Doktorat sine causa

Pomysł przyznania przez Katolicki Uniwersytet Lubelski doktoratu honoris causa prezydentom pięciu państw wchodzących w skład dawnej Rzeczpospolitej, a przez to związanych z ideą unii lubelskiej, wydaje się pozbawiony jakichkolwiek podstaw, nie tylko historycznych czy moralnych, ale też strategicznych.

Obecna Ukraina, Białoruś lub Litwa nie mają wiele wspólnego z grupami etnicznymi zamieszkującymi I Rzeczpospolitą w roku 1569 i nawet pobieżny namysł historyczny wskazuje, że nie istnieje prawie nic, co pozwalałoby na zarysowanie jakiejś wspólnoty między tymi państwami, a I Rzeczpospolitą II połowy XVI wieku. Jedynym krajem rzeczywiście partycypującym w idei unii lubelskiej jest Litwa, choć można wątpić czy sami Litwini mają ochotę przyznawać się do tego rozdziału naszej historii (wystarczy zastanowić się nad rolą Władysława Jagiełły w historii Litwy i raczej negatywnym odbiorem jego poczynań przez dzisiejszych Litwinów czy polityką władz litewskich wobec mniejszości polskiej). Jak rozumiem, pomysł władz Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego ma na celu przypomnienie elitom naszych sąsiadów o wspólnym dziedzictwie, co jest niewątpliwie ideą chlubną, jednakże w znacznej mierze stojącą w sprzeczności z rzeczywistością.

Dwie wizje narodu

Dzisiejsza Litwa, Białoruś czy Ukraina zbudowane są w zasadniczym zrębie na odcięciu się od historii I RP i emancypacji małych narodów z dorobku Rzeczpospolitej Obojga Narodów.[1]Ich program państwowy w żadnej mierze nie jest związany z duchem i tradycją I Rzeczpospolitej, nie odwołują się one również do jej symboliki, nawet w kontekście własnej kultury (podobnie jak Polacy nie odwołują się do symboliki Imperium Rosyjskiego, którego częścią była połowa ziem polskich przez ponad sto lat). Powstaje pytanie o prawdę historyczną, gdyż przeciągnięcie linii pomiędzy obywatelami Wielkiego Księstwa Litewskiego czy dawną Kozaczyzną a dzisiejszymi Litwinami lub Ukraińcami, czyli narodami o proweniencji czysto XIX – wiecznej, jest zwyczajnym fałszowaniem historii. Polacy Anno Domini 2009 nie są także obywatelami I Rzeczpospolitej, lecz ciągłość kulturowa oraz nasze przywiązanie do fundamentów państwa polsko – litewskiego jest nieporównywalne z ukraińskim czy nawet litewskim (co w przypadku Ukraińców częściowo można zrozumieć, gdyż błędy elit politycznych I RP wobec Kozaczyzny były poważne i być może zaważyły nawet na istnieniu państwa, a na pewno pozwoliły Państwu Moskiewskiemu stać się potęgą[2]). Narody owe, aby stworzyć same siebie, skonstruować własną tożsamość, odrzuciły w XIX wieku idee przyświecające I RP, stawiając na zupełnie inne pojęcie narodu – narodu silnie etnicznego, a nie politycznego. Ten sposób myślenia znalazł swoją kontynuację w ich polityce ostatnich dwudziestu lat.

Jestem gorącym zwolennikiem zapewnienia tym państwom ich miejsca w obchodach rocznicy unii lubelskiej, jednakże unia lubelska i tradycja I RP muszą jednocześnie stać się częścią ich dziedzictwa, zostać choćby uznane za fakt historyczny (co trudno pogodzić np. z retoryką na temat ,,zawsze ukraińskiego” Lwowa – miasta, które stało się ukraińskie w roku 1991, a jeśli liczyć okres sowiecki jako ukraiński, granica przesuwa się co najwyżej do roku 1944). Nakłonienie Litwinów, Białorusinów i Ukraińców, gdyż o nich głównie chodzi, do powrotu do idei połączenia się naszych narodów wokół wspólnych wartości i historii będącej świadectwem walki w ich obronie, jest absolutnie słuszna, jednakże nie wydaje mi się, aby tytuły przyznawane politykom mogły cokolwiek w tej kwestii zmienić. Warto raczej zastanowić się nad zintensyfikowaniem badań naukowych nad kulturalnym i politycznym dziedzictwem Rzeczpospolitej Obojga Narodów oraz późniejszą promocją efektów owej pracy intelektualnej wśród naszych wschodnich sąsiadów. Propagujmy nasze idee, naszą kulturę i tradycję, nie honory.

Bezwarunkowość jako strategia

Zapewne spotkam się z argumentem o naruszaniu przeze mnie fundamentów polskiej polityki wschodniej, a także niezrozumieniu uwarunkowań geopolitycznych. Muszę jednakże przyznać, że trudno mi dostrzec jakąkolwiek konsekwentną politykę wschodnią III RP, a jeśli uznać za nią utrzymywanie za wszelką cenę dobrych stosunków z naszymi wschodnimi partnerami, to całkowicie poczuwam się do pełnego niezrozumienia jej celowości. Rosja jest niewątpliwie dla Polski największym zagrożeniem, lecz nasze państwo nie może opierać swojej polityki wobec Kremla na bezwarunkowym sojuszu z krajami bądź, co bądź, nie dysponującymi żadnymi realnymi siłami militarnymi i ekonomicznymi pozwalającymi na odstraszenie potencjalnego przeciwnika. Co więcej, polityka bierności polskich elit, sprzyja rosyjskim wpływom, gdyż niedługo na ukraińskiej scenie politycznej może pozostać wybór między prorosyjską Partią Regionów a nacjonalistyczną Swobodą, która przejmie elektorat Wiktora Juszczenki, zradykalizowany kryzysem oraz zrażony aferami i nieudolnymi rządami twórców ,,pomarańczowej rewolucji”.

Państwo polskie straciło virtù– cnotę męstwa, podobnie niestety stało się ostatnio z KUL-em, który w okresie rządów komunistycznych nieugięcie bronił uniwersytetu przed jego polityzacją. Posunięcie polityczne, jakim jest przyznanie tytułów doktora honoris causa wspomnianym politykom jest historycznie i moralnie wątpliwe, a w przypadku Wiktora Juszczenki naganne – idea owa zakrawa wręcz na obrazę ofiar OUN/UPA. Krytyka tego pomysłu zawarta w liście otwartym z dnia 16 kwietnia 2009 r. skierowanym do Jego Magnificencji Rektora Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego[3]oraz przytoczone w nim wypowiedzi prezydenta Juszczenki nie pozostawiają złudzeń, co do tragicznego charakteru próby, jakiej podjął się KUL.

O istocie honoris causa

Oprócz aspektu politycznego, trzeba się jeszcze pochylić nad istotą samej instytucji doktoratu honoris causa, z założenia przyznawanego ludziom wybitnie zasłużonym na polu nauki i kultury, którzy jednocześnie dbają o pielęgnowanie wartości leżących u podstaw idei uniwersytetu – prawdy, umiłowania wiedzy, szacunku dla przodków i ich doświadczenia. Trudno przypisać jakieś szczególne zasługi w tej dziedzinie politykom, mającym odebrać owe odznaczenia z rąk rektora KUL.

Jestem przekonany, iż uniwersytet powinien rządzić się własnymi prawami, swoją osobną hierarchią wartości, jeszcze bardziej wymagającą, gdyż obejmującą elitę kraju. Na własnych prawach, zgodnie zresztą z etymologią słowa autonomia, polega niezależność uniwersytetu. W dzisiejszych czasach uniwersytety państwowe nie są wolne od polityki, lecz co gorsza wdziera się ona coraz silniej także na uczelnie będące poza systemem państwowym (jeśli obecnie cokolwiek jeszcze pozostało poza zasięgiem Lewiatana), powodując spustoszenie intelektualne i duchowe. Dawni włodarze KUL-u wiedzieli przed czym się bronią, mając za drogowskaz słowa przyświecające założeniu ich uczelni – Deo et Patriae.

Mateusz Kędzierskikresy.pl



[1]Por. Timothy Snyder, The Reconstruction of Nations, New Haven: Yale, 2005 oraz wywiad z prof. Markiem Kornatem pt. ,,Piłsudski był myślicielem realistycznym”: http://kresy.pl/idee?zobacz/pilsudski-byl-politykiem-realistycznym

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply