moim językiem”.

Tertium non datur – pisał prawdę czy próbował wybiegu? Zresztą nie byłby to pierwszy raz – po publikacji „Polski Gomułki” zapytywał przewrotnie Pawlikowskiego w liście, wiedząc że zostanie on przeczytany zanim dojdzie do przyjaciela, któż może kryć się pod pseudonimem, podejrzewając Ryszarda Wragę, czyli Jerzego Niezbrzyckiego. Wszystko jednak wskazuje na to, że w tym wypadku było inaczej.

Artykuł jest istotnie zaprzeczeniem publicystycznego stylu Mackiewicza, którym się tak chlubił, jest publicystyką zupełnie innego kalibru: brak tu dziennikarskiego polotu, fantazji, anegdot, zaskakujących a karkołomnych porównań, dygresji – i tych wszędobylskich u Cata rusyzmów. Tekst jest mdły, pisany – jak to sformułował Miłosz – „martwym językiem dziennikarskim”, jest szmirą właśnie.

Ale nie bawmy się w Koźniewskiego.

„Adwokaturę po roku” przeanalizowali dokładnie Jan Nowak-Jeziorański wespół z Mieczysławem Grydzewskim. Odrzucają oni prowokację ze strony reżymu, jako że ogłoszenie na emigracji tak niewygodnych krajowych faktów nie mogło być reżymowi na rękę. W końcu argument ostateczny. Dysponując kopią oryginału opatrzonego odręcznymi dopiskami, nieprzypominającymi pisma Cata, Nowak odrzuca jego autorstwo; przypuszcza, że „jakiemuś adwokatowi zależało na umieszczeniu tego tekstu w prasie emigracyjnej”. Redakcja „Kultury” piórem Juliusza Mieroszewskiego, zamieszczając w kolejnym numerze pisma krótkie ad vocem, stwierdziła jednak, że padła ofiarą prowokacji UB.

Jestem na głośnym kongresie „Polska – Wielki Projekt”, ciągnie mnie do stoiska z książkami. Wybieram z miejsca „Patriotyzm i zdradę”, otwieram na artykule p. Macieja Zakrzewskiego pt. „Polityczne (roz)grzeszenie Cata”. Szanowny panie – czytamy przypisy. Otóż „Adwokatura po roku” nie wyszła spod pióra Mackiewicza.

Rzeczy drobne, rzeczy małe – nie wiedzieć czemu – irytują nieznośnie.

Pierwsza zagadka zatem rozwiązana. Druga – kto w takim razie był autorem tekstu? Dostępne mi źródła nie pozwalają mi niestety nawet na snucie podejrzeń.

Absolvo te

W połowie lipca 1965 r. w Ministerstwie Kultury i Sztuki ma miejsce konferencja, w której obok min. Motyki uczestniczy prokurator generalny, Kazimierz Kosztirko. Podano do publicznej wiadomości, że literaci: Stanisław Cat-Mackiewicz, January Grzędziński i Jan Nepomucen Miller dopuścili się publikacji „opracowań-paszkwilów wymierzonych przeciwko Polsce Ludowej”. W listopadzie tr. Cat zostaje usunięty ze Związku Literatów Polskich.

Okres niepewności, postępowanie ślimaczy się. Putrament próbuje nakłonić Mackiewicza do wyjazdu z kraju, spotyka się z odmową. „Marzę o tym, żeby mnie wsadzili do więzienia, byłoby to niezłe zakończenie w encyklopedii hasła: Stanisław Mackiewicz” – napisze Cat w liście do Ameryki. Władza, nauczona kazusem Wańkowicza, nie chce jednak wyświadczyć mu tej wątpliwej przyjemności.

W zgryzocie, w opuszczeniu kończy swój żywot Stanisław Mackiewicz – umiera w nocy z 17 na 18 lutego 1966 r. na zawał. „Kultura” publikuje pośmiertnie jego korespondencję z ostatnich tygodni życia o dużo mówiącym tytule: „Zapiski z kraju niewoli”.

Dwadzieścia cztery lata później Sąd Najwyższy na wniosek ówczesnego min. sprawiedliwości Aleksandra Bentkowskiego oczyszcza Mackiewicza z postawionych kilkadziesiąt lat zarzutów.

Przyjrzyjmy się jeszcze raz temu prześwietnemu życiu, pobrudzonemu miejscami brzydkimi plamami. Przyjrzyjmy mu się z perspektywy tu przedstawionej. Absolvo te – mogę napisać z czystym sumieniem – niech odpuszczone będą ci grzechy twoje.

Marcin Furdyna

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply